[wersja2]
Lilith Hiller nie wiedziała, co dusiło ją bardziej - ciemność nocy, czy zapach papierosa, który wypalał się kilkadziesiąt centymetrów od jej twarzy, trzymamy niechlujnie w drobnych, chudych palcach. Poprawiła się na drewnianej ławce, ale była już tak ścierpnięta, że nie odczuła żadnej różnicy. Lampa po drugiej stronie szerokiej, żwirowej ścieżki zamigotała ostro po raz kolejny, na co Lilith zacisnęła mocno powieki. Roznosiła ją złość.
Mało rzeczy było słychać wtedy w tamtym parku: gdzieś daleko jeździły szybko pojedyncze samochody, ktoś kilka metrów od nich, na całkiem innej ławce, barwił powietrze wesołym i szczerym śmiechem, a nad ich głowami, na pobliskim drzewie co chwila przysiadał jakiś ptak, który energicznie trzepotał skrzydłami. Najbliżej siebie Lilith słyszała rozdygotany oddech Arayi, a był on w jej głowie tak głośny, że zagłuszał wszystko inne dookoła. Ale Lilith miała tak już zawsze; kiedy przychodziło do Arayi, wszystko wokół było wygłuszone i nieziemsko nieistotne.
A teraz to ona się poruszała, a Lilith, wciąż jeszcze z zamkniętymi oczami, owinęła jej nadgarstek swoimi palcami. Trwały tak chwilę w tym dotyku, aż Araya westchnęła, co rozzłościło ją jeszcze mocniej.
- Zostaw - powiedziała tylko. Jej twardy głos zdawał się jej przyjaciółkę wyłącznie ogłuszyć, bo w sekundę później próbowała już unieść dłoń do twarzy.
Araya nie chciała słuchać. Chciała palić, aż nie zostanie jej już nic w opakowaniu i aż wykorzysta cały gaz w zapalniczce. Chciała wieczorem się tym wszystkim dusić, zatykać usta poduszką, tłumić kaszel i oddychać, jakby nigdy już nie mogła nabrać powietrza do płuc.
Lilith nienawidziła papierosów - to było jasne już od bardzo dawna. Nienawidziła ich jeszcze mocniej, gdy ktoś decydował się palić właśnie przy niej, a sam gest ten często odczytywała jako obrazę w jej stronę. Ale ponad całą tą nienawiścią była jedna szczególnie podła jej odmiana - Lilith nienawidziła, gdy paliła Araya. Miała wtedy ochotę coś rozerwać - może siebie, może ją, a może po prostu samego papierosa. To była zawsze taka ciężka do podjęcia decyzja.
Blondynka pokiwała w jakimś śmiesznie żałosnym geście głową, a ona sama dopiero po chwili pojęła, że skądś dociera do nich melodia jakiejś piosenki. Spojrzała prosto przed siebie i dostrzegła niedaleko, za kilkoma drzewami, grupkę ludzi, którzy układali się teraz pokolei na trawie. Było w tym coś niesamowicie głupiego, ale też hipnotyzującego. Kiedy na nogach został tylko jeden, wysoki chłopak, ktoś z leżących pociągnął go za but, a ten wywrócił się na plecy, głośno się śmiejąc. Lilith uśmiechnęła się szeroko, kiedy ramiona Arayi zaczęły trząść się w słodkim chichocie.
- Są świetni - powiedziała cicho, a brunetka pokiwała szybko kilka razy głową. Wyglądali na takich szczęśliwych.
Ale za moment obie znowu przestały się uśmiechać - Araya miała bowiem papierosa między wargami. Wykorzystała moment, kiedy się nim zaciągała, by nachylić się blisko niej i wyciągnąć go z jej ust. Zgasiła go szybko o ławkę i zrzuciła na zimie, deptając o wiele za długo, niż było to konieczne.
Nie skomentowała tego, tylko sięgnęła po paczkę, która leżała na jej kolanach. Lilith wyciągnęła zaraz rękę w tym samym kierunku i obie zaciskały teraz na niej palce.
- Daj spokój. Oddaj je.
- Nie ma mowy. Wracamy do domu - i zaczęła się powolnie podnosić z ławki, ciągnąc paczkę z papierosami w swoją stronę, ale następne słowa Arayi sprawiły, że natychmiastowo wróciła na swoje miejsce.
- Nie mam domu.
To był głos tak strasznie pusty i chłodny, że wytworzył ciarki na jej karku. Potarła się szybko po tamtym miejscu wolną dłonią i wzięła wdech tak duży, jakby miała zaraz zanurkować pod wodą. W jednym momencie zapomniała wszystkich słów.
Po policzku Arayi spływała naprawdę malutka łza, która lśniła, odbijając światło lampy. Wtedy ktoś do nich podszedł i nachylił się nad nimi z twarzą zastygłą w ogromnym uśmiechu.
- Chcecie do nas dołączyć? - zapytał wesoło. To była dziwna chwila ciszy, podczas której jednak wydarzyło się dużo dobrych rzeczy: Araya starła tę samotną łzę rękawem, wypuściła paczkę papierosów z silnego uścisku i zwyczajnie spojrzała na chłopaka o ciemnych włosach, odwzajemniając delikatnie jego uśmiech. Lilith, nie tracąc sekundy, zgniotła w zaskoczeniu opakowanie z papierosami i wepchnęła je do kieszeni materiałowej kurtki, którą miała na sobie.
- Cześć Joe - odezwała się, na co on kiwnął jedynie głową, jego oczy zabłyszczały, a uśmiech powiększył się jeszcze bardziej - To Lilith, moja przyjaciółka - dodała, opierając niespodziewanie głowę na jej ramieniu.
Niejaki Joe wyciągnął zaraz dużą dłoń w kierunku brunetki, którą ta grzecznie uścisnęła, gdy wymruczeli do siebie wzajemne „miło poznać". Później Joe się wyprostował, wcisnął jedną rękę do kieszeni spodni, a drugą machnął za swoją głową.
- Chodźcie, to moi znajomi. Poprawią wam się humory.
Araya wstała i pociągnęła ją za sobą. Podążały za wysokim chłopcem, a muzyka robiła się coraz głośniejsza.
- Kto to jest? - zapytała podejrzliwie Lilith, odwracając głowę w bok, żeby nie usłyszał jej nikt, oprócz dziewczyny.
- Przyjaciel Collina. Nie martw się.
W końcu dotarły do tej śmiesznej grupki. Joe od razu wskazał im kawałek trawy obok i wyniosłym gestem zaprosił, by się na niej ułożyły. Araya śmiała się w głos, kiedy w końcu wykonały polecenie, ściskając wzajemnie swoje dłonie.
- Co my właściwie robimy? - zagadnęła Lilith do Joego, który przykucnął po jej prawej - Jest już cisza nocna.
Ale czy to w ogóle było istotne? Lilith poczuła jak krew przyśpiesza w jej żyłach. Ciepły wiatr owiewał jej twarz, gwiazdy lśniły pięknie na niebie, radosne głosy ludzi mieszały się w powietrzu w przyjemny pomruk, a Araya ciągle cicho się śmiała. To było uczucie porównywalne do tego, jakby dostawało się nowe życie.
W końcu Araya na nią spojrzała - i znalazła chyba w jej zielonych oczach ukojenie. To był dla niej od zawsze kolor nadziei, kolor spokoju, kolor tysiąca spełnionych marzeń i tysiąca zapewnień, że kiedyś przecież wszystko będzie takie, jakie naprawdę powinno być. Wymieniły uśmiechy pełne niewypowiedzianych obietnic. Dzieliły wtedy naprawdę magiczny moment, niezwykły pod każdym względem i pełny miłości, jaką siebie nawzajem obdarzały. Araya przytuliła się do niej, oplotła ją swoimi rękami i ułożyła głowę na jej piersi.
To była piosenka Surf Curse „Freaks", którą ktoś nagle znacząco podgłosił. Araya wpatrywała się w ścieżkę, po której przechodził Kai Hughes, prawie tak, jakby cały był niebieski. Piaskowe włosy w świetle latarni był jak białe. Spojrzał na nią, długo i intensywnie, kiedy Lilith przesuwała dłoń po jej głowie.
My head is filled with parasites
Black holes cover up my eyes
I dream of you almost every night
Hopefully I won't wake up this time
CZYTASZ
upadłe anioły
Teen Fictionbyli zbyt słabi, by udawać, że są silni. |KSIĄŻKA PODLEGA OBECNIE KOREKCIE| 22519