8

831 98 19
                                    

Cas i Dean wrócili do domu Johna Winchestera i jego męża bez żadnych nowych poszlak. Podobnie zresztą jak Sam i John. Usiedli razem z Williamem w salonie, rozsiadając się na kanapie i fotelach z piwem i analizowali całą sprawę.

- Coś nam umyka - stwierdził Dean. - Przesłuchaliśmy pół miasteczka, to niemożliwe żeby nikt nic nie wiedział.

- Zawsze zostaje drugie pół - odparł Sam. - Coś znajdziemy.

- A jeśli nie? - wtrącił Cas.

- Niby czemu nie?

- Co jeśli ktoś nie był z nami szczery - zasugerował, wskazując na Williama. - William wiedział, że nie jesteśmy z FBI, ktoś też mógł to wiedzieć.

- Skąd? - spytał Sam.

- Chociażby tanie garnitury i wasze auto - odparł William, a Dean spojrzał na niego morderczym wzrokiem. 

- Oskarżasz Dziecinkę?!

William uniósł dłonie w obronnym geście.

- Bez urazy, to dobre auto i piękne, z duszą, ale FBI jeździ nowymi samochodami, często z przyciemnianymi szybami. No i odznaki... zazwyczaj ci prawdziwi agenci pokazują najpierw zwykłe metalowe odznaki, bez zdjęć i identyfikatorów, to robią tylko gdy ktoś poprosi, aby sprawdzić ich autentyczność. A nawet jeśli pokażą odznakę z identyfikatorem to zdjęcie jest w kurtce FBI, a nie w garniturze.

Dean przemyślał to co powiedział William i wiedział, że mężczyzna ma rację, ale nie potrafił przyznać tego głośno. Jakaś część niego wciąż nie potrafiła zaakceptować męża ojca i nie był pewien czy kiedykolwiek faktycznie go zaakceptuje. To było dla niego ciężkie. I nie chodziło tylko o to, że ojciec jest z kimś innym niż mama - bo mama nie żyła, a on powinien być szczęśliwy, ale chodziło o to, że miał żal do nich obu, że się nie kontaktowali, a przede wszystkim miał żal do ojca. Gdyby kiedykolwiek wcześniej powiedział mu, że nie jest hetero, że bycie bi czy homo nie jest czymś złym... wszystko potoczyłoby się o wiele inaczej. Przypilnowałby Casa, trzymał go bliżej, nie byłoby tego całego syfu chociażby z Lewiatanami i Czyśćcem, bo gdyby byli bliżej, gdyby już wtedy byli parą, wyłapałby, że coś się z nim dzieje, wymusiłby od Casa powiedzenie prawdy. Ile mniej by wycierpieli? Ile mniej tłumiłby w sobie to wszystko co latami czuł do tego anioła?

Dlatego nie zamierzał przyznawać mu racji na głos i po prostu wpatrywał się w niego, bez konkretnego wyrazu twarzy, ale widocznie dającego Williamowi do zrozumienia, że między nim i Deanem jest bardzo wysoki mur, który cholernie ciężko będzie przeskoczyć, a tym bardziej zburzyć. Ale zamierzał przynajmniej spróbować się z nim dogadać. 

- Cenne wskazówki na przyszłość - zauważył Sam, uśmiechając się do mężczyzny pokrzepiająco.

W przeciwieństwie do Deana, Sam szybko zaakceptował Williama. Pasował do ich taty i dawał mu szczęście. No i starał się nawiązać z nimi kontakt. Był miły. Był dobry. Owszem, na pewno miał jakieś wady, ale generalnie wyglądał na porządnego człowieka.

- Nie zamienimy Dziecinki na jakiś kurewsko nowoczesny samochód - zaprotestował stanowczo Dean.

Sam wywrócił oczami.

- Ale możemy zadbać o odznaki i lepsze garnitury.

- Za jakie pieniądze, Sammy?

- Kupię wam garnitury - zaoferował William. - Mamy z waszym tatą trochę oszczędności, to nie będzie problemem.

- Nie ma mowy - powiedział od razu Dean. - Nic od ciebie nie wezmę.

- Dean - zwrócił mu uwagę John.

- Czego ty ode mnie oczekujesz?! - spytał Dean, prawie krzycząc. - Że tak po prostu go zaakceptuję i będę traktował jak rodzinę?! Może jeszcze mam do niego mówić "tato"?!

- Dean, przesadzasz - wtrącił Sam.

Dean parsknął.

- Nic od was nie chcę - powiedział stanowczo. - Szczególnie od ciebie - wskazał na Williama. - Jesteś dla mnie obcym człowiekiem i zawsze nim będziesz.

- Synu... - zaczął ostro John, ale Dean mu przerwał.

- Mówię prawdę, okej?! Nie potrzebuję drugiego ojca. Nie potrzebuje już w ogóle ojca. Nie było cię, kiedy najbardziej cię potrzebowałem i to nawet przed tym jak kurwa umarłeś! Przeprosiłeś mnie?! Mam w dupie twoje przeprosiny, bo przez twoją chorą obsesje na punkcie polowania na to coś, co zabiło mamę nigdy nie miałem dzieciństwa, nie miałem przyjaciół, nie mogłem zaznać normalnej młodzieńczej miłości, bo gdy przed kimś się otwierałem, jak przed Cassie, przed Lisą... zawsze kończyło się to w najlepszym przypadku odrzuceniem. Zrujnowałeś mi życie, bo jedyne za co jestem wdzięczny życiu łowcy to Cas! 

- Więc czemu wciąż to robisz? - spytał John.

Wydawało się to być dobrym pytaniem, na które Deanowi ciężko będzie znaleźć odpowiedź. Mylił się, bo Dean znalazł odpowiedź wyjątkowo szybko.

- Próbowałem, ale nie potrafiłem żyć normalnie, bo nie znam innego życia do jasnej cholery! - warknął i wyszedł. Bez słowa pożegnania. Wyszedł i wsiadł w samochód, dając Casowi chwilę na dołączenie do niego. Jeśli się nie pojawi, pojedzie bez niego. I miał gdzieś, że się pokłócą i być może zerwą. Cas powinien być po jego stronie. Musiał być po jego stronie. Inaczej nie chciał tego ciągnąć, wierząc że to mniej zaboli, jeśli zerwaliby teraz.

Oparł głowę na kierownicy i zaczął płakać. Nie potrafił tego powstrzymać, nie potrafił nad tym zapanować. Może i na początku myślał, że to wszystko zniesie i nawet cieszył się, że ojciec żyje, ale szybko dotarło do niego, że to iluzja szczęścia. Wiedział, że nie da rady wybaczyć mu wszystkiego co zrobił. Mógł mu wybaczyć zrujnowanie dzieciństwa, ale nie potrafił wybaczyć ukrywania, że żyje. 

Usłyszał jak otwierają się drzwi od strony pasażera i spojrzał w tamtą stronę z ulgą orientując się, że to Cas. Anioł wsiadł do samochodu i przyciągnął Deana do siebie, pozwalając mu wypłakać się w jego klatkę piersiową i zaczął delikatnie gładzić po plecach. Dean był mu za to wdzięczny. Z każdym kolejnym ruchem ręki Casa zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę to Cas był tym, na którego najbardziej mógł liczyć przez ostatnie lata, gdy naprawdę kogoś potrzebował. Nie Sam, chociaż mogłoby się tak wydawać, a Cas. Jego Cas.

N/A

Wróciłam do kraju, odpoczęłam i wracam do regularnych publikacji. Mam nadzieję, że rozdział się podoba.

Do następnego!


Heaven [Destiel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz