*Perspektywa Feliksa Łukasiewicza*
Wybiegłem z domu. To było szybkie, zrobione pod wpływem nerwów. Nie chciałem słuchać Gilberta, nie chciałem jego wytłumaczeń.
Czy on naprawdę myśli, że ja mu wybaczę?
- Za kogo on się uważa? Pobił Torisa i jeszcze myśli, że przyjmę jego przeprosiny! - Prychnąłem do siebie, nawet się nie zatrzymując.
Krzyki ludzi, dym, kurz i strzały.
Dwójka przyjaciół znalazła mniej więcej bezpieczne schronienie w jednym z budynków, a dokładniej w jego piwnicy. W tej chwili nie liczył się nawet zapach stęchlizny. Znaleźli idealne miejsce. W jednym z suchych kątów umieścili opatrunki, żywność i inne potrzebne rzeczy.
Toris za każdym razem, gdy jego przyjaciel zostawał zaatakowany i wracał cały we krwi, robił na jego ranach opatrunki. Był delikatny, starał się nie sprawiać mu większego bólu.
Feliks też nie był dłużny brunetowi. Także go opatrywał. Szło mu to bardziej niezdarnie i nie był tak łagodny. Brunet jednak nie zwracał mu na to uwagi.Podróż zajęła mi kilka dni. Podróż... Nawet nie wiedziałem, gdzie zmierzam.
Mili mieszkańcy Niemiec przyjmowali mnie do domów, jak kogoś znajomego.To pewnie dlatego, że mam na sobie ubrania Gilberta, prawda?
Pozwalali się odświeżyć, dawali czyste, stare ubrania i jedzenie. To były jedyne momenty, kiedy mogłem powiedzieć, że czuję się świetnie.
Nie mogłem się odwdzięczyć w żaden sposób, więc tylko im dziękowałem.Tego dnia znalazłem się na granicy Polski i Niemiec. Cały ten śliczny obrazek się zmienił. Zamiast ładnych i zadbanych domków widziałem ruiny. Z każdym krokiem zarys budynków zanikał. Zostawały tylko fundamenty, a gdzieniegdzie pojedyncze cegły. Domyślałem się, że znajduję się blisko terenów Polski. Mojego domu. Mojej ojczyzny.
Wszystko, co zostało, to opadający kurz i pył, plamy krwi i szloch ludzi, którzy przeżyli.
Każdy, kogo mijałem, patrzył na mnie ze smutkiem... Z żalem?Stanąłem przed znajomym domkiem w Warszawie.
Domek... Warszawa...
Teraz nie zostało nic, prócz ruin.- J-jak ja mogłem do tego dopuścić? - Szepnąłem. Moje serce zaczęło walić jak głupie, a w kącikach oczu zbierały się łzy. Bałem się.
Ale... Przynajmniej niektórzy przeżyli, nie?
Nie straciłem wszystkiego...Zacisnąłem ręce w pięści. Mogłem zawrócić. Nie. Nawet nie wiedziałem, skąd przybiegłem. Ruszyłem w losowym kierunku.
Najwyżej umrę.
Brawo, Felek.***
Następne kilka dni spędziłem na szukaniu żywności, bezpiecznego schronienia i transportu.
W momencie, gdy nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a przed oczami robiło się ciemniej, zaczepiła mnie jakaś osoba. Widziałem zarys jej postaci. Prawdopodobnie był mężczyzną. Jego włosy były... Dosyć jasne.
- Chłopcze, co tutaj robisz? Wyglądasz, jakbyś szedł z drugiego końca kraju - Zagaił, dotykając mojego ramienia.
- A nie idę? - Prychnąłem. Mężczyzna westchnął zrezygnowany. Odszedł ode mnie, stając przy swoim osiodłanym koniu. Wrócił do mnie, podając mi butelkę wody i w połowie odpakowaną kanapkę.
- Gdzie zmierzasz? - Spytał po chwili ciszy, podczas której przyglądał się, jak jem to, co mi dał.
- Szczerze, to gdzie mnie wiatr poniesie...
CZYTASZ
Podcięte Skrzydła || PrusPol
FanficZastanawiałeś się kiedyś jak czuje się osoba, która po przebudzeniu zdaje sobie sprawę, że nie może wrócić do ojczyzny? Do tego wie, że musi żyć z osobą, której szczerze nienawidzi. Wie, że jeśli nic z tym nie zrobi, nie uda jej się wydostać. Feliks...