Opinie

568 57 32
                                    

Kiedy pierwszy raz po pojawieniu się nowego zwiastunu, spotkasz jakiegoś fana Marvela i wymieniacie się tymi rozbudowanymi opiniami.

- Ale to był Wow!

- Najlepsza Peggy!

-Thorol Foreve!

- Nie bo... (Walka o shipy)

***

Peter: Shipy to taka polityka naszego świata. Każdy ma inne zdanie.

😒😒😒

Macie exclusive przedsmak mojego romansidła. Nawet nie chcecie wiedzieć ile czasu minie od oficjalnej publikacji...

To jest historia o miłości. Dwójka bohaterów jednak nie spotka się po raz pierwszy na szkolnym korytarzu, a chłopak nie będzie wybitnym sportowcem, ani nerdem, który w rzeczywistości jest super gościem. Tutaj jest narkomanem, chcącym popełnić samobójstwo. A co ze mną? Pewnie wyobrażaliście sobie słodką blondynkę z cholernie dobrym sercem. Błąd. Nie jestem ładna, ale na pewno wyróżniam się z tłumu. W końcu jestem chimerą i nie mam na myśli potwora, tylko osobę, która jeszcze w brzuchu mamy pożarła swoje rodzeństwo. Tak, tak miałam siostrę, która niestety odziedziczyła ciemniejszą karnację po ojcu. Jako, że nawet płodowi nie wolno zrobić czegoś takiego, to zostałam ukarana na resztę życia wyglądem dalmatyńczyka. Na mojej skórze znajdują się ciemne plamy, a jedna z nich okrąża oko i brew, tak, że wyglądam jak pies. Nawet moje włosy nie wiedzą, czy chcą się kręcić czy prostować. Skoro już omówiliśmy mój nietypowy wygląd, to pora skupić się na mojej nietypowej sytuacji. Pod koniec wakacji przeniosłam się do miejsca, gdzie miejmy nadzieję, nie będą dyskryminować ojca na względu na kolor skóry. On jako powód podał znalezienie lepszej oferty pracy, ale ja wiem, że go wylali. Tak więc od tego roku naukę w rozpocznę tutaj. Bycie nową, na którą każdy patrzy, ale nikt nie śmie się odezwać jest do bani. Pewnie myślicie, że przesadzam, ale jedyną osobą w tej szkole, która póki co się do mnie odezwała jest Pani ze sklepiku, która musiała podać mi kwotę do zapłacenia. Ale koniec gadania o mnie. Co do Connora wiecie, że jest narkomanem, który próbował popełnić samobójstwo. I jego na pewno dobrze sobie wyobrażaliście. Wiecie, długie brązowe włosy, które nie chcą się ułożyć, brązowe, podkrążone oczy, zdecydowanie za chudy, nosi łachmany, a do tego maluje paznokcie lepiej ode mnie. Ja jednak uważam, że do tego jest zabójczo przystojny, chociaż wiele osób tego nie zauważa. Większość nawet nie zwraca na niego uwagi.

Wróćmy do momentu, gdy Murphy był mi jeszcze nie znany. Tego jak na przekór wszystkiemu, słonecznego dnia miałam odwołane lekcje. Znaczy, nie pojechałam na wycieczkę, bo nie zostałam powiadomiona, przez nikogo… Wybrałam się do parku, bo czy może być coś lepszego od wpadania w depresję w parku? Odpowiedź brzmi: tak. Możesz oprócz tego w tym parku znaleźć nieprzytomnego gościa, który umiera. Niech was nie zmyli mój nad wyraz spokojne podejście do tego, ale teraz po prostu wiem ok to się skończy. Wtedy byłam bliska zejścia na zawał. Myślałam, że pan w kapturze był jakimś bezdomnym, ale to był chłopak z mojej szkoły. Próbowałam go obudzić, ale skończyło się na tym, że zadzwoniłam po karetkę i czekałam przy tym pół-trupie. Gdy panowie ratownicy zjawili się w parku, nie byli pewni które z nas mają zawieźć do szpitala. Skończyło się na tym, że ja jechałam jako świadek. Chyba jako świadek. Ratownicy w karetce pocieszali mnie, jakby przed nami leżała moja matka. Szpital wydał się mniej przyjaznym miejscem niż w filmach. Tym chłopakiem na noszach rzucali tak, że miałam wrażenie, jakby szliśmy do kostnicy, a nie na Oddział Nagłych Przypadków. Szczerze wtedy niewiele mnie to obchodziło, ale gdyby taka sytuacja miała miejsce teraz to sama bym go tam zaniosła albo przeprowadziła szybkie czyszczenie żołądka. Mam już takie doświadczenie, że żadna głupota tego chłopaka mnie nie zdziwi. Ale wracając do pierwszego pobytu w szpitalu, wszyscy pytali mnie co zażył ich pacjent, kim jest, czy jest pełnoletni, a ja na żadne z pytań nie odpowiedziałam. Nie jestem głupia, widziałam go w szkole, ale wtedy zapomniałam wszystko. Nawet na pytania dotyczące siebie nie potrafiłam odpowiedzieć. Po kilku godzinach zastanawiania się, co ja tam jeszcze w ogóle robię przyszedł lekarz. Brzmi poważnie. Usłyszałam od niego masę medycznych słów, które zakończył słowem: “Żyje”. Już wtedy przeczuwałam, że jeszcze nie jeden raz je usłyszę. Pisząc to uświadamiam sobie, jak bardzo moje życie jest pokręcone… Wtedy zadzwonił mój telefon.
-Gdzie jesteś?! Miałaś wrócić najpóźniej o 20.00! Wiesz jak się z ojcem martwimy?! - wykrzyczała mi do ucha moja rodzicielka.
- Tak… jestem w szpitalu.
- Co?! Nic ci nie  jest? Boże, przyjadę chwilę, gdzie jesteś?
- Nie, mój kolega ze szkoły zasłabł - skłamałam - jego rodzice są w pracy, więc to ja z nim, tu siedzę, wiesz zawieram nowe znajomości i w ogóle.
- Napewno? Chcesz tam siedzieć?
- Tak. Wszystko w porządku.
- A jak długo jeszcze?
- Nie wiem, ale obiecuję, że wrócę do domu przed wschodem słońca.
- Nawet tak nie żartuj. Napisz później kochanie.
O nie… ja nie żartowałam, ja po raz kolejny skłamałam. Gdy zaczęłam przysypiać około drugiej nad ranem pielęgniarka spytała się dlaczego tu jestem. Kolejne pytanie bez odpowiedzi. Rzuciłam coś od niechcenia o chłopaku, który przyjechał tutaj po południu. Ona na to, że się obudził jakieś pół godziny temu i aktualnie próbuje sprzeciwić się środkom uspiającym. Odruchowo chciałam wejść do pomieszczenia, w którym się znajdował, ale co ja mu właściwie powiem?
“Hej, znalazłam cię w parku prawie myląc z bezdomnym, a teraz siedzę tutaj tylko dlatego, żeby nie myśleć o moim przygnębiającym życiu ex aequo by nie siedzieć w domu.” Najwyżej wymyślę coś na poczekaniu.
Ponieważ do odważnych świat należy weszłam do szpitalnego pomieszczenia. W sali znajdował się tylko bardzo zdesperowany chłopak podłączony po kapiącej kroplówki.
-Cześć… - To był naprawdę dobry początek znajomości.
Ciemnowłosy nie odpowiedział, ale tak jak mieli to w zwyczaju ludzie, przypatrywał się mi.
-Znalazłam cię w parku, gdy zasłabłeś. - Usiadłam obok niego na krześle.
- Nie zasłabłem, tylko próbowałem popełnić samobójstwo - poprawił mnie zachrypniętym głosem.
-To całkiem dużo wyjaśnia…  - Wiem, odpowiedź całkiem bez sensu, ale… no wiecie. - Powiedziałeś o tym lekarzom?
W odpowiedzi usłyszałam cichy śmiech.
-Ci idioci myślą, że nazywam się Peter Parker, a numer do moich rodziców, to telefon do najlepszej pizzeri w mieście. Podsumowując… nie, nie wiedzą.
Zaśmiałbym się w innych okolicznościach, ale właśnie usłyszałam, że chłopak siedzący obok mnie próbował odebrać sobie życie. I jakim cudem on w ogóle może mieć taki dobry humor.
-A nie interesuje ich dlaczego zasłabłeś?
- Oni powiedzieli mi coś o jakiś tabletkach, a ja przecież nic o tym nie wiem…
- Gorzej jak się domyślą.
Spojrzałam na niego w oczekiwaniu na odpowiedź, której i tak nie uzyskałam. Zamiast tego prawie-samobójca patrzał na ubrania leżące na kłodzie naprzeciw łóżka, przy tym cholernie seksownie oblizując wargi, co nie umknęło mojej uwadze…
-Nie wiem jak ty, ale ja stąd znikam.
- Czekaj, co? Właśnie prawie zeszłeś i chcesz zwiać z szpitala? Podali ci środki nasenne, za chwilę padniesz.
Idiota (pozwolicie, że tak go będę nazywać) przewrócił oczami i zaczął się przebierać.
-Zakręciłem kroplówkę, gdy dodali środek nasenny.
Strasznie sprytna z niego bestia… i on nie mógł sam się zabić?
-Nie mogę puścić cię samego nie wiadomo gdzie, nie chce powtórki z wydarzeń.
- I co ja Ci na to niby poradzę?
Teraz to ja przewróciłam oczami i pomogłam mu wyjść z sali. Wiem, że nie powinnam go wogóle wypuszczać, ale na jego miejscu też wolałabym, żeby nikt, nic nie wiedział. Szpital przemierzaliśmy jak najbardziej podejrzana para nastolatków w historii. Wiecie, on się na mnie opierał ledwo idąc, a ja po prostu zwracałam uwagę. Odrobinę poprawiło mu się, gdy wyszliśmy na świeże powietrze. Chciałam coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedziałam co, w końcu nie znamy się, a on chyba musi czuć się naprawdę źle skoro próbował…
-Jestem Connor.
Teraz już się oficjalnie znamy, więc mogę z nim pogadać.
- Ann. - Uśmiechnęłam się do niego. - Odprowadzić się do domu?
Słaba była ta rozmowa, ale co powiedzieć komuś takiemu? Connor chwilę milczał, ale w końcu dał znak głową, że nie chce.
- Muszę chwilę odpocząć.
Usiedliśmy na jednej z ławek koło parku.
-Powiesz rodzicom?
- Nie...
- A chociaż komuś? - uniosłam brwi.
- Ty wiesz.
- Ale ja nie jestem kimś kto mógłby ci pomóc…
W tamtym momencie Connor był dla mnie jak tykająca bomba, którą ja jako saper mogę nieumyślnie zdetonować.
- Wystarczająco mi pomożesz jeśli nikomu innemu nie powiesz.
- Nie chcę mieć cię na sumieniu…
- Spokojnie, przetrwam tą chujownię bez zabicia się, nie wyznaje zasady do trzech razy sztuka.
Connor ma takie same skłonności do kłamstwa jak ja…
-Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz. - Spojrzałam mu w oczy.
- Po co?
- Żebym miała pewność, że więcej tego nie spróbujesz.
- Nie boisz się tego, że spróbuję, ale tego, że się uda - powiedział twardo.
Wystawiłam rękę by chłopak mógł ją uściskać, ale on jedynie spojrzał na mnie z pogardą.
- No już - ponagliłam go.
Connor uścisnął mi dłoń.
-Wiesz, że każdą obietnicę można złamać?
- A wiesz, że masz u mnie dług do spłacenia?
Wtedy rozgrywała się jedna z tych bitew na spojrzenie, podczas której obie strony próbują wygrać walkę o byt swojej racji. Niestety nigdy nie poznamy jej uczciwego wyniku, ponieważ Idiota przerwał ją pytaniem.
-Chodzisz do mojej szkoły?
- Do 3 klasy, jestem nowa - wyjaśniłam.
- Powodzenia życzę, a szczególnie jakiś fajnych znajomych.
- Mam już jednego znajomego z tej szkoły…
- Dla własnego dobra uwierz ja nie jestem kandydatem na przyjaciela.
- Pozwól, że sama to ocenię.
Oczywiście Connor pokręcił głową, ale widziałam na jego ustach lekki uśmiech.
-Po za tym, chyba przyda ci się taki przyjaciel jak ja, wiesz bez tajemnic…
- Znasz jeden incydent z mojego życia, a to o niczym nie świadczy - podniósł głos.
- Ale pomaga wyciągnąć wnioski… - w tamtym momencie mogłam skończyć mówić, ale jednak coś kazało mi ciągnąć temat. - Musi być ci ciężko skoro byłeś gotowy…
- Jeśli liczysz, że teraz opowiem ci historię mojego życia to się mylisz.
Właściwie to co ja chciałam od niego usłyszeć? Kolejne szokujące informacje, przez które nie mogłabym spać na pewno nie byłyby najlepszym rozwiązaniem problemu, jakikolwiek on był.. Postanowiłam zastosować metodę pani psycholog z mojej starej szkoły.
-Do wszystkiego dochodzi się małymi kroczkami, więc może dzisiaj mi coś o sobie powiesz, a potem się zobaczy…
- Co zobaczy? - zapytał chłopak z drwiną w głosie.
- To proste. Mówisz mi jedną rzecz, która leży ci na sercu każdego dnia, a potem mamy cały dzień żeby się nad nią zastanowić.
- I to ma niby działać?
Westchnęłam ciężko. Rozumiem go, sama na początku nie wierzyłam w tą metodę, ale to naprawdę pomaga, muszę go tylko jakoś zachęcić.
-Mam kompleksy z powodu mojej skóry, bo wyglądam jak dalmatyńczyk.
- Co? To nie twoja wina, a poza tym jesteś nietypowa, a to zwykle dobra cecha.
Szczerze, nie spodziewałam się tak nagłej odpowiedzi…
-Widzisz? Już poprawił mi się humor, teraz Ty.
- Żebym ja miał takie problemy…
- Zaskocz mnie.
- Zaskocz? Ty chyba nie wiesz na co się piszesz.
- A może wiem i chce jakoś pomóc.
- Jestem uzależniony od narkotyków i co zrobisz tym fantem?
Spodziewałam się raczej czegoś w stylu: “nie dogaduję się z rodzicami” lub “dręczyli mnie w szkole”, ale skoro sama się o to prosiłam.
W tamtym momencie nawet nie zastanawiałam się nad odpowiedzią.
-Wyrzuć wszystko co masz, zacznij żuć gumę i zadzwoń do mnie w KAŻDYM momencie, gdy będzie chciał coś wziąć.
- Szczegółowa odpowiedź.
- W życiu spotykałam różnych ludzi.. - powiedziałam tajemniczo.
- Może nie jesteś taka nudna, jak się wydajesz.
Oboje zaśmialiśmy się cicho.
-To mój dom. - Chłopak wskazał na jeden z budynków.
- A to mój numer. - Podałam mu karteczkę. - Naprawdę zadzwoń.
- Zapamiętam sobie… - Connor zmierzył mnie wzrokiem i poszedł w kierunku domu.
Powinnam już sobie pójść, ale wolę się upewnić, że wejdzie do środka. Zobaczyłam jak wspina się na mały balkon, a później wchodzi przez okno do pokoju obok. Nie powiem, ciekawa droga. Teraz tylko do domu. Jak na złość właśnie wzeszło słońce.




Wszystko Czego Marvel ZapragnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz