Prolog

98 7 1
                                    

   Wysoka postać w zielonej, cętkowanej pelerynie biegła skrajem lasu, co chwila oglądając się za siebie. W lewej ręce kurczowo ściskała łuk, podczas gdy prawa dzierżyła nóż. Twarz nieznajomego zasłaniał kaptur, więc przypadkowy wędrowiec nie mógł dostrzec błysku zadowolenia w oczach chłopaka, który szczerze wątpił, że o tej godzinie mógłby spotkać kogokolwiek, kto nie byłby pijanym chłopem wracającym późną porą z pobliskiej karczmy. Gdyby jednak jakimś cudem napatoczyła się taka osobistość – nawet podchmielony wieśniak nie odważyłby się stanąć na drodze osoby, którą uważał za przynajmniej potężnego czarnoksiężnika.

Na to właśnie liczył Silver, szesnastoletni chłopak, który z całych swoich sił trenował, aby za parę lat zasilić szeregi królewskich zwiadowców.

Chłopak już miał przystanąć, aby chociaż przez chwilę odpocząć, kiedy tuż obok jego twarzy świsnęła z niezwykłą prędkością strzała, zostawiając mu lekkie, co nie znaczy, że nie bolesne, nacięcie na policzku. Z rany powoli zaczęła skapywać krew, jednak nastolatek nie miał nawet czasu, aby ją wytrzeć.

Odwrócił się i nie zastanawiając się długo wbiegł pomiędzy drzewa. Miał nadzieję, ze choć trochę go ochronią. Mimo, że wiedział, że na dłuższą metę go to nie ocali, wciąż ile sił w nogach zagłębiał się w las.

Cholera, gdzie jest Nero, kiedy go potrzebuję?" – przeklął w myślach, rozglądając się za ogierem.

Nasłuchiwał najcichszych szelestów, jednak po dziesięciu minutach wszystko zagłuszyło jego sapanie. Zatrzymał się na kilka sekund, żeby złapać oddech. Zdołał przebiec jeszcze kilka metrów, po czym padł jak długi na ziemię. Przeklinając pod nosem, podniósł głowę w nadzieji, że nie zobaczy nad sobą triumfującej postaci. Nic takiego jednak nie dostrzegł, zamiast tego zaledwie parę kroków od niego znajdował się niewielki strumyk. Resztkami sił podczołgał się na brzeg i zerknął w taflę wody.

Uśmiechnął się lekko pod nosem.

- Widzisz, Silv, nawet z twarzą w krwi wciąż jesteś przystojniaczkiem – zaśmiał się, ocierając policzek rękawem.

Usłyszał za sobą parsknięcie, które aż ociekało kpiną. Odwrócił się tylko po to, żeby spotkać pełne szyderstwa oczy niewielkiego konika. Zwierz wpatrywał się w swego pana z wręcz ludzkim zrozumieniem. Podszedł trochę bliżej i nachylając się nad twarzą chłopaka, polizał jego ranę.

Silver czule potarmosił wierzchowca po grzywie. Mimo, że jego usta nie przestawały wyginać się w uśmiechu, oczami wciąż pilnie obserwował okolicę w poszukiwaniu najmniejszej oznaki ruchu. Po chwili jednak się uspokoił.

Zgubiłem go" – pomyślał z zadowoleniem.

Już nie mógł się doczekać miny swojego mistrza, gdy następnego ranka dumnie wmaszeruje do chaty oznajmiając swoje zwycięstwo. Oczami wyobraźni widział mentora gratulującego mu dobrej roboty. Ta wizja była tak wspaniała, że chłopakowi oczy zaświeciły się z entuzjazmu.

W tym samym momencie tuż przed jego nosem przeleciała kolejna strzała. Pisnął zaskoczony i zerwał się na równe nogi gotowy do ucieczki, ale było już zdecydowanie za późno. Wysoki mężczyzna stał zaledwie kilka kroków od niego, uśmiechając się triumfalnie. Z jego oczu aż biła pewność siebie.

- Byłeś zbyt nieostrożny – stwierdził jego nauczyciel tonem, przez który ciarki przeszły nastolatkowi po plecach.

- Gilan! To nie w porządku! Powinieneś dać mi fory! – oburzył się.

Zwiadowca zerknął na niego z krzywym uśmiechem.

- W prawdziwej walce nikt nie pozwoli ci wygrać tylko dlatego, że jesteś świeżakiem – stwierdził, nie kryjąc rozbawienia. – A teraz chodź, kawa ci wystygnie.

Odwrócił się na pięcie i zniknął między drzewami. Silver z miną na kwintę podążył za nim, nie zwracając uwagi na szydercze uwagi swojego konia, który nie mógłby nie skorzystać z okazji, żeby nie przypomnieć swojemu panu, kto tu tak naprawdę jest najważniejszy, najszybszy i, oczywiście, najmądrzejszy.

*

Tamara rozglądała się nerwowo, szukając wzrokiem swojej mistrzyni. Rozkojarzona starała się nie zwracać uwagi na innych klientów karczmy, którzy przypatrywali jej się z ciekawością. Nic dziwnego – widok nastoletniej dziewczyny w TAKIM miejscu nie był niczym codziennym.

Powinnam była poczekać na zewnątrz" – pomyślała.

Wiedziała, że jej mentorka miała do załatwienia kilka spraw o wątpliwej legalności. Ba! Cała działalność kobiety była definitywnie nielegalna, jednak mimo wszystko Tamara próbowała wmówić sobie, że jest dobrym człowiekiem – a tak przynajmniej wynikało z listu od jej matki.

Nie miała wyjścia, musiała zaufać dwudziestolatce.

Kiedy jednak zerkała na twarze mocno już podchmielonych chłopów, którzy w najlepsze popijali piwo, miała nieprzyjemne wrażenie, że nowa mistrzyni po prostu zostawiła ją na pastwę losu.

W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach alkoholu, który przyprawiał dziewczynę o mdłości. Patrząc na podłogę, którą szpeciły mokre, żółte plamy, starała się nie zastanawiać, czym one są. Nagle poczuła na ramieniu dotyk wielkiej, włochatej ręki. Cała się trzęsąc, odwróciła się i spojrzała w oczy stojącemu za nią mężczyźnie, który ledwo trzymał się na nogach.

- Mm... Mmo... Mmmogę w czymś pomóc? – wyjąkała cicho, przełykając głośno ślinę.

Wieśniak uśmiechnął się arogancko i przybliżył się do nastolatki. Dziewczyna pisnęła i cofnęła się kilka kroków do tyłu. Zanim natręt zdążył podążyć za nią, pojawiła się przy nim wysoka postać. Nie zdążył zorientować się, co się działo, a już poczuł przenikliwy ból w skroni. Zachwiał się pod siłą uderzenia, a obraz przed jego oczami się rozmył. Kolejny cios dosięgnął brzucha wieśniaka.

Nieprzytomne cielsko zwaliło się na podłogę z donośnym hukiem. Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund.

Tamara spojrzała na swojego wybawcę.

- Dziękuję, mistrzu – szepnęła z wdzięcznością.

Kobieta zlustrowała ją wzrokiem od stóp do głów. Z jej oczu nie dało się wyczytać żadnych emocji. Spojrzała ponownie na chłopa, którego znokautowała jeszcze chwilę wcześniej i mlasnęła z niesmakiem. Podniosła głowę i rozejrzała się po twarzach zebranych, którzy wydawali się bledsi niż przed niecałą minutą.

- Ktoś jeszcze jest chętny? – spytała, a na jej twarz wpełznął szyderczy uśmiech.

Niedoczekawszy się odpowiedzi, skinęła głową na czeladniczkę i gestem pokazała jej, żeby poszła za nią. Nastolatka odpowiedziała lekkim uśmiechem i czym prędzej popędziła do drzwi, chcąc jak najszybciej opuścić to cuchnące miejsce.

Kiedy do jej nozdrzy dotarł powiew świeżego powietrza, odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się lekko. Bezwiednie dotknęła ręką kieszeni, gdzie spoczywała jedyna pamiątka po rodzinie, jaka pozostała Tamarze. Na wspomnienie swojej siostry do oczu napłynęły jej łzy, które czym prędzej otarła, nie chcąc, żeby mistrzyni uznała ją za mazgaja. Już i tak zepsuła swój wizerunek, drżąc ze strachu przed chłopem.

Nie powinna tak zareagować. Powinna działać, zaatakować. Sęk w tym, że nie mogła. Nie potrafiła walczyć, była zbyt słaba. Dlatego właśnie postanowiła odnaleźć kobietę i poprosić ją, by stała się jej nauczycielem. Chciała nauczyć się walczyć. Chciała stać się lepsza. Chciała stać się silniejsza. Chciała móc przeżyć.

Chciała, żeby jej siostra mogła być z niej dumna, kiedy znowu się spotkają. 


~


   Witam w prologu mojego pierwszego fan fiction na wattpadzie! Jeśli tak jak ja kochasz zwiadowców, możesz się tu śmiało rozgościć ;) Usiądź wygodnie, nie krępuj się! Kawy? Proszę! Z miodem? Ależ oczywiście! 

   Prolog może i jest krótki, ale bądźcie pewni, że następne rozdziały, które będą pojawiać się co kilka tygodni będą duuuuuużo dłuższe ^^ (Przyznaję się, nie umiem pisać początków, więc nie bijcie! A za wszystkie błędy z góry przepraszam.)

Zwiadowcy | Srebrna strzałaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz