[wersja2]
Araya Fields pierwszy (lecz nie ostatni) raz w życiu czuła się przygnębiona emocjami. W jakiś dziwny sposób uwieszały się na niej, męcząc ją swoim niewyobrażalnym ciężarem. Oczy Kaia w srebrzystym świetle lamp były wyjątkowo ciemne. Nie potrafiła zdecydować czy ten rodzaj ciemności bardziej ją przerażał, czy może fascynował. Cały jakiś tego wieczoru wydawał jej się ciemniejszy, jakby go coś od środka pozbawiało tego całego blasku, który zawsze wyciska się porami jego porcelanowej skóry. Ich rozmowa była taka lekka i przyjemna, ale Araya posiadała wrażenie, jakby z Kaiem wręcz niestosownie było rozmawiać o przyziemnych sprawach, bo przecież taki był w jej oczach wyjątkowy. Obserwowała go uważnie, możnaby powiedzieć, że nawet zachłannie, wyrysowując we własnym mózgu odbicie wklęsłości i wypukłości jego przystojnej twarzy i zapamiętując dokładnie jej drobne detale. Wpatrywała się w jego oczy w potrzebie zatracenia i zagubienia, jak człowiek, rzucający się do wody tylko po to, aby się w niej utopić. A kiedy położyła głowę na jego ramieniu, chociaż sama nie wiedziała jak to w ogóle było możliwe, poczuła rozchodzący się naokoło zapach słońca. Wszystko w jej głowie KRZYCZAŁO I ZDAWAŁO SIĘ STAWIAĆ WSZĘDZIE WYKRZYKNIKI!!!!!!!!JAKBY DZIAŁO SIĘ COŚ NIEBEZPIECZNEGO!!!!a przecież wszystko było w porządku.
Odprowadził ją do domu, a ona dziwnie się trzęsła. Przez zimno, przez zmęczenie i przez to, że jak zamykała na moment powieki, by mrugnąć, widziała w ciemności jego twarz, spoglądającą na nią w miłym wyrazie. Pożegnali się, nie wymieniając ze sobą ani słów, ani uśmiechów, a jedno, niezwykle puste spojrzenie.
Matka spała, a więc spał i cały dom. Skrzypnięcia schodów zaprowadziły ją na górę, a później, jakby zapominając o swojej chronicznej bezsenności, zwyczajnie położyła się na łóżku i zasnęła szybciej i spokojniej niż kiedykolwiek wcześniej, z książką wciąż jeszcze ściśniętą w jednej dłoni i wspomnieniem koloru jego oczu w głowie.
*
Araya i Lilith stały ramię w ramię przed ogromną szybą, która oddzielała je od pięknej, sklepowej wystawy. Na wyrzeźbionych w kobiece kształty manekinach idealnie układały się długie, kolorowe suknie, pięknie ozdobione i wykrojone. Araya przyłożyła do szyby rękę, wlepiając kolejną minutę wzrok w konkretną, białą kreację.
-Pięknie by ci pasowała - odezwała się Lilith.
Araya nie chciała z całą pewnością iść na bal. Araya sama w zasadzie nie wiedziała, czy istniało cokolwiek, co chciałaby w najbliższej przyszłości zrobić. Cokolwiek.
Tak długo wpatrywała się w tę sukienkę, aż dostrzegła za szybą parę błękitnych oczu, w której dopiero po chwili rozpoznała różnicę, gdyż wcześniej brała je za odbicie swoich własnych. To była wysoka kobieta, z ładnie poskręcanymi włosami. Uśmiechnęła się do niej, a później, wciąż w towarzystwie tego uśmiechu, jej usta zaczęły wypowiadać jakieś niemożliwe do usłyszenia słowa - był środek dnia, dzieliła je szyba, a na ruchliwej ulicy samochody robiły wszystko, by wytworzyć jak największy hałas. Lilith wciągnęła Arayę do środka i zaraz wpadły na wspomnianą kobietę.
-Pamiętam jak przywieźli mi tę sukienkę. Była tylko jedna - zaczęła mówić, bez żadnego wcześniejszego powitania - Jak ją pierwszy raz zobaczyłam, w głowie mi się zrodziła wizja osoby, która mogłaby ją nosić. A teraz ta osoba stoi w progu mojego sklepu, jakby ją ktoś wyciągnął prosto z mojego umysłu i specjalnie tu postawił. Zadziwiające.
Araya roześmiała się delikatnie, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, jakby i takie małe rzeczy wiązało jakieś dziwne przeznaczenie. Wydawało się to czymś niemalże nieprawdopodobnym, a może i nawet w skrajnościach śmiesznym, ale, fakt-faktem, w sukience wyglądała naprawdę przepięknie.
CZYTASZ
upadłe anioły
Fiksi Remajabyli zbyt słabi, by udawać, że są silni. |KSIĄŻKA PODLEGA OBECNIE KOREKCIE| 22519