III - Kim oni są?

3.6K 143 28
                                    

*2 lata później*

*Astrid*

Minęły już dwa lata od pogrzebu Czkawki. Stoick nadal chodzi smutny. W sumie nie tylko on jeden. Cała osada nie jest już taka jak dawniej. Pomimo tych kilku lat, żałoba nadal trwa... Nawet Sączyślin z nikim nie rozmawia. Mówiąc szczerze, nikt nie spodziewał by się, że będzie on tęsknił za Czkawką. A jednak... Ze Szczerbatkiem też nie jest najlepiej. Nic nie je i nie daje się nikomu dotykać. Jego wzrok jest pusty, jakby bez życia.

Ze mną też nie jest dobrze. Od tych dwóch lat, codziennie chociaż raz z moich oczu wypływa co najmniej pięć łez. Dziwie się, że jeszcze mi się nie skończyły. Ale płacze. Płacze bo mnie boli. Boli mnie to, że już nigdy go nie zobaczę. Nie poczuje jego ręki na moim ramieniu, nie usłyszę jego głosu... Nie zatopię się już w tych pięknych szmaragdowych oczach... To mnie właśnie boli. Czy gdybym powiedziała mu, że go kocham bolało by mnie bardziej? Nie wiem tego. I nie chce się dowiedzieć. Mówiąc szczerze... Teraz boli mnie najbardziej.... Ponieważ według naszej tradycji, każda kobieta w wieku 20 lat musi już mieć narzeczonego. Ja go nie mam... Nie chce mieć.... Wciąż kocham Czkawkę. Nie przestane... Nie pokocham nikogo tak jak pokochałam go. Ale muszę za kogoś wyjść. Inaczej mnie do tego zmuszą. Śledzik i Sączysmark próbują mnie wyciągnąć z tej sytuacji. Oni wiedzą o moich uczuciach do Czkawki. Próbują mi pomóc. Nawet Stoick nie chce zmuszać mnie do małżeństwa, ale nie ma wyjścia. Jednak... nie jestem na niego zła. Nie jestem zła na nikogo, tylko na siebie. Że stchórzyłam i mu nie powiedziałam. Nie powiedziałam mu swoich uczuć...

*Narrator*

Blondynka usiadła na swoim łóżku i zaczęła rozmyślać. Po chwili z jej oczu zaczęły płynąć łzy. Wyjrzała przez okno i spojrzała na niebo. Ciemno-niebieskie niebo, na którym pełno było gwiazd wyglądających jak duże, błyszczące koraliki. Uśmiechnęła się słabo. Położyła się na łóżku. Jej wzrok wciąż był utkwiony w rozgwieżdżone niebo. Po paru sekundach jej powieki zrobiły się ciężkie. Powoli je zamknęła i zasnęła, śniąc o swoim ukochanym...

W całej wiosce rozległ się odgłos rogu. Mieszkańcy zerwali się z łóżek, słysząc alarm informujący o przybyciu kogoś. Ludzie zaczęli wychodzić z domów by zobaczyć nieznajomego przybysza. Nie widzieli nikogo. Zaczęli się rozglądać. Ktoś z tłumu zauważył, że jakaś wysoka dziwna postać stoi do nich plecami, a jej twarz skierowana była w stronę urwiska. Miała na sobie długą, czarną pelerynę, która zakrywała całe jej ciało i zasłaniała twarz. Mieszkańcy od razu do niej podbiegli zachowując pewien dystans. W śród nich znajdował się Sączysmark, Śledzik, Mieczyk i Szpadka. Astrid dołączyła do nich po chwili, obudzona przez mamę. Szczerbatek także dołączył do tej grupy, ale z niechęcią. To cud, że przynajmniej wyszedł z domu wodza. Z zaciekawieniem przyglądał się dziwnej postaci. W końcu przez tłum przedostał się Stoick. Zmierzył nieznajomego od stóp do głów i podszedł do niego. Ten czując czyjeś towarzystwo odwrócił się w stronę wodza. Nieznajomemu widać było tylko dolną część twarzy, na której zawitał uśmiech.

-Witajcie! Przybywam pokojowo!- zakrzyknął nieznajomy.

-W jakim celu przybywasz?- zapytał zaciekawiony Stoick.

-Podróżowałem moją łodzią  w poszukiwaniu jakiegoś towaru do sprzedania. Wszystko było dobrze dopóki nie zapadła noc. Rozszalał się wielki huragan. Moja łódź była rzucana w każdą stronę przez okrutne fale. W końcu uderzyła ona w skały, a ja straciłem przytomność. Obudziłem się na waszej plaży. Zacząłem rozglądać się po wyspie, aż w końcu natknąłem się na waszą osadę. Chciałbym prosić o nocleg i spytać się czy mógłbym pobyć na tej malowniczej wyspie przez kilka dni.

-Przykro nam z powodu pana łodzi. Z chęcią udzielimy ci noclegu. Ach! Gdzież moje maniery? Jestem Stoick Ważki. Wódz plemienia Wandali.

-Miło mi Stoicku( nie wiem jak to się odmienia XD), nie mogę ci powiedzieć mojego prawdziwego imienia, ale możesz nazywać mnie Ryu.

Stoick miał coś powiedzieć, ale przerwał mu dziwny krzyk. Dochodził ze strony urwiska. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę i zamarli. Z wody wyleciała jakaś postać, a raczej została wyrzucona. Leciała tak przez chwilę, aż w końcu wylądowała na klifie, tuż obok nich. Wstała i otrzepała się z piachu. Chyba nie zauważyła, że dosłownie wszyscy mieszkańcy Berk wraz ze smokami wlepili w nią duże jak spodki oczy. Ona też ubrana była w dziwną pelerynę tylko, że jej kolor był granatowy. Na głowie miała kaptur, który nie zasłaniał twarzy, ponieważ robiła to jakaś maska. Widać było przez nią tylko czarne źrenice, które popatrzyły w wodę. Nagle wynurzyły się z niej trzy Wrzeńce. Astrid się wzdrygnęła. Od śmierci Czkawki nienawidziła te stworzenia całym swoim sercem. 

Wrzeńce skierowały swoje łby w stronę nieznajomego. Popatrzyły na niego przepraszająco, ale także żartobliwie. On założył ręce na boki i wbił w nich wzrok.

-Ile razy wam mówiłem, że jak uciekamy przed łowcami to nie bawimy się w ,,kto wyrzuci mnie wyżej".- zapytał ze złością w głosie.

Wrzeńce wystawiły tylko w jego stronę swoje języki. Wandale cudem się powstrzymali od wybuchu śmiechu. Nie chcieli zdradzić swojej obecności. Nieznajomy popatrzył na smoki z wyrzutem, tak przynajmniej im się zdawało. Wrzeńce od razu zaczęły go lizać w geście przeprosin. Ten zaczął się śmiać.

-Ej! Ale wiecie, że to się nie zmywa!- zawołał przez śmiech.

Astrid patrzyła na to wszystko ze zdziwieniem. Pytała się sama siebie jak tej dziwnej osobie udało się wytresować Wrzeńce. Przecież tylko Szpadka wytresowała Wrzeńca... i do tego nie do końca. Więc jak mu się to udało?

Nagle Wrzeńce spojrzały w stronę mieszkańców. Ich źrenice zmniejszyły się tak, że ledwo były widoczne. Zaczęły szykować się do oddania żrącego strzału. Nieznajomy widząc zaistniałą sytuację podniósł rękę ku niebu.

-Crack! Riv! Neptun! Nie strzelamy bez powodu!- zawołał.

Zdezorientowany odwrócił się, a jego oczom ukazali się Wandale wlepiający w niego duże oczy. Spojrzał na Astrid, Szpadkę, Śledzika, Sączysmarka, Mieczyka, Stoicka i Szczerbatka i zaczął się chwiać. Wszyscy spojrzeli na niego zdezorientowani i zmartwieni. On jednak ich nie widział. Przed oczami zrobiło mu się ciemno. Wspomnienia uderzyły w niego tak mocno, że prawie upadł. Jednak to się nie stało, ponieważ Wrzeniec zwany Neptunem podparł go łbem. Ten położył na nim swoje ręce i próbował utrzymać równowagę. W tym czasie Riv zasłonił ich skrzydłami, a Crack wyszedł z wody stając pomiędzy Wrzeńcami i ich panem, a plemieniem Wandali. Przygotował się do ostrzału, jednak nie atakował. Wyglądało to tak jakby czekał na rozkaz. Wtedy Riv rozłożył skrzydła. Tajemnicza osoba stało już na nogach. Podeszła jednak do wodza chwiejnym krokiem. Spojrzała na niego.

-W-witam... Mam mały p-problem z m-moimi s-smokami. Czy m-mógłbym p-przenocować tu przez k-kilka d-dni...?-wydukał zestresowany. Wódz popatrzył na niego troskliwie.

-Z chęcią cie przyjmiemy. Nazywam się Stoick, a ty?

-R-rakib....

-Miło mi. Możemy ci sprawić oddzielną chatę. Będziesz mieszkał obok Ryu.-powiedział Stoick i wskazał na mężczyznę.

Rakib się wyprostował. Spojrzał na Ryu i zacisnął pięść. Mieszkańcy nie rozumieli jego zachowania. Patrzyli tylko jak Ryu się uśmiecha i oboje podchodzą do siebie. Stanęli kilka centymetrów od siebie. Ryu cały czas się uśmiechał, a ten drugi piorunował go wzrokiem.

-Co ty tu robisz?-wysyczał groźnie przez zaciśnięty zęby Rakib.

-Nie cieszysz się, że mnie widzisz?-zapytał tamten ze sztucznym smutkiem w głosie.

-Władco smoków...- powiedział z naciskiem i złośliwie Ryu.

Mieszkańcy od razu spojrzeli na Rakiba. Jaki władca? Smoków? Ten mężczyzna? Mieli tyle pytań, ale żadnej odpowiedzi. Rakib popatrzył na Ryu z nienawiścią. Podszedł do wodza i poprosił o wskazanie domku na nocleg. Popatrzył jeszcze  raz na Ryu i poszedł za Stoickiem do wskazanej chaty...

***********

Hej kochani! Oto kolejna część historii ,,Nieznajomy"

Mam nadzieję, że wam się spodobało >-<, Dziękuje za czytanie i:

Do Następnego!

NieznajomyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz