Zelwees skrzywił się lekko po dotknięciu złamanego nosa. Wciąż pulsował mu irytującym bólem, równie frustrująca była cieknąca z niego krew. Wierzchem dłoni otarł usta z szkarłatnej mazi, pozostawiając na niej czerwoną smugę.
Odkąd Kalendarz uderzył go w twarz, minęło już kilka godzin. Teraz wszyscy przedzierali się przez moczary, licząc, że uda im się dotrzeć do jakiegoś bardziej przyjaznego sektora.
Brunet wciąż nie doszedł do siebie po otarciu się o śmierć w ruchomych piaskach.
Spojrzał na siedzącego nieopodal Kalendarza. Gdyby nie ten irytujący mięśniak, teraz zapewne stałby przez Sądem Ostatecznym.
Westchnął cicho, pogrążając się w zadumie. Z jednej strony chłopak uratował mu życie i zdecydowanie zasłużył sobie na jego zaufanie. Z drugiej, wciąż znali się zbyt krótko, by powiedzieć mu o tak groźnej broni, jaką był topór. Dalej istniało ryzyko, że mógłby użyć go przeciwko pozostałym członkom drużyny. No i pozostała jeszcze kwestia złamanego nosa. Mięśniak zdecydowanie zbyt łatwo dał się sprowokować, co jasno dało do zrozumienia, iż jest zbyt porywczy, by dać mu jedyną broń, jaką ich trójka posiadała. Nie zmienia to jednak faktu, że tylko on potrafiłby zrobić z niej użytek.
Nagle Zelwees zdał sobie sprawę z własnej hipokryzji. Jego nowi towarzysze jeszcze nie tak dawno uratowali mu życie, a on wciąż miał opory, żeby chociaż powiedzieć im o swoim znalezisku.
Kalendarz podniósł się z ziemi i powolnym krokiem ruszył w jego kierunku.
— Jak nos? — zagadnął.
— Bez zmian — mruknął Zelwees. — Z tego, co się orientuję, dalej złamany.
Mięśniak uśmiechnął się lekko, nie ukrywając zmieszania.
— Taa... — Prawą ręką zaczął rozmasowywać sobie kark. — Chciałem cię za to przeprosić. Trochę mnie poniosło.
— Zauważyłem.
— Co więcej, kiedy ty zwiedzałeś sobie ruchome piaski, ja znalazłem coś, co może ci się przydać. — Sięgnął do ekwipunku, by po chwili wyjąć z niego fiolkę z podejrzanym, niebieskim płynem. — To mikstura lecznicza.
Podał brunetowi buteleczkę. Zelwees spojrzał na nią z powątpiewaniem.
— Pomoże na nos — zapewnił Kalendarz.
Na te słowa chłopak błyskawicznie odkorkował fiolkę i uniósł ją do ust, by duszkiem wypić jej zawartość.
— Może to też być trucizna — dodał mięśniak. — Nie jestem do końca pewny.
Zelwees zakrztusił się niebieskim płynem. Zakasłał kilka razy, próbując odzyskać oddech.
— Że co?!
— No... Musiałem to na kimś sprawdzić — wyjaśnił Kalendarz. — A ty byłeś pod ręką.
— Spokojnie — wtrącił się Drajgonisz. — On żartuje. Od początku wiedział, co to jest i wcześniej, gdy ty błąkałeś się w bagnie, powiedział mi, że zamierza ci ją dać.
— Ej! Psujesz zabawę! — stwierdził mięśniak.
Szatyn tylko wzruszył ramionami. Spojrzał badawczo na Zelweesa, próbując dostrzec w nim jakieś zmiany, jednak ten wyglądał zupełnie tak samo.
— Jak nos? — zapytał. — Lek zadziałał?
Brunet opuszkami palców, najdelikatniej jak tylko się dało, dotknął złamanej części ciała. Ku jego zaskoczeniu, nie poczuł nawet krztyny bólu. Zamarł. Już zdążył przyzwyczaić się, że samo używanie mięśni twarzy, na przykład podczas uśmiechu było dla niego torturą. Ale teraz nie czuł cierpienia ani paraliżującego pieczenia w okolicach przegrody nosowej.
CZYTASZ
Death Game
Science FictionTrójka nastolatków budzi się w tajemniczym, pozbawionym wyjść pomieszczeniu. Nie pamiętają zupełnie nic ze swojej przeszłości. Nie wiedzą gdzie, ani nawet kim są. Odnajdują kasetę, na której zamaskowana postać oznajmia im, że oprócz ich samych...