IX

249 35 11
                                    

Dipper

Deszcz leniwie uderzał w mój rozwarty parasol, kiedy patrzyłem zmęczonymi oczami na wychodzące z pociągu demony. Od kilku dni pogoda była paskudna; ciągle tylko lało.
Jakby czuła mój nastrój.

Kiedy go zauważyłem w tłumie przez chwilę wahałem się, co teraz zrobić. Podejść i porozmawiać? Po tym wszystkim, co mu zrobiłem, a czego nie pamiętał? Nie miałem tyle odwagi. Przechyliłem lekko parasol, patrząc na to, jak strumień wody spływa na ziemię. Zmoczył on czubki czarnych, trochę zabrudzonych lakierek.

- Pan Pines? - usłyszałem zmęczony głos, ale nie miałem odwagi unieść głowy. Skinąłem więc tylko nieuważnie, a jeden z czarnych butów zaczął wykonywać swoiste drgnienia nogi. Denerwował się, co mu się dziwić. Czy kiedykolwiek mi wybaczy? Ale co miał mi wybaczyć? To nasze pierwsze spotkanie, i najlepiej będzie trzymać się tej wersji.

- To ja - dodałem spokojnie, a potem zdecydowałem się unieść wzrok. Nasze oczy się spotkały, a ja dostrzegłem w nich znajomy błysk inteligencji. I wtedy jakby wielki kamień spadł mi z piersi. Grał. To wszystko było tylko udawanie z jego strony.

- Miło mi pana spotkać - odparł grzecznie, starając się wypadać jak najbardziej sztywno. Mnie jednak nie był w stanie oszukać, nie w taki sposób.

- Mnie również - Odparłem miękko, a potem ująłem jego dłoń w swoją, ciągnąc go jak najdalej od tłumu. Szliśmy przez pewien czas w milczeniu, a dopiero przed Chatą odważyłem się do niego odezwać.

- Wszystko dobrze? - szepnąłem do niego, a on otworzył mi drzwi do środka, milcząc. Wsunąłem się tam, czekając i licząc na to, że jego odpowiedź będzie twierdząca. Nie sądziłem jednak, że dalej będzie milczał, idąc w kierunku kuchni i stawiając wodę na herbatę. Zdjąłem przemoczoną kurtkę, uśmiechając się do niego lekko, jednak odpowiedział mi tylko neutralnym wyrazem twarzy. Wtedy mój uśmiech zgasł, a ja sam udałem się do łazienki, chcąc się trochę umyć. Zdejmowałem właśnie koszulkę, gdy usłyszałem, jak drzwi się otwierają. Popatrzyłem na niego z lekkim pytaniem w wzroku, kiedy podszedł do mnie i bez słowa położył dłoń na moim policzku, przesuwając po nim lekko. Serce zabiło mi bardziej, jednak po chwili odsunął się, jakby o czymś sobie przypomniał.

- Woli Panicz herbatę malinową czy z cytryną? - zapytał z jakimś napięciem w głosie, a ja podświadomie poczułem, że za tym pytaniem kryje się coś więcej. Popatrzyłem na niego pytająco, po chwili jednak mruknąłem:

- Z cytryną.

Potem zobaczyłem, jak jego oczy rozjaśniają się lekko, jednak nim zdążyłem zapytać o cokolwiek odwrócił się, po prostu kiwając głową.

- Zaraz przygotuję. - Przyznał spokojnym tonem, odchodząc w kierunku kuchni. Popatrzyłem za nim z mieszanymi uczuciami, a potem wyjąłem mazak. Później chwyciłem go za rękę, skrobiąc na niej kilka słów.

Bill, co się dzieje? Masz kłopoty?

Zatrzymał się, odczytując napis z zdziwieniem. Potem pokręcił głową, odbierając mi mazak i szybko pisząc na moim nadgarstku:

Nie mogę rozmawiać z tobą. Jestem obserwowany.

Drgnąłem, odczytując jego słowa. Potem westchnąłem cicho, czując, jak ze zdenerwowania i stresu mój żołądek się buntuje.

- Rozumiem - wydusiłem z siebie cicho. - Lubię herbatę z cytryną. W sumie bardzo za nią tęskniłem.

Najwidoczniej zrozumiał kod, bo uniósł brew lekko.

- A ta z malinami? Na pewno była mniej... Kwaśna.

- Nie - pokręciłem głową lekko. - Myliłem się, to ta z cytryną jest najlepsza.

To było takie proste; Malcolm był maliną, a cytryną właśnie Bill. I to on stał tu teraz ze mną, uśmiechając się ledwo zauważalnie i jednocześnie patrząc na mnie przenikliwie.

- Rozumiem. Dodam dużo cytryny, Paniczu.

Forget It /billdip/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz