Rozdział 18

4.8K 148 1
                                    

- Jack to Ty? - zapytałam
- Nie... To ja, Max.
- Wiesz może co się dzieje z Jackiem i resztą?
- Przykro mi, ale nie mam pojęcia...
- Strasznie sie o niego martwię...
- Spokojnie, nie martw się... Jack wróci - przytulił mnie
- A jak tam z tą Twoją Mate? - zmieniłam temat
- Jest strasznie uparta, nie wiem czemu walczy sama ze sobą. Czy ja serio jestem taki zły na jakiego wyglądam?
- Może tu nie chodzi o Ciebie. Postaraj się tez ją zrozumieć. Może nie walczy sama ze sobą tylko po prostu nie chce dla Ciebie źle...
- Tak myślisz?

Naszą rozmowę przerwała jedną z kucharek.

- Luno, znaczy... Emily. Wrócili - powiedziała

Szybko wybiegłam z pokoju, a potem z domu głównego. Pobiegłam na główny dziedziniec. Widziałam wilki z naszej watahy... Ale nie Jacka. Rozglądałam się, ale nigdzie go nie było... Zobaczyłam Ricka zakutego w kajdany i knebel. Szli z nim do więzienia.

- Z drogi! - krzyknął lekarz

Pobiegłam za nim. Zatrzymałam się. Skamieniałam... To co zobaczyłam...
Moje serce rozpadło się na miliony kawałków, a do oczy napłynęły łzy...

- Alfo, słyszysz mnie? - zapytał lekarz

Nic nie mówił... Zabrali go do domu głównego i położyli w pokoju.

- Mogę do niego wejść? - zapytałam
- Na razie nie...

Wybiegłam z domu głównego... Pobiegłam w stronę rzeki do mojego ulubionego miejsca, gdzie zawsze mogłam być sama i się wyżalić...

Usiadłam na kamieniach i zaczęłam głośno płakać... A co jeżeli się mu coś stanie? Zostanę sama z dzieckiem...
Poczułam silny ból w brzuchu.

- Hej malutki. Spokojnie, nic nie będzie tatusiowi. Spokojnie kochanie -  przytulałam mój brzuch, starałam się uspokoić.

Nagle poczułam jak ktoś mnie mocno przytula... To była Livia i Max... Rozpłakałam się jeszcze bardziej, a oni mocniej mnie przytulali powstrzymując moje drżenie...

- Emily, nie martw się. Jackowi nic nie będzie. Wszystko będzie dobrze - powiedziała Livia
- Emily, musimy wracać. Ściemnia się i może tu być niebezpiecznie. Chodź - podał mi rękę.

Wstałam przy pomocy Maxa. Byłam im wdzięczna, że mi pomagają. Livia choć nas zdradziła to rozumiem, ją... Zrobiłabym to samo, jeżeli by chodziło o moje życie czy mojego ukochanego.

Weszliśmy do domu głównego. Poszłam do gabinetu lekarza watahy.

- Dzień dobry. - przywitałam się
- Witaj Luno, usiądź. - wskazał na krzesło które było za biurkiem.

Usiadłam i przez jakąś minutę siedzieliśmy w ciszy.

- Czy Jack będzie żył? - zapytałam
- Tego nie mogę Ci powiedzieć... Musimy być dobrej nadziei.
- A czy mogę do niego wejść?
- Dobrze, możesz wejść.

Wyszłam z gabinetu i poszłam do pokoju gdzie leżał Jack. Weszłam i zobaczyłam go jak leżał na łóżku.
Usiadłam na krześle, które było obok łóżka. Do oczy napłynęły mi łzy...

- Podobno jak osoba jest w śpiączce to słyszy... - powiedziałam przez łzy - Kochanie. Tęsknię za Tobą... Ja, nasz dzidziuś... Max... Błagam, obudź się... Ja... Kocham Cię...

Rozpłakałam się, znowu. Nie mogłam powstrzymać łez...

- Kocham Cię... - wtuliłam się delikatnie w jego umięśnioną klatkę piersiową.

***
Kolejny rozdział! Tym razem troszkę krótszy. Po raz enty przypominam o tym, że jak widzicie jakieś błędy to piszcie (czyt. Spamcie w komentarzach). Zostaw gwiazdeczkę i widzimy się w kolejnym rozdziale!

Życie LunyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz