XIII

148 19 0
                                    

Bill

Stojąc tak na szczycie mojego pałacu i patrząc na świat, który należał do mnie - ciężko mi było pamiętać o tym, co było przedtem. A raczej w przyszłości, bo nadal tkwiłem w tej humanoidalnej formie. Nikt oczywiście tego nie podważał, bo w końcu miałem całą potęgę. Czułem ją w całym ciele, a było to naprawdę niesamowite uczucie.

- Mówiłem już. Nie zdradzę ci tego hasła, Bill - usłyszałem wściekły syk za sobą i odwróciłem się, patrząc na Stanforda całkowicie obojętnie. Mógłbym jeszcze raz przedstawić mu moją propozycję, ale wiedziałem, że jej nie przyjmie. Wiedziałem także, że młody Pines dużo z nim przebywał wtedy, po moim pokonaniu. Musiał mu zdradzić hasło. Jeśli nie po dobroci, to wyrwę to z niego siłą.
Był mi to winny.

- Och, Ford... Ale nie jesteś mi już do tego potrzebny. - Przyznałem z rozbawieniem, podchodząc do niego i patrząc mu w oczy z gniewem. Teraz byłem na niego jeszcze bardziej zły; zarówno za to, co zrobił jak i to, czego zrobić nie zdąży. Położyłem dłoń na jego łańcuchu, skupiając się i z satysfakcją słysząc jego krzyk bólu. Kopnąłem go prądem jeszcze kilka razy, po chwili patrząc w jego oczy z rozbawieniem. I usłyszałem cichy głos.

- Dobrze... Powiem ci... Tylko przestań... - spojrzałem z zdziwieniem na twarz mężczyzny, która była już bardzo stara i zmęczona. Wciąż dziwiłem się, jakim cudem kiedyś ten człowiek był mi bliski. Po chwili jednak cofnąłem się, kiwając głową.

- Mów - rzuciłem chłodno, na co skinął głową, przywołując mnie do siebie. Zbliżyłem się, jednocześnie czując, że chwila mojego triumfu była już tak blisko. Może nawet nie będę potrzebował tego dzieciaka.

- Pierdol się, Cipher - usłyszałem głos Forda przy moim uchu i poczułem, że nie mam już nic do stracenia. Skupiłem się, wykorzystując całość mojej mocy i patrząc z satysfakcją na to, jak blask w oczach staruszka gaśnie. Jeden pionek mniej na szachownicy.

***

Zerknąłem leniwie na przyprowadzonych mi ludzi, którzy patrzyli na mnie ze nienawiścią w wzroku. Jedna z nich to była Wendy - oczywiście, kojarzyłem ją. Cholernie odważna, bezinteresowna i do bólu ładna. Nienawidziłem jej.

- Opcja A czy opcja B? - mruknąłem, poprawiając się na tronie i zerkając na inne demony. Potem jedną dłonią wskazałem na Pyronicę, która już z sadyzmem bawiła się nożykami. Spojrzałem na nią z rozczuleniem. Jak to dobrze mieć kogoś, kto podziela twoje zainteresowania.

- A opcja B? - mruknął z nadzieją jakiś pryszczaty chłopczyk z krzywym uśmiechem. Zerknąłem na niego kątem oka obojętnie.

- Opcja B to śmierć bez tortur. To znaczy wprowadzona przeze mnie. Wiecie, albo dołączacie do mojego tronu... - mruknąłem, zerkając na niego z zainteresowaniem. Mógłby być z niego niezły podłokietnik.
- Albo Pyronica się wami zajmuje.

Usłyszałem jej szczęśliwy, nieco psychiczny śmiech i przeciągnąłem się, wstając po chwili. Potem podszedłem do rudowłosej, marszcząc czoło lekko i po chwili związując ją łańcuchami. Zaczęła się szarpać, jednak krótkie uderzenie mocy uspokajającej sprawiło, że jej oczy zrobiły się dość szybko błędne. Uśmiechnąłem się, po chwili pstryknięciem palców dając znać różowowłosej, aby zajęła się nastolatkiem.
Zrobiła to z miłą chęcią.

***

W końcu go znaleźli. Zresztą nawet nie musieli, bo najwyraźniej specjalnie pchał się pod każdy możliwy patrol. Kiedy stanął przede mną, związany i bezbronny, ale z tą dziecinną ufnością w wzroku nie mogłem się nie uśmiechnąć.

- Dipper Pines, czyż nie? - wstałem, podchodząc do niego i badając go wzrokiem z uwagą. - Opcja A czy opcja B?

- Opcja C  - rzucił z tym wkurzającym przekonaniem w głosie. Czułem na sobie spojrzenia moich poddanych, spodziewających się wybuchu gniewu. Cóż, tym razem zbyłem ich tylko szyderczym uśmiechem. Potem chwyciłem go za łańcuch, ciągnąc za sobą. Zamilkł wtedy, najwyraźniej trochę jednak przestraszony. I bardzo słusznie. W końcu teraz role ponownie się odwróciły, co zamierzałem dobrze wykorzystać.

Po chwili milczenia wszedłem z nim do osobnego pokoju, oczywiście w kolorze złotym. Był tu tylko stolik i cztery krzesła. Pstryknięciem palców przygotowałem herbatę i szachy. Potem popchnąłem go na wolne miejsce, siadając naprzeciw niego.

- Proszę, częstuj się. - Rzuciłem uprzejmie, po chwili patrząc na jego zdezorientowany wyraz twarzy. Mimowolnie uśmiechnąłem się jeszcze bardziej. - Och, racja. Nie możesz, bo jesteś teraz moim więźniem. - Przyznałem z twardymi nutami w głosie, na co chłopak jakby się jeszcze bardziej skurczył w sobie.

- Bill? - mruknął cicho, rozglądając się nerwowo i dopiero po chwili zauważając moją niespodziankę. Pobladł lekko, patrząc na Stanforda siedzącego na jednym z krzeseł. Potem przeniósł wzrok na rudowłosą, która półprzytomnie mieszała łyżką w herbacie.
Potem przeniósł wzrok na mnie.

- Ja... Myślałem, że ty... - Zaczął cicho, na co uniosłem brew sarkastycznie. Potem mruknąłem chłodno:

- Mam dla ciebie propozycję. To twoja opcja C. Dołączasz do mnie i wybierasz tylko dwie osoby, które przeżyją. - Przyznałem z rozbawieniem. - Albo zostajesz w tym pokoju i tracisz rozum.

- Co to za chory pomysł?! - Najwyraźniej się odblokował, bo podniósł głos. Westchnąłem cicho, po chwili biorąc ciasteczko i jedząc je z znużeniem. - Co to znaczy "dołączyć do ciebie"?! Nie możesz zmienić świata w pobojowisko! Zabraniam ci!

Podniosłem się niechętnie, po chwili podchodząc do niego i odgarniając kosmyk jego włosów z czoła. Podziwiałem przy okazji wyraz niedowierzania i złości na jego twarzy.

- Przykro mi, ale czasy z "zabraniam ci" już minęły - syknąłem do niego, biorąc sztylet i pochylając się, a potem delikatnie przesuwając ostrzem po jego szyi. Spojrzałem z satysfakcją na krew wypływającą z rany i fakt tego, że się samoistnie nie leczyła bardzo mnie zadowolił.

- A ty nie jesteś już nieśmiertelny.

Forget It /billdip/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz