Rozdział 10.

197 15 0
                                    

Gdy ruszyliśmy dalej zaczął prószyć śnieg, a po pół godzinie wędrówki rozpętała się już prawdziwa burza śnieżna.
- Chłopaki! Dzieciaka zawieje! Trzeba się ukryć! - zawołał Maniek. - Daleko jeszcze?
- Trzy kilometry. - odpowiedziałem stając przy skalnej ścianie osłaniającej od śniegu i wiatru.
- Jestem wykończony. Rano ruszymy dalej. - dodał stawiając dzieciaka na ziemi, a ja usłyszałem jakiś chrobot.
- Co ty robisz? - zapytałem patrząc jak Sid rysuje kamieniem po ścianie.
- Uwieczniam leniwca na skale. - pokazał koślawy rysunek, a ja przekręciłem łeb.
- Na leżąco wyglądałby bardziej prawdziwie. - odezwał się Maniek.
- Powinien być grubszy. - dodałem, a on zabrał Sidowi kamień i narysował wielkie kółko w miejscu, gdzie powinien być brzuch. - Oo, właśnie.
- Ha ha, normalnie bardzo śmieszne. - zadrwił Sid wyrywając Mańkowi kamień i marząc swój własny rysunek. Z kamienia poleciały iskry trafiając na małe gałązki i trawę i nagle przed nami pojawił się ogień. Podniosłem brwi, a Sid uśmiechnął się szeroko. - Jestem genialny! - zawołał i pobiegł gdzieś, a po chwili wrócił z kilkoma patykami dokładając je do naszego ogniska. Położyłem się na ziemi, a Maniek zrobił to samo. Nigdy nie byłem tak blisko ognia, tygrysy nie miały kciuków, żeby rozpalać ogniska nie wspominając już nawet o tym, że nie mieliśmy pojęcia jak to robić. A tu pojawił się taki leniwiec z jednym kamienie.
- Od dzisiaj macie tytułować mnie Sid Władca Płomieni! - zawołał Sid tańcząc wokół ogniska.
- Ej, Władco Płomieni. Ogon ci się fajczy. - wtrącił się Maniek, a Sid spojrzał na koniec swojego ogona, z którego leciała cienka strużka dymu.
- AAAAAAAAAAA! - zaczął się drzeć biegając dookoła. Złapałem go i rzuciłem na zaspę obok mnie. - Ooo dzięki. Od dzisiaj będę cię nazywać Diego...
- Władca Piąchy i Siniaka. - dodałem, a on spojrzał na mnie przerażony. Zacząłem się śmieć targając go po głowie. - Tylko tak żartowałem głąbie jeden...
- Ej, kochasie. Patrzcie. - powiedział Maniek, a ja puściłem Sida patrząc na dzieciaka. Machając rękami w powietrzu próbował utrzymać równowagę stawiając krok za krokiem.
- Ja cię kręcę. - wymamrotał Sid, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. Maniek złapał mój wzrok i też się uśmiechnął. - Chodź dwunogalku. - zaczął Sid wyciągając ręce w stronę dzieciaka. - No chodź robakowaty robalku. Chodź do wujcia Sida. - dodał, a dzieciak spojrzał na mnie i zaczął iść do mnie. - Nie, nie, nie, tutaj, tutaj.
- Nie, nie. Idź do niego. - wstałem i cofnąłem się o krok. - Tam. - dodałem, ale dzieciak przytulił się do mojej przedniej łapy, a ja uśmiechnąłem się niezręcznie. - Świetnie... Znakomicie. No... Ćwicz bracie dalej. - popchnąłem go lekko w stronę Mańka, a przed oczami stanął mi obraz Luny niezgrabnie stawiającej swoje pierwsze kroki na śniegu. Spuściłem łeb.
- Kurka, Maniek. Nasza mała dzidzia nam rośnie. - odezwał się Sid, a dzieciak usiadł na ziemię i ziewnął szeroko przecierając oczy.
- No dobra, dosyć. Pora się przekimać. - Maniek chwycił dzieciaka owijając go trąbą. Położyłem się, a obok mnie usiadł Sid.
- Patrz na tego mamuciaka. - wymamrotał. - Wiesz co, Diego. Nigdy nie miałem kumpla, który by dla mnie poświęcił życie.
- Tak... Maniek to równy gość...
- No jasne. Dobranoc. - położył się i po chwili już chrapał. Maniek i dzieciak też już spali. Spojrzałem na Czuby i szybko odwróciłem wzrok kładąc łeb na łapach. Już jutro wszystko się zmieni. Tylko, czy naprawdę tego chciałem? W mojej głowie kłębiły się tysiące myśli. Stado. Miałem swoje, ale czy to na pewno było stado? Żaden tygrys z mojej sfory nie ryzykowałby swojego życia, aby mnie ratować. Prędzej sami by mnie wepchnęli do tej lawy. Sid i Maniek mi zaufali, a ja zamierzałem ich wystawić. Czułem się jak ostatni śmieć, ale ciągle pocieszałem się myślą, że robię to dla Luny. Dla mojej córki. A jeśli mógłbym uratować ich wszystkich? I moją Lunę i przyjaciół? Tak, z czystym sercem mogłem ich nazywać przyjaciółmi. Jednak, czy ja byłem przyjacielem? Nie. Byłem zdrajcą. Podłym i bezwzględnym zdrajcą wystawiającym moich przyjaciół i bezbronne dziecko na pewną śmierć. Nienawidziłem się za to. Chciałem ich uratować, ale jeśli się nie uda zginie moja Luna, a ja razem z nią. Nie mogłem do tego dopuścić. Ale jeśli nic nie zrobię zginie Maniek i Sid. Byłem tchórzem. Tak. Wstrętnym tchórzem, a nie tygrysem, który powinien coś zrobić. Tylko co, ja sam mogłem zrobić?
Poprawiłem się szybko. Nie byłem sam. Spojrzałem na Sida i na śpiącego Mańka. Jeśli mój plan miałby się udać musieliby mi pomóc. Ale jak im powiedzieć, że przez całą drogę prowadziłem ich prosto na sforę wygłodniałych tygrysów. Zabiją mnie jak im powiem. Ale muszę, bo inaczej Soto zabije ich.
Gdy usypiałem już wiedziałem co zrobię...

"Życie jest niebezpieczne" ~ EPILOGOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz