- Zaczekaj, John!
Złapałam go za tył kurtki, przez co się zatrzymał.
- Maggie... Jest okej. Przecież wiedziałem, że go kochasz. Tak w sumie, to nawet za bardzo Cię nie lubię. Byłaś zawsze przybita, więc chciałem poprawić Ci humor. Z litości.
- Co... Johnny, przestań, ja... - bolało, cholernie bolało. Zrobiłam się też wściekła, bo wiedziałam, że nie mówił prawdy.
- Dość. Niepotrzebnie tu przyjechałem, Josh spanikował przez Twoją chorobę i chciałem go moim przyjazdem uspokoić, ale jak widać znalazłaś już lepsze "lekarstwo". Wracaj do niego, przecież chciałaś tego od dawna.
Otarłam wierzchem dłoni łzy spływające mi po policzkach. Cokolwiek bym nie powiedziała, on i tak by mi nie uwierzył. Może to i lepiej. Za mocno go skrzywdziłam, zanim uświadomiłam sobie swoje uczucia. Musiałam dać mu spokój.
- Masz rację. Tego właśnie chciałam. Przepraszam, że musiałeś się tyle czasu mną zajmować i nawet tu przyjechać, pomimo swojego zmęczenia. Dziękuję Ci za wszystko. - wymusiłam uśmiech. Odwróciłam się i szybko pobiegłam do środka, nie chciałam widzieć, jak odjeżdża. Laura już czekała ze spakowanymi rzeczami, chciała jak najszybciej zabrać mnie do domu. Po Josha i Harley miała przyjechać następnego dnia. Byłam wdzięczna losowi za taką przyjaciółkę.
Miałam ogromne wyrzuty sumienia za to, jak zniszczyłam wszystkim ten wyjazd, ale cóż, stało się. W drodze powrotnej otrzymałam od Luke'a SMS-a: "Wybacz, prawdopodobnie zniszczyłem coś ważnego dla Ciebie. Już drugi raz. A to wszystko przez to, że za późno uświadomiłem sobie, co do Ciebię czuję. Mam nadzieję, że się wam ułoży". Zaśmiałam się w duchu. Popełniliśmy te same błędy i tak samo nie uzyskaliśmy w efekcie szczęścia.