Rozdział 2

771 65 26
                                    

Słowem wstępu: Bakugo to wciąż Bakugo. Wiem, że wstęp będzie wydawać się ckliwy, ale niech was to nie zmyli, to wciąż King Explosion Murder. To tylko tak chwilowo.
Miłej lektury!

~~~

Ja, Katsuki Bakugo, deklaruję na życie wszystkiego, co mi drogie, że od dziś schodzę na ścieżkę zła.

A jako, iż wszystko co mi drogie nie żyje, to no. Taka ta moja obietnica.

Właściwie, to nie mam pewności, czy to prawda ale na chwilę obecną, nie mam pewności odnośnie niczego. Nic nie wiem, nic nie mogę, tkwię w próżni. Tak jakby. Gdziekolwiek nie jestem, to na pewno znajduje się tu sam. Zatem może to ja nie żyję, nie inni? To też rozwiązanie.

Wtedy to, co pisze na tych kartach, to zwykłe wyobrażenie czegoś, co nie istnieje.

Cóż, jeśli tak jest, to niech będzie. Nie przeszkadza mi to.

To mój notatnik, więc nie muszę się przedstawiać, mówić paru słów o sobie ani cokolwiek robić związanego z introdukcją, co zatem powinienem zrobić? Co mogłoby zająć mój czas?

Gdybym potrafił rysować, narysowałbym tu sobie jej twarz. By móc na nią patrzeć i wierzyć, że to nie była tylko moja wyobraźnia. Ale nie potrafię.

W sumie, to to nawet nie jest notatnik. To podręcznik, który podczas eksplozji wpadł tu razem ze mną. Długopis też nie jest długopisem, a odłamaną gałązką, z wyostrzoną przeze mnie końcówką, którą maczam w czymś, co można nazwać atramentem. Tak prowizorycznym jak i cała reszta.

Bo tak naprawdę całe moje życie, moje dążenie do bycia bohaterem, chociaż w rzeczywistości zawsze bliżej było mi do antagonisty, to jedna wielka prowizorka. Szczytny cel, a schody do niego budowałem w pośpiechu, bez namysłu. Stopniami byli ludzie, których często tratowałem po drodze, nie próbując ich poznać, zaś konstrukcją pomagającą się im piąć do góry było moje ego. Bez żadnych barierek, zabezpieczeń. Wąskie i leciwe, jeden niewłaściwy krok mógł być tym ostatnim.

Wmawiałem sobie, że nie potrzebuję się przygotowywać do czegoś, do czego się urodziłem. Wierzyłem, że dam radę sam, że jestem w stanie być wszystkim co mi potrzeba, a wszyscy wokół są jedynie pionkami, kłodami, nad którymi muszę przeskoczyć by osiągnąć cel. Ale nie jestem wszystkim. Jestem i byłem niczym.

Czego potrzebowałem, by to zrozumieć?

Jej słów. Gdy powiedziała mi po raz pierwszy, że jestem naprawdę dobry i pewnie będę jedynym bohaterem, który obejdzie się bez pomocników. Powiedziała mi wprost, że jestem wszystkim, a ja po raz pierwszy poczułem, że to nie jest prawda, chociaż wtedy skrzętnie to wyparłem.

Potrzebowałem tamtej chwili i teraz tej. Tej, w której mój świat spowiła ciemność i pustka. A może, w której to ja utonąłem w mroku i nicości.

Nie mam tu światła, ciepła ani zimna, nie ma tu niczego, co mogłoby być punktem zaczepienia. Niczego, co mogłoby sprawiać, że to miejsce byłoby bardziej realistyczne, namacalne. Byłem ja, podręcznik i ten patyk. I nicość, którą pisałem niczym atramentem.

Nie wiem jak długo tu już jestem i nie wiem, jak długo będę, ani, czy w ogóle się stąd wydostanę. Właściwie to nawet nie mam pewności, czy jeszcze żyję. A jeśli jednak żyję, to jak długo. I, czy zdążę się stąd wydostać zanim przestanę.

Dlatego piszę to, co piszę. By ktoś, kto to w końcu znajdzie, wiedział, że nie byłem taki, za jakiego mnie wszyscy uważali. Że byłem czymś więcej, niż materiałem wybuchowym, niszczącym co popadnie.

Z braku grawitacji Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz