Też nie lubię tego miejsca

119 27 17
                                    

    Suchy padł na kolana i drżącymi rękoma uchylił wieko, leżącej na ziemi,  drewnianej skrzyni. Wstrzymał dech, sięgając po leżącą wewnątrz, sześcienną kostkę.

    Nigdy nie przypuszczał, że poczuje tak wielki zawód po znalezieniu nowiutkiego, prawdziwego miecza. W obecnej sytuacji potrzebna mu była jednak buteleczka z magicznym lekiem.

    Dawno stracił władzę w prawej ręce, ledwo mógł nią poruszać. Nawet gdyby bardzo chciał, walka w jego stanie byłaby niemożliwa, skoro tak prosta czynność, jak rozdarcie materiału swojej koszulki, sprawiała mu wiele trudności. Zresztą nadal tego nie dokonał, przez co nie miał z czego zawiązać sobie opaski uciskowej.

    Krew wciąż wylewała mu się z rany, choć w znacznie mniejszym stopniu, niż parę godzin temu. Stracił jej na tyle dużo, że ledwo trzymał się na nogach. Ranny, osłabiony i niemalże bezbronny przemierzał sektor leśny w poszukiwaniu ratunku.

    W końcu, po przejściu następnych kilkudziesięciu metrów, całkiem odpadł z sił. Osunął się bezwładnie na kolana, opuszczając przy tym bezradnie głowę.

    Nie pozostało mu już nic, prócz czekania, aż wykrwawi się na śmierć, chyba że wcześniej wykończy go jakiś potwór.

    Suchy zamknął oczy, czując na policzku spływającą z niego łzę. Chwilę później pojawiła się następna. Był przerażony i jednocześnie niewyobrażalnie zawiedziony. Znów nic mu się nie udało. Nie pamiętał swojej przeszłości, ale nagle dopadła go nostalgia, jakby wielokrotnie przeżył podobny zawód. W jednej chwili stracił wszystkie chęci do życia, lecz smutek pozostał i co gorsza, po kilku sekundach przeobraził się w rozpacz.

    Chłopak oparł obie ręce na ziemi, by nie upaść, jednocześnie cicho szlochając. Łzy pozostawiły na jego policzkach mokre ślady, skapując z nich na trawę.

    Wiedział, jak bardzo nikłe są jego szansę na wygraną tej morderczej gry, ale mimo to, miał cichą nadzieję, że nie zginie. Nie w ten sposób. Przed śmiercią chciał pierw dokonać czegoś wielkiego, a co do tej pory osiągnął? Zdradził drużynę i opuścił przyjaciela, by ratować własną dupę. Żałosne.

    Zaszlochał cicho, zaciskając palce na przemokniętych już źdźbłach trawy, zatracając się w własnych smutkach. Nie widział, jakie traumatyczne wspomnienia tak bardzo działały na jego podświadomość, ale po raz pierwszy dziękował twórcy za wyczyszczenie mu pamięci.

    Nagle usłyszał czyiś głos, tuż za swoimi plecami.

    — Też nie lubię tego miejsca. — Kusar zakręcił mieczem w dłoni, po czym przyłożył jego ostrze do pleców blondyna. — Ale z płaczem powinieneś poczekać do rana.

    Suchy pociągnął nosem, próbując powstrzymać łzy, co udało mu się dopiero po kilku sekundach.

    — Jeśli chcesz, to zabij mnie już teraz — powiedział łamiącym się głosem. — Wyświadczysz mi przysługę.

    Kusar zmarszczył brwi, nie odrywając ostrza od ciała chłopaka.

    — Gra cię nie oszczędzała, prawda?

    Blondyn prychnął pogardliwie.

    — Mało powiedziane — mruknął. — Straciłem drużynę, przyjaciela i honor. Teraz pewnie stracę też życie. Co jeszcze?

    Przybysz cofnął rękę, w której trzymał broń. Zrobiło mu się żal nieznajomego. Widać, że dużo przeszedł, ale on sam też nie miał lekko.

    — Również straciłem drużynę — powiedział ostrożnie. — Jeden z nich zaginął wczoraj w jaskini, a drugi parę godzin temu zginął na moich oczach. Ja jakimś cudem nadal żyję.

Death GameOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz