Rozdział 1

853 50 145
                                    

P.O.V Frank

Poirytowany zacząłem walić w ekran telefonu, by go uciszyć. Gdy wreszcie się zamknął, wbiłem wzrok w sufit. Kolejny nudny dzień w moim życiu, bo w nim nigdy się zupełnie nic nie dzieje. W sumie to nie widziałem jego sensu.

Wstałem i poszedłem się ubrać.

–Eyeliner, eyeliner i dużo eyelinera... – szeptałem pod nosem, nakładając upragniony makijaż, by zakryć efekty unikania snu.

Spojrzałem na zegar. O nie! Była równo siódma czterdzieści pięć, czyli godzina o której powinienem zacząć lekcje. Jak pewnie pamiętacie, obudził mnie budzik, którego oczywiście nie mogłem nastawić na wcześniejszą godzinę, bo po co.

Moich rodziców już dawno nie było w domu, ponieważ pracują non stop. Wyszedłem z domu, nie jedząc śniadania. Przecież nie potrzebuję jedzenia.

Szedłem sobie do szkoły, słuchałem muzyki oraz paliłem papierosa. Nawet kilka, bo mnie na nie stać i nie interesuję się swoją przyszłością. Może szybciej umrę i zakończę to cierpienie.

Dotarłem do odpowiedniego budynku i samotnie wszedłem do środka.

Jedyną osobą na korytarzu była sprzątaczka, która nawet na mnie nie zwróciła uwagi, ale nie miałem pojęcia gdzie iść, więc zapytałem:

–Przepraszam, gdzie lekcje ma klasa dwunasta A?

– W 11d – odpowiedziała i wróciła do mycia podłogi. Przecież to logiczne, że wie gdzie każda klasa ma lekcje o każdej godzinie, prawda?

Chwilę zajęło mi znalezienie klasy, bo nie umiem liczyć, jednak gdy dotarłem do środka, moim oczom ukazała się gruba i pomarszczona starucha, a ja zacząłem żałować, że w ogóle z domu wyszedłem.

– Dzień dobry. Ty pewnie musisz być Frank Iero. – Skrzywiłem się lekko, bo źle wymówiłamoje nazwisko, ale na potwierdzenie pokiwałem głową.

– Mam nadzieję, że masz jakieś wytłumaczenie na twoje spóźnienie.

Przeprosiłem cicho i w milczeniu udałem się do ostatniej ławki, która na szczęście była pusta.

Nie słuchałem kobiety uważnie. Przecież to religia. Kogo to obchodzi? Na pewno nie mnie, ale nie miałem wyboru, bo nawet nie próbowałem prosić rodziców o to, by mnie wypisali. I tak by tego nie zrobili.

Wtem drzwi otworzyły się z wielkim hukiem i do środka wpadł zdyszany chłopak. Miał przydługie czerwone włosy, koszulkę Misfits i bardzo ładne, zielone oczy, bo oczywiście, siedząc w ostatniej ławce, byłem w stanie to dostrzec.

– Gerardzie, jak zawsze jesteś spóźniony! Jeżeli dalej tak będzie, będę musiała zgłosić to dyrektorowi.

–Przepraszam – powiedział i rozejrzał się po klasie. Oczywiście zupełnie przez przypadek wszyscy siedzieli razem i nie było żadnej wolnej ławki oprócz mojej.

Zawiesił na mnie wzrok na dłuższą chwilę i z cierpiętniczym westchnieniem ruszył na tył klasy.

Powoli się osuwając tak, jakby zaraz miał stracić przytomność, usiadł na krześle obok  mnie.

– Gerard – szepnął, wyciągając kościstą dłoń w moją stronę.

– Frank. – Uścisnąłem ją delikatnie.

Chłopak, nie próbując nawiązać dalszej konwersacji, wyjął z plecaka prawdopodobnie szkicownik i bez słowa zaczął rysować.

Przez chwilę bawiłem się długopisem, potem przyglądałem się wszystkim w klasie, ale nawet nie próbowałem słuchać katechetki. Jak możecie się domyślać, zaraz zaczęło mi się nudzić.

Frerard Walmart versionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz