3 | Araya Fields

256 27 14
                                    

[wersja2]

Za progiem domu przywitały ją, ciepłe, pełne uczucia i przyjemne: krzyki, płacz, rozczarowania i żal za popełnione grzechy. A wszystko to wciśnięte w jedną tylko osobę (jej mamę).

Mogła to przewidzieć z całkowitą łatwością. Problem był jednak taki, że naprawdę nie chciała tego robić. W tej kwestii zawsze myślała nad wyraz pozytywnie, gubiąc się aż czasem w tej pozytywności i sama się jej dziwiąc, gdyż w każdej innej sprawie nie towarzyszyła jej tak energicznie. I tym razem myślała pozytywnie. Lecz gdy jej lewa stopa przekroczyła próg, już wiedziała, że cały scenariusz, który starannie ułożyła we własnej głowie w drodze powrotnej był jedynie marnym kłamstwem. Czymś, czym sama siebie omamiała, by całkowicie nie oszaleć. Araya miała w sobie dziwne, jednak ogromne, upodobanie do wszelkiego rodzaju kłamstw, a największe już do tych, których autorem była.

Może to była pierwsza tak silna i groźna konfrontacja, a może i przed nią było milion podobnych, może silniejszych i groźniejszych. Może z czasem przestała dbać o dźwięk krzyku oraz o znaczenie słów.

Jej matka była inna. Nie odróżniała naturalności od przesady i teraźniejszości od przeszłości. Była kłębem grubych, porozrywanych nici, dziko ze sobą poplątanych, a każda z nich była coraz to gorszą i podlejszą cechą. Jej matka była inna (ale nigdy nie wyjątkowa).

Wchodząc po schodach miała w oczach łzy. Trzasnęła drzwiami od pokoju z siłą większą, niż normalnie posiadała. Araya Fields wiedziała, że w domu tym każde pojedyncze dotknięcie wywoływało lawiny, ale chorobliwie to ignorowała. Świadomość tego kryła się pod jej paznokciami i pod powiekami, pulsując w nerwowych momentach. Potrafiła być uparta, igrająca ze wszystkim, z czym tylko się dało i przede wszystkim - niemożliwie wściekła. Świat jej to jednak darował - każdy inny człowiek byłby w jej ciele trzy razy wścieklejszy.

Araya Fields najgoręcej pragnęła zupełnej wolności.

*

Wpatrywała się w swoje własne, błękitne oczy, błyszczące do niej z tafli lustra. Od góry otaczały je długie, jasne rzęsy, a pod spodem odbijały się ciemne cienie pod oczami. Stała tak sztywno, jedną dłonią wklepując kolejne warstwy korektora w brzydką szramę na szyi, która postanowiła po całym dniu wyjść delikatnie z rzucanego na nią specjalnie i z pełną świadomością cienia. Araya jej nienawidziła i nie chciała po prostu, by ktokolwiek inny też musiał ją nienawidzić, a więc ukrywała ją starannie każdego jednego dnia. Wiele rzeczy starannie ukrywała każdego jednego dnia, a robiła to wszystko w pewnym dziwnym zachwycie - Araya Fields od zawsze uwielbiała bowiem kreować inną Arayę Fields.

Z ostatniej kabiny wyszła w końcu dziewczyna, cała jej twarz umazana była ciemnymi plamami tuszu, na których to z kolei lśniły łzy. Araya położyła na zlewie mały płyn miceralny, który zawsze ze sobą nosiła i po prostu wyszła, a wdzięczność tajemniczej płaczki spłynęła prosto do jej serca, mimo że wyrażona została zupełnie niemo.

W końcu przemierzyła korytarz i dotarła do dużych, drewnianych drzwi. Otworzyła je wkładając w tą czynność sporo siły, a kiedy jej głowa wyjrzała na zewnątrz, słońce oblało jej twarz powiększając jeszcze mocniej uśmiech, który pojawił się na jej ustach wraz z momentem, w którym jej spojrzenie padło na siedzącą na najniższym stopniu schodów postać.

W Lilith Araya kochała wszystko; kochała jej piękne, czekoladowe włosy, takie długie i zdrowe, lśniące w blasku słońca, kochała jej zawsze ciepło opaloną skórę, miękką jak aksamit i przyjemnie pachnącą, kochała jej dłonie ze zgrabnymi, długimi palcami, w okół których owijały się złote pierścionki i kochała jej nos, z małym, wesołym zgarbieniem na górze.

Cała w radości zbiegła po schodach, wybudzając tym swoją towarzyszkę z głębokiego zamyślenia - wzdrygnęła się i energicznie odwróciła głowę. Jej oczy!!!!! Jak Araya kochała te głęboko zielone oczy, oczy krzyczące nadzieją i bezpieczeństwem i miłością (ogromną) - bo Lilith naprawdę Arayę kochała.

- Cześć! - krzyknęła, marszcząc śmiesznie swoje grube brwi. Objęła Arayę swoimi ramionami, układając jedną z dłoni na tyle jej głowy - Aż tak tęskniłaś?

- Oczywiście, że nie - prychnęła, wyrywając się z jej uścisku - Chwila słabości.

Obie się roześmiały prawie że jednym śmiechem, ich oczy błyszczały, a wnętrza buzowały. Kiedy były osobno świat tracił kolory. Kiedy były razem, wszystko stawało się aż przesadnie jaskrawe.

Araya pociągnęła ją za rękę; obeszły razem budynek, ażeby usiąść na jednej z drewnianych ławek. Jedynym ich towarzystwem okazały się być otaczające wszystko drzewa, stare i wysokie, które usłyszały już miliony historii o połamanych sercach i rozszarpanych umysłach.

Usiadły więc obok siebie, blisko na tyle, że ich ramiona i uda dotykały się.

- Dobrze spałaś? - zapytała, odwracając do niej głowę. Zebrała włosy na jedno ramię, bawiąc się nimi przez moment, wplątując w nie palce.

- Dobrze - odpowiedziała miękko. Lilith nie uwierzyła. Lilith rozpoznawała kłamstwa jak prawdziwy zawodowiec - Słabo. I mało.

- Śpij dziś u mnie - zaproponowała. Araya już nie patrzyła jej w oczy.

- Matka - przypomniała cicho - Nie zgodzi się.

- Porozmawiam z nią.

- Nie jest w humorze - wycedziła, czując jak słowa te ciężko osiadają na jej już i tak zbolałym karku.

- Nigdy nie jest.

Lilith kopnęła swoim wysokim butem w kamień. Wszystkie nerwy w jej ciele ścisnęły się nagle.

- Lilith...

- W domu dobrze? - zadała kolejne pytanie, głosem niemożliwie poważnym i niemożliwie zmęczonym. Araya długo nie odpowiadała.

- Przecież wiesz.

Wiedziała. Znała ją i znała jej historię, znała jej liczne twarze, takie od siebie różne, a jednak tak podobne. Znała jej jasne i ciemne dni. Znała każde słońce jej życia i każdy deszcz. Znała, a mimo to nieustannie chciała się dowiadywać. Nieustannie, aż do utraty tchu.

upadłe aniołyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz