7 dni || dzień czwarty

7.2K 771 323
                                    

Ciemność. 

Słyszałem coś. Głos, pewien nieznajomy mi głos. Dziewczęcy, delikatny, miły dla ucha... Wzywała mnie, nawoływała, nazywała po imieniu. Wyrywała ze snu chcąc, abym podążał za nią. Śpiewała, znaną mi piosenkę, ale nie potrafiłem przypomnieć sobie tytułu.

Obudziłem się biorąc szybki i głęboki wdech. Przeniosłem się do pozycji siedzącej. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w zastrzająco szybkim tempie. To był sen? Nie wiem, nie pamiętałem. Wydawałem się zdenerwowany, więc zgadywałem, że tak, prawdpodobnie śniłem. Odniosłem wrażenie, że to, co widziałem przynosiło mi ukojenie i spokój, ale moje ciało reagowało zupełnie inaczej. Dziwne.

Spojrzałem na zegarek. Zakląłem.

Druga w nocy.

Nigdy nie wstawałem o tej godzinie, nawet, żeby się napić. Spałem twardo, bo zawsze byłem zmęczony pracą i moim głównym pragnieniem był odpoczynek. W tym domu stres dopadał mnie ciągle, więc tym bardziej powinienem był zapaść w głęboki sen.  Westchnąłem. Nie pozostało mi nic innego, jak znów spróbować usnąć. Położyłem się wygodnie i uruchomiłem swoją wyobraźnię, żeby szybciej usnąć. 

Ale moje uszy zarejestrowały pewien dźwięk.

Śmiech. Dziecięcy śmiech.

Wstałem z łóżka. Podążałem korytarzem, nasłuchując. Ten śmiech stawał się wyraźny, jakbym szedł prosto do jego źródła. I faktycznie, tak było. 

Siedziała w salonie. Dziewczynka. Ta sama mała dziewczynka, którą wcześniej spotkałem przed drzwiami naszego mieszkania. Bawiła się na podłodze swoim misiem, tym dziurawym misiem, który towarzyszył jej w rozmowie ze mną. W dodatku miała na sobie identyczne ubranie. Potarganą i pobrudzoną sukieneczkę. Nie przebrała się od tamtego czasu? Może to bezdomna? Ale jak się tutaj dostała? Mruczała coś pod nosem, nie mogłem zrozumieć, co mówi. Światło nie działało. Kilka razy naciskałem guzik, jednak pokój nie oświetlał się, co budziło we mnie lęki. Powinienem zachować się, jak na faceta przystało, ale strach w moim ciele nie pozwalał mi na żaden ruch. Ta sytuacja przerażała mnie od stóp do głów. Walnięte dziecko było w moim mieszkaniu, które sam zamykałem na klucz. Czy to było normalne? Nie.

Przez moją głowę przeszła myśl, aby obudzić Ashtona. Spodziewałem się jednak, że kiedy pójdę po niego sam, a później wrócę z nim do salonu, dzieciaka już nie będzie. Zdecydowałem się porozmawiać z dziewczynką, a później w jej towarzystwie iść do pokoju przyjaciela, zbudzić go i zostawić ten problem jemu, bo sam miałem już ich dość na głowie.

- Co... co.. tutaj robisz? - spytałem jąkając się.

Nie odpowiedziała.

Wywróciłem oczami. Jakaś zepsuta do szpiku kości, zbuntowana gówniara budzi mnie, a później ignoruje, w dodatku o drugiej w nocy. Chciałem załatwić tą sprawę grzecznie, ale zaczynałem poważnie myśleć o wezwaniu policji.

- Halo? - odezwałem się ponownie, podchodząc bliżej.

Jej głowa odwróciła się w moją stronę. Włosy stanęły mi dęba. Każdy pojedyńczy kosmyk osobno. Wypuściłem z ust pisk. Nie wyglądała tak samo. Porcelanowa laleczka - bo tak nazywałem tą małą - zniknęła. Jej twarz wyglądała okropnie, niczym u upiora. Jej tęczówki, które za pierwszym razem wyglądały na błękitne tym razem były czarne, otoczone krwią, jakby popękały jej wszystkie krwinki. Cofnąłem się o krok, nie mogąc stać tak blisko. Miała kilkanaście przednich żółtych i czarnych zębów, ułożonych jeden na drugim. To nawet nie wskazywało na próchnicę. Nie przypominała wampira, bardziej zombie, wybryk natury. Blada skóra była pocięta, ale nie zwyczajnie pokaleczona. Na jej rękach i twarzy znajdowały się głębokie cięcia z których wciąż ściekała czarno-czerwona krew. W życiu nie widziałem nikogo z tak wieloma szramami na twarzy. Poparzona skóra zachowała różne odcienie. Czerni, czerwieni, żółci. Widziałem mnóstwo ran. Wszędzie. Niegdyś przepiękne blond włosy wyglądały teraz na brudne i niezadbane, a minęły ledwo dwa dni. Z jej ust ciekła krew, wypływała niczym woda z kranu. Mrugała szybko, oblizując językiem swoje usta. Umazała swoją twarz krwią. To, co widziałem na własne oczy było obrzydliwe i przyprawiało mnie o mdłości. Marzyłem, aby cała ta sytuacja okazała się popieprzonym snem. To nie mogło się dziać naprawdę, ona nie mogła być prawdziwa. To coś nie było człowiekiem.  

Dziecko ryknęło, zaciskając niezliczoną ilość przednich zębów na swoich wargach. Przykucnęła, jakby przygotowała się do biegu prosto na mnie. Ledwo mogłem oddychać. Zapomniałem jak się kryczy i woła o pomoc. Doznałem szoku, paraliżu wewnętrznego i zewnętrznego. Czułem, jakbym za chwile miał umrzeć. Ona się uśmiechała, patrzyła na mnie jak na przekąskę. Jej zachowanie przypominało głodne zwierzę, które właśnie polowało na swoją zdobycz. 

I ruszyła. Poruszała się z prędkością światła, szybsza od kota czy też malutkiej osy. Zwinna i skoncentrowana, a także piekielnie głodna.

Spalone ręce zacisnęły się na mojej szyi. Popchnęła mnie na ścianę. Zacząłem krzyczeć, drzeć się, wrzeszczeć. Wołałem Ashtona z nadzieją, że za chwilę przybędzie mi na ratunek. Zjawa pluła krwią. Otworzyła swój obślizgły pysk, ukazując milion zębów, które miała w swojej buzi. Dłońmi chwyciłem ramiona tej niespotykanej postaci, próbując odepchnąć ją od siebie. W jej oczach widziałem pustkę, otchłań. Zero uczuć, żadnych emocji. Nic, co mógłbym z łatwością zaobserwować i przeanalizować, aby pomóc sobie w tym strasznym momencie. Jej wzrok skupiał się na mojej szyi. Patrzyła na moją tętnicę, z ogromną ochotą wgryzienia się. Ale wciąż byłem pewny, że nie zaliczała się do gatunku wampira, nawet go nie przypominała. Bo wampiry, które znałem z książek nie miały spalonej skóry. Zombie owszem, ale nie wampiry.

Wygrała siła dziewczynki, która pozornie wyglądała na małą i bezbronną. Zabrała moje dłonie i wydała  jak mi się wydawało dźwięk zwycięstwa, który prawdpodobnie miał być okrzykiem. Pachniała stęchlizną, cała. Jej oddech również nie należał do świeżych. Myślałem, że zemdleję. Już miała wbić swoje wielkie kły w moją skórę, aby mnie skosztować, jednak przerwał jej Ashton.

- Calum? - usłyszałem, po czym odetchnąłem - Calum, co ty kurwa wyprawiasz? - spytał, gdy spojrzałem w jego kierunku. Leżałem na ziemi, dysząc, a nikogo oprócz mnie nie było. 

Rozejrzałem się po pomieszczeniu z szeroko otwartymi oczami. Nie, nie, nie... to nie tak miało wygladać. Przecież ona tu była, chciała mnie pożreć, nie ubzdurałem sobie tego. Spojrzałem na swoją koszulkę. Nie zauważyłem śladów krwi. 

Wstałem z miejsca, obracając się kilka razy wokół własnej osi. Ashton obserwował moje zachowanie, uznając mnie w myślach za wariata. Sprawdzałem salon, a później sufit, jednak nikogo ani niczego nie znalazłem. Przetarłem swoje oczy i powtórzyłem czynność, ale zakończyła się tak samo, jak poprzednie. Sam zaczynałem uważać, że zwariowałem.

- Ash... wiem, co pewnie sobie pomyślisz - mruknąłem. Mój wyraz twarzy oddawał całą powagę sytuacji. - Ale ten dom jest nawiedzony, serio - wyznałem swojemu przyjacielowi, czekając na jego reakcję. 

- Cal.. - szepnął Ashton, obejmując mnie - Coś ci się przyśniło, lunatykowałeś, a potem się obudziłeś z krzykiem. Spokojnie, nie powiem chłopakom o twojej wtopie - zaśmiał się blondwłosy, myśląc, że próbuję wyjaśnić mu swoją obecność w salonie. 

- Irwin, kurwa! - wydarłem się - Nie zauważyłeś ile dziwnych rzeczy się tutaj dzieje? Naprawdę jesteś ślepy? 

- Stary, potrzebujesz snu - burknął chłopak, klepiąc mnie po plecach - Porozmawiamy o tym rano, bo zamierzam się wyspać na nagrania, nie wiem jak Ty.

I poszedł do swojego pokoju.

A ja zostałem w salonie sam, drapiąc się po karku i oglądając meble. Czy to możliwe, że zwariowałem?

7 dni || c.hOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz