[wersja2]
*muzykę włączyć, kiedy w tekście pojawi się pojedyncza kropka
BAL JESIENNY CZ.1
Kai Hughes
Leżał na dywanie otoczony czterema ścianami pokoju Simona. Miał na sobie garnitur, który pewnie właśnie pogniótł na plecach, ale był to, w całym tym rozrzuconym wokół niego bałaganie ubrań, prawdopodobnie najdrobniejszy z problemów.
Simon tuptał w jedną i drugą stronę, rozchodząc swoje nowe, lśniące buty. Zaprasowane na kant spodnie doskonale leżały na jego długich nogach, a biała koszula podkreślała charakterystykę jego jasnych oczu, których kolor zależał od wielu różnorodnych aspektów: może zwyczajnie od rodzaju, odcienia i jasności światła, może od pory dnia lub roku, a może i od samych wewnętrznych chłopca emocji. Kai bardzo lubił te jego oczy, bo za każdym razem jak na niego spoglądał, wpadały w inny odcień. Lubił ich zieleń, a czasem lubił ich błękit, a jeszcze innym razem - ich porażająco zimną szarość.
Simon próbował teraz wywiązać ciemnozielony krawat, identyczny jak ten owinięty wokół szyi Kaia i leżący spokojnie na jego koszuli. Simon nie był zestresowany, bo Simon prawie nigdy się nie stresował, ale coś go tego dnia mimowolnie dziwnie podrygiwało, trzęsło jego dłońmi i wprawiało ciało w nerwowe ruchy.
To był bal jesienny, przedwieczna tradycja tego przykrego, jednakże rozciągniętego miasteczka. W pierwszy wieczór jesieni, rok w rok, dwie szkoły średnie łączyły siły, by stworzyć dla swoich uczniów niezwykły klimat, magicznie otwierając kolejny rok szkolny. Kai zawsze te wydarzenia wspominał ciepło, bo miał wtedy dwójkę swoich najlepszych przyjaciół przy sobie, a otaczały ich głośne śmiechy, pomruki piosenek i zachwycające dekoracje.
- Pomóc ci z tym krawatem? - zapytał w końcu Kai powietrza. Przekręcił się trochę w bok i uniósł głowę, by lepiej widzieć bruneta. Simon westchnął głośno i przeciągle, jak małe, zirytowane światem dziecko. Stał tak całkowicie bezradnie przed lustrem, wpatrując się w odbicie chłopca z krzywo i niezdarnie zaplątanym krawatem i ugniecioną przy kołnierzyku białą koszulą, aż zobaczył nad własnym ramieniem kpiąco uśmiechającą się twarz Kaia, z porozrzucanymi na głowie piaskowymi włosami, które wywijały się na zewnątrz w połowie szyi. Wywrócił oczami, ale w końcu stanęli do siebie twarzą w twarz, a blondyn schwycił krawat w swoje szczupłe dłonie z powyciąganymi na wierzch ścięgnami - Dziecko - powiedział tylko, a następnie po pokoju rozniosły się dwa śmiechy, tak do siebie podobne, że aż zmieszały się w jeden - Gotowe.
Simon jeszcze raz przyjrzał się samemu sobie w lustrze, a później wspólnie stwierdzili, że są już gotowi, pozbawieni jakiejkolwiek szansy, by stać się odrobinę piękniejszymi. Wyszli na korytarz, gdzie Kai odezwał się ponownie:
- Czemu tak się trzęsiesz?
- Sam się trzęsiesz tak mocno, że aż mi się udzieliło - odparł z szerokim uśmiechem, schwyciwszy w dłoń drewnianą, obdrapaną z ciemnej farby barierkę schodów. Zajrzał w jego oczy i niemo zgodzili się, że Simon właśnie skłamał. Kai bowiem był to człowiek z kamienia zbudowany i tylko niemożliwe potężny huragan mógłby być w stanie zaburzyć jego stałość. Coś jednak w nich obu pozwoliło im odłożyć tę rozmowę, albo nawet na zawsze ją porzucić - i miał to być błąd, którego Kai będzie żałował długo (bardzo długo).
Zeszli po drewnianych schodach, które pojękowały pod ich ciężarem, tym samym znajdując się w małym salonie. Światło było zgaszone, a Kai swoim bystrym okiem dostrzegł pomarańczową plamę, która zalała większość tego pomieszczenia. Przy palącym się kominku na jasnej kanapie siedziała pani Violet, czytając książkę w podrapanej oprawie.
CZYTASZ
upadłe anioły
Novela Juvenilbyli zbyt słabi, by udawać, że są silni. |KSIĄŻKA PODLEGA OBECNIE KOREKCIE| 22519