Rozdział 2

476 45 51
                                    

Kilka pierwszych zdań rodem z „Żeraard z buta wjeżdża", bo przed chwilą czytałam i się nie przestawiłam xD

P.O.V Frank

Jadłem sobie pizzę. Mniam mniam.

I tak sobie pizzę jadłem, aż tu nagle telefon zadzwonił.

Zerknąłem niepewnie na wyświetlacz, mówiący „numer nieznany".

A co jeżeli to porywacze? Albo inni mordercy, którzy chcieliby mnie wykończyć? W sumie to nie byłoby takie złe... Albo to znowu pani McKinney dzwoni zapytaćsię czy nie widziałem jej kota.

– Słucham? – Odebrałem połączenie.

– Serio mówisz „słucham" zamiast „halo"? – Poznałem głos Gerarda.

– Myślałem, że to moja sąsiadka znowu zgubiła kota.

– Okej, nie wnikam.

– Nie ma po co. – Urwałem na chwilę, ale krępująca cisza już po chwili chciała mnie wykończyć. – Czemu w sumie zadzwoniłeś?

– No nie wiem, może po to, żebyś i ty miał mój numer? – mruknął z ironią w głosie, a ja się w myślach skarciłem za tak głupie pytanie. – A tak szczerze, to chciałbyś może do mnie przyjść?

Zastanowiłem się przez chwilę. Żadnych zajęć dodatkowych. Uczyć się nie muszę. W sumie i tak mnie nic nie obchodzi. Rodziców w domu nie ma, a ja nie wiem co ze sobą zrobić.

– W sumie czemu nie – mruknąłem.

– To kiedy możesz przyjść? – zapytał lekko zdziwiony. Chyba nie spodziewał się, żesię zgodzę. I tu go mam. To było z grzeczności. Ale no cóż, sam to zaproponował.

– Kiedy tylko chcesz, żebym przyszedł.

Czy tylko według mnie to brzmiało dziwnie? Chyba nie, bo po drugiej stronie zapadła cisza, a ja mogłem wręcz przysiąc, że Gerard uniósł brwi.

– Może być nawet teraz – dodałem niepewnie.

– No to wbijaj. – I się rozłączył.

Bo oczywiście nie miał niczego innego do roboty. Żadnych zajęć dodatkowych, obowiązków w domu, odwiedzin ciotki. Nie. Zupełnie nic, bo po co to komu?

Nie powiem, nawet się cieszyłem, że mnie do siebie zaprosił. Nawet jeżeli było to z czystej grzeczności. Cieszyłem się, że w ogóle do mnie zadzwonił. Jakoś tak ogólnie się cieszyłem, myśląc o czymkolwiek z Gerardem związanym.

Bo to wcale nie tak, że się poznaliśmy dzisiaj.

P.O.V Gerard

Szczerze powiedziawszy, nie spodziewałem się, że się zgodzi. Przecież kto by się chciał zadawać z kimś takim jak ja?

Ale w sumie się cieszyłem. W takim obrocie spraw, byłby to mój pierwszy przyjaciel w życiu. Bo wierzcie lub nie, ale nigdy, przenigdy, nie miałem nawet znajomych. Nie żartuję. Nawet w przedszkolu nikt się ze mną nie kolegował, ale nie możecie tego wiedzieć, bo w moim życiu nie istniało nic aż do dziś. Rany, czuję się jak bohater jakiegoś chorego ficzka.

O, właśnie. O ficzkach mówiąc, muszę wyszukać w internecie co powinienem zrobić wsytuacji takiej jak moja. Fanfiki to podstawowe źródło informacji na wszelakie tematy.

Po jakimś kwadransie głowa mi pękała, bo większość fanfików przepowiadała nam szczęśliwą miłość do końca życia. Ewentualnie tragiczną śmierć.

– Donna, potrzebuję naleśników – rzuciłem w stronę matki. Mówię na nią po imieniu, bo mam już siedemnaście lat i jestem taki dorosły.

– Dlaczego? – zapytała, nie odrywając wzroku od gazety. Głupia gazeta jest ważniejsza ode mnie!

– Nie kochasz mnie! – wrzasnąłem, wyrywając jej z rąk czasopismo i z furią rzucając nim gdzieś za siebie.

Na twarzy Donny w następującej kolejności pojawiły się dezorientacja, litość i furia.

– Marsz do swojego pokoju! Nie będziesz się tak zachowywał w moim domu! – krzyknęła, bo oczywiście za każdą głupią rzecz wysyła swojego siedemnastoletniego syna do pokoju.

– Ale zaraz przychodzi mój przyjaciel! – Donna uniosła w zdziwieniu brwi na dźwięk słowa „przyjaciel". –  Potrzebujemy naleśników!

– Dobrze, zrobię wam te naleśniki – odparła z rezygnacją, podnosząc pogięte już czasopismo z podłogi.

P.O.V Frank

Przyszedłem pod dom Gerarda, chociaż nie podał mi adresu.

Nacisnąłem dzwonek do drzwi. Raz. Drugi. Siedemnasty.

Zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem Gerard mnie nie wystawił. To byłoby bardzo przykre. Przykre niczym moje życie. Może dlatego, że to jest moje życie.

– Siema, Frank! – wykrzyknął czerwonowłosy chłopak, otwierając drzwi i uderzając mnie nimi w twarz, gdy próbowałem zadzwonić po raz osiemnasty.

– No hej – mruknąłem, pocierając obolałe czoło.

– Donna! Mikey! To jest Frank. – Zaraz po wejściu wskazał na mnie teatralnie. – Mój przyjaciel.

Jego matka i brat się grzecznie przywitali i zeszli nam z drogi.

Nie zadawałem pytań, gdy Gerard bez słowa poprowadził mnie do swojego pokoju. Znamy się tylko jeden dzień, a mi nawet przez myśl nie przemknęło, że może chce mnie zamordować, zgwałcić, rozpuścić w kwasie solnym, sprzedać na czarnym rynku... Czy co tam można jeszcze zrobić.

– Co chcesz robić? – zapytał, stanąwszy ze zdezorientowaniem na środku pokoju.

– Może obejrzymy film? – zaproponowałem, bo to oczywiście pierwsza rzecz, o której pomyślałem.

Gerard pokiwał głową z aprobatą i zabrał się za uruchamianie swojego w całości ozdobionego naklejkami laptopa.

– Coś konkretnie? – Podniósł głowę.

– Horror najlepiej – odparłem bez zawahania.

Nigdy się nie dowiecie jaki horror oglądaliśmy, bo autorka się nie zna, a po za tym miał być mainstream, więc powiem, że przypadkowy.

Trwał strasznie długo i był niesamowicie nudny, jak to horrory. Już w połowie zaczęły mi się zamykać oczy oraz mógłbym przysiąc, że Gerard na chwilę przysnął na moim ramieniu, bo to zupełnie normalne.

Ocknęliśmy się na napisach końcowych i ze zdziwieniem zdaliśmy sobie sprawę, że za oknem było już naprawdę ciemno.

Nie wiem jak to się stało, bo przecież film nie był aż tak długi.

– Hej, Gerard... Mógłbym u ciebie zostać na noc? – zapytałem niepewnie, wyglądając za okno.

– Jasne, nie ma problemu, tylko pamiętaj, że jutro idziemy do szkoły.

W tamtym momencie nawet nie zaprzątałem sobie głowy tym, że nie mam ze sobą zeszytów na jutro, piżamy ani w ogóle niczego. Mogłem spać z Gerardem! No w sumie, nie z Gerardem osobiście, ale w jego domu.

– To gdzie mogę spać?

– Nie masz wyboru, musisz ze mną – westchnął przepraszająco chłopak.

A więc jednak z Gerardem osobiście. Bo oczywiście nikt wcale nie ma czegoś takiego jak pokój gościnny, kanapa, materac, a podłoga to w ogóle nie istnieje.

– Jak dla mnie spoko.

Spojrzał na mnie krzywo, ale nic nie powiedział.

Frerard Walmart versionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz