Rozdział 5.

227 14 2
                                    

Szliśmy już kilka godzin. Cały czas myślałem tylko o mojej małej Lunie. Jak ja bym chciał ją już zobaczyć. Wiem, że umie sobie poradzić, mimo że jest mała, ale i tak czułem ten nieodparty obowiązek opiekowania się nią przez całe życie.
Ostatnią godzinę ludzki dzieciak darł się jak głupi na całą okolicę. Na początku znosiłem to jako lekko drażniący dźwięk, ale dla mojego wyczulonego słuchu pokrótce stało się to nie do zniesienia.
- Och zamknąłby się wreszcie, zaraz mi uszy odpadną. - odezwał się w końcu Maniek.
- Mówiłem, żebyście mi go oddali! - zawołałem udając, że nie jest tak źle i nie przeszkadza mi opiekowanie się bachorem.
- Nie przestaje ryczeć... - zauważył Sid trzymając chłopca do góry nogami.
- Bo go źle trzymasz!
- Uważaj na głowę! - dodał Maniek.
- Odstaw go na ziemię. - zaproponowałem, a Sid położył dzieciaka na płaskim kamieniu, jednak krzyk nie ustał. - Ma suchy nos...
- Znaczy, że coś z nim nie tak. - wtrącił Sid.
- Trzeba go wylizać. Słyszałeś?!
- Się robi!
- Ej, on ma na sobie coś dziwacznego. - odezwał się Maniek, a Sid spojrzał na niego z wywalonym językiem. Zmarszczyłem brwi. - Którędy on wypuszcza klocka?
- Ludzie są ohydni! - zawołał Sid chowając język.
- Nie gadaj! Rozbierz go!
- A dlaczego akurat ja?
- Bo to twój pomysł, żeby oddać smroda, bo jesteś mały, bo cię nie lubię i ci przyłożę jeśli się nie sprężysz!
- Coś jeszcze?
- Rusz siedzenie! - zawołał wrednie, a ja już wiedziałem, że z kimś tak nerwowym nie warto zaczynać. Sid odchylił głowę i zaczął wyjmować spod dolnej części ciała bachora jakiś materiał.
- Uwaga droga dla mnie! - zawołał machając wokół siebie pełną pieluchą, wolałem nie wiedzieć, czego.
- Gdzie leziesz?!
- Przestań tym machać!
- Ooo wywalę się! - odwrócił się, a materiał wyleciał w powietrze i rozwinięty uderzył w twarz Mańka. - Hahaha, nic tam nie ma! Sucho! - zaśmiał się, gdy Maniek zrzucił pusty materiał na ziemię.
- Przegiąłeś, koleś. - odparł uderzając go trąbą w głowę. Leniwiec na sekundę znieruchomiał z wywalonym językiem, a dzieciak zaśmiał się. Sid oprzytomniał i potrząsnął głową, a chłopak znów zaczął się drzeć.
- Ej, jeszcze raz. To działa. - odezwałem się, a Maniek znów go walnął. Znów śmiech przez sekundę, a później krzyk.
- Mnie też leży taka zabawa. - powiedział mamut.
- Teraz ty go trzymaj. - Sid chciał mi podać dzieciaka, ale wyciągnąłem łapę i uderzyłem leniwca w głowę. Bachor zaczął się śmiać, a gdy Sid się otrząsnął wyciągnął krótką rączkę próbując go uderzyć. Sid złapał jego rękę, przez co chłopak zaczął się drzeć.
- Zjeżdżaj, moja kolej. - odepchnąłem go, gdy ponownie położył dzieciaka na kamieniu. - Gdzie jest bobaaaas? - Zakryłem oczy i szybko je otworzyłem krzycząc: - Tu jest! - Dzieciak umilkł patrząc na mnie, a ja powtórzyłem czynność. Chciałem tylko, żebyśmy jak najszybciej wyruszyli, abym mógł zobaczyć Lunę. - Tu jest! - krzyknąłem po raz kolejny, a dzieciak zaczął krzyczeć.
- Dosyć! Przestraszyłeś go! - odepchnął mnie Maniek, a w brzuchu chłopaka zaburczało głośno.
- Pewnie jest głodny! - zauważył po raz kolejny Sid.
- Może mleka?
- Oo bardzo chętnie!
- Nie dla ciebie! Dla dziecka! - zawołałem.
- Tak się składa kotek, że ja akurat nie daję mleka!
- Nie pyskuj, bo jesteś za chudy w uszach...!
- DOSYĆ! - krzyknął Maniek, a echo jego głosu odbiło się od skał. Każdy zamilkł, a krzaki niedaleko zaszeleściły i wypadł z nich ogromny zielony melon.
- Żarcie! - zawołał Sid, a gdy Maniek chwycił melon trąbą z krzaków wypadł ptak dodo chwytając owoc i uciekając niezgrabnie.
Podniosłem brwi i spojrzałem na nich kręcąc głową. To nie był dobry plan...
- Nic innego nie mamy. - powiedział Maniek, a ja westchnąłem i pierwszy ruszyłem za wielbicielem melonów.
Dotarliśmy za nim do jakiegoś wielkiego stada ptaków dodo i stanęliśmy w bezpiecznej odległości przyglądając im się. Maszerowali w czwórkach na środku dużego placu, ćwiczyli jakieś dziwne pozycje bojowe lub stali wysoko i krzyczeli:
- Przygotować się do epoki lodowcowej!
- Nadrzędny cel doda - chronić życie!
- Dodo nie tuman! Nie da się wytępić!
- Przygotować się do epoki lodowcowej!
- Że jak? - skrzywił się Sid.
- Oszołomy sieją ploty. - powiedziałem, a jeden z ptaków nas spostrzegł i zaczął krzyczeć.
- Intruzi! Intruzi! Intruzi! - wołał biegając po placu. Maniek pierwszy ruszył naprzód i stanął przy wielkim pniu, na którym leżały trzy zielone melony. Stanęliśmy obok niego.
- Możecie nam oddać melona? - zapytał. - Mały jest głodny i...
- W życiu! - krzyknął jakiś dodo wskakując na jeden z owoców. - To nasze zapasy na epokę lodowcową. Totalny ziąb zagna nas do podziemia na wiele miliardów lat!
- Z trzema melonami? - zapytał, a ptaki dodo ustawił się w naszą stronę.
- Jak nie umiesz zadbać o swoją przyszłość zginiesz marnie! - powiedział, a tłum ptaków zaczął iść w naszą stronę mamrocząc dwa ostatnie słowa.
- A wy czego? - odezwał się Maniek, a ptak dodo, który stał na melonie stracił równowagę i spadł, a owoc poturlał się prosto w stronę dzieciaka.
- Odebrać melon! Atak dodo! Na nich! - krzyknął, a ptaki zaczęły się miotać i skakać wokół nas. Jeden kopnął melona, którego trzymał dzieciak, a reszta ptaków stojąca w linii zaczęła go sobie podawać jakimiś dziwnymi ruchami, aż ostatni z nich wyrzucił go w wielką przepaść.
- Nasz melon! - krzyknął, a około dziesięciu ptaków bez zastanowienia rzuciło się w urwisko.
Rozejrzałem się i dostrzegłem Sida, który stał przy pniu i trzymał w łapach jeden z pozostałych dwóch melonów. Dodo rzuciły się na niego i przez chwilę melon podskakiwał w powietrzu, gdy każdy próbował go złapać. Ponownie jeden z ptaków kopnął go, a owoc, razem z trzema dodo, wpadł do jakiejś wielkiej dziury, z której wydobywała się gorąca para. Poczułem tylko zapach gotowanego kurczaka...
- Nasz ostatni melon! - zawołało kilka ptaków widząc jak Sid trzyma zielony owoc w łapach. Dziesięć ptaków rzuciło się ponownie na Sida, a melon potoczył się po ziemi gdzie złapał go Maniek. Kolejne dziesięć ptaków próbowało dosięgnąć jego trąby, lecz bezskutecznie. Dostrzegłem kątem oka jakiś ruch i zdążyłem tylko zobaczyć jak jeden z dodo skacze i łapie w dziób mamuci ogon. Maniek krzyknął, a melon wyleciał z jego trąby szybując w powietrzu i wpadając prosto w łapy Sida. Jego zadowolona mina szybko się zmieniła, gdy zobaczył przed sobą całe stado ptaków dodo patrzących na niego morderczym wzrokiem. No to już po nas, pomyślałem. Trzeba będzie szukać jedzenia, co zajmie nam kolejną godzinę, a ja tak bardzo chciałem już wrócić na Czuby.
Sid spojrzał na nas, a później na melona i zrobił zaciętą minę. Podniosłem brwi, gdy wyciągnął jedną łapę przed siebie i ruszył biegiem prosto na ptaki dodo. Dosłownie utorował sobie przez nich prostą drogę, a oni popychani i uderzani odskakiwali na boki. Gdy już wszystkie dodo biegły na Sida ten w ostatnim momencie wyskoczył i trzymając melon wysoko w powietrzu przeleciał nad ptakami i twardo wylądował na ziemi szorując brzuchem po piachu. Skrzywiłem się, jednak on wstał i uniósł wysoko melona na znak zwycięstwa. Gdy już miałem mu pogratulować Sid nagle uderzył melonem o ziemię, a ten rozbryznął się na kawałki.
- Ehh Sid! Znowu trzeba szukać żarcia! - powiedziałem, ale dzieciak podszedł na czterech do melona i zaczął się zajadać, a obok nas przeszło sześć dodo stojących jeden na drugim. Maniek spojrzał na nich rozbawiony.
- Ubaw po pachy i to za darmola...

"Życie jest niebezpieczne" ~ EPILOGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz