10. Breaking up ♥

519 40 16
                                    

Deszcz bębnił w ogromne okna zajmujące sporą część ścian całego mieszkania. Można było dostrzec w nich przepiękne, rozjarzone światłem reflektorów i banerów Los Angeles.

Chloe uwielbiała ten widok i Lucyfer dobrze o tym wiedział. Potrafili spędzić niezliczone godziny podziwiając nocny blask miasta, wtuleni w siebie i schowani we własnym świecie. Nadal pamiętał piękny wieczór, kiedy w półmroku dogasających świec tańczyli, próbując nauczyć się walca. Z tymi oknami wiązała się niezliczona ilość przepięknych wspomnień. Widziały tyle szczęścia, czułości, łez i wielogodzinnych rozmów ile żadne inne okna na świecie. Lucyfer podniósł wzrok na drobną sylwetkę skuloną na kanapie. Nie zdziwiło go więc to, że kobieta siedziała tyłem do wielkich szyb. Nie była w stanie na nie patrzeć, z resztą jak i on. Nie tym razem.

- Znudziło ci się?- zapytała zimnym głosem. Dopiero gdy sytuacja została postawiona jasno, Morningstar poczuł zimny dreszcz przechodzący po całym ciele. Zrozumiał, co musiał zrobić i uderzyło go to mocniej, niż się spodziewał. Miał ochotę cofnąć wszystkie wypowiedziane i jeszcze niewypowiedziane słowa. Wiedział, że będzie ich zdecydowanie zbyt wiele. Ledwo powstrzymywał się od ciśnięcia czymś i rozbicia tego w drobny mak. Wziął głęboki wdech.

-Tak- nigdy nie sądził, że krótkie słowo może tak ciężko przechodzić przez usta.

Czuł narastającą gulę w gardle. Spojrzał na Chloe, starając się, by oczy nie zaszły mu łzami i pozostały zimne jak lód. Kobieta jakby zesztywniała. Najwyraźniej również próbowała okazać jak największą obojętność. Na jej twarzy widniało jedynie lekkie zaszokowanie, chodź nie musiała nic mówić. Lucyfer doskonale wiedział jak bardzo ją to zaboli. Zdradzały ją dłonie, które wbijała w miękką, satynową poszewkę kanapy oraz oczywiście oczy. Tego spojrzenia Morningstar nie zapomni do końca swoich dni. 

- Chciałbym, żebyś spakowała swoje rzeczy- nakazał bezceremonialnie, spuszczając wzrok. Nie był w stanie ciągnąć tego dłużej. Bał się, że pęknie i nie da rady, a na to nie mógł pozwolić. Tylko myśl, że robi to dla jej dobra pomagała mu zachować sztywną i bezwzględną pozę. Kobieta odetchnęła głęboko i delikatnym, ostrożnym ruchem zsunęła się z siedziska. Nie miała zamiaru dyskutować. Ruszyła w stronę sypialni i szybkimi ruchami zgarnęła leżące tam ubrania, po czym skierowała się do obszernej łazienki i złapała kosmetyczkę. Morningstar przez cały ten czas wpatrywał się w nią, sam nie wiedząc czemu. Najwyraźniej musiał jakoś się ukarać, a widok trzęsącej się Decker opuszczającej jego dom raz na zawsze wyglądał na odpowiednią karę. 

Blondynka drobnymi dłońmi wyjęła z szafy torbę podróżną i zaczęła wrzucać tam przedmiot po przedmiocie. Szczęśliwie nie miała zbyt wiele do pakowania. Ledwie kilka koszulek, szczoteczka do zębów, dwie spinki do włosów i kosmetyczka. Gdy rzeczy już były w torbie, zebrała wszystkie siły i podeszła do czarnookiego. 

- Nie jesteś taki- zaczęła przyciszonym głosem

- Nie wiesz kim jestem- urwał twardo, uciekając od spojrzenia policjantki. Mało brakowało, a głos by mu zadrżał. Modlił się w duchu (cóż za ironia), żeby blondynka odpuściła i nie drążyła tematu. 

Chloe zapięła torbę i szybkim krokiem ruszyła w kierunku windy. Zamierzała pozwolić sobie na łzy nieco później, ale nie była w stanie ich powstrzymać. Jedyne co mogła zrobić, to udawać, że nie są jej i zachować kamienną twarz. Gdy stanęła w drzwiach, całą siłę woli poświęciła na to, żeby nie spojrzeć na czarnowłosą postać siedzącą na fotelu. Jej wzrok niestety powędrował ku oknom, które wydawały się jeszcze piękniejsze niż zazwyczaj. Przez jej umysł razem z odbłyskami Los Angeles przemykał każdy jeden pocałunek, każde "kocham" i wszystkie spojrzenia których świadkami były te szyby. 

Gdy drzwi zamknęły się a winda ruszyła w dół, detektyw mogła przestać udawać. Wzięła głęboki, nierówny oddech i zamknęła oczy. Łzy płynęły strumieniem, ale nie było ich przed kim chować. Musiała się uspokoić zanim przyjedzie do domu. Trzeba będzie wytłumaczyć Trixie, dlaczego "Lucyś" więcej się z nią nie pobawi. Ogarnęły ją dreszcze na sam dźwięk jego imienia. Przeciskała się przez tańczących ludzi, nie rozpoznając ani twarzy, ani muzyki. Wszystko wydawało jej się kompletnie obce. 

Ciche "wybacz" wyrwało się Lucyferowi gdy drzwi windy zatrzaskiwały się, zabierając ze sobą jego ukochaną detektyw. Gdy tylko usłyszał charakterystyczne kliknięcie, zerwał się z fotela. Chwycił jakiś przypadkowy zegar i cisnął nim o ziemię. Nie pomogło. Złapał butelkę po winie i rozbił o blat. Kropelki czerwonego alkoholu rozprysły się po barze. To też nie pomogło. Tak strasznie chciał za nią pobiec. Mógł jedynie usiąść na kanapie i doprowadzić się do porządku. 

Gdy już się delikatnie uspokoił, pożałował, że rozbił wino. Rzucił się do baru, niemal panicznie błagając, żeby cokolwiek tam było. Miał jeszcze szkocką, więc nalał sobie szklankę. Nie widział innego wyjścia. Miał ochotę jednocześnie krzyczeć, płakać, chlać, niszczyć siebie i wszystko dookoła. Po czterech szklankach uznał, że już wystarczy. Szum w głowie skutecznie zagłuszył chęć płaczu. 

Po bardzo pijanej godzinie i kilku rozbitych przedmiotach później, Morningstar leżał w swoim łóżku. Chciał już tylko zasnąć i nie myśleć o tym, jaki jest beznadziejny i jak bardzo zranił jedyną osobę, na której mu tak cholernie zależało. Niestety, z letargu zbudziło go pukanie w okno. Szatyn podniósł głowę. Nosz kurwa! Jeszcze jej tu brakowało.

- Jakie szlachetne, aż niepodobne do Ciebie- przemówiła czarna sylwetka- kto by pomyślał, że Gwiazda Zaranna może być zdolny do poświęcenia-.

- Masz to, czego chciałaś. Dotrzymasz obietnicy i zostawisz ją w spokoju?- zapytał Lucyfer, czując ukłucie bólu w sercu na samo wspomnienie wydarzeń z minionego wieczoru. 

- Dla mnie ona nie ma znaczenia. Chodzi o ciebie, a detektyw Decker była jedynym powodem, dla którego nie chciałeś wracać.- z ponurą satysfakcją zauważył głos- teraz, pożegnaj się ładnie z Los Angeles-. Morningstar nic nie odpowiedział. Nie miał jak walczyć, nie było sposobu by się bronić. Musiał potulnie wykonywać wszystkie rozkazy. Ale za życie Chloe, był w stanie zapłacić każdą cenę.

-Byłeś diabłem i zawsze nim będziesz.- Odezwał się  -Pora wrócić do domu. Tym razem już na zawsze-.

Ostatnie na co patrzył Morningstar, to ogromne okna w swojej rezydencji. Okna, będące świadkami tego, co sam Pan Piekieł potrafi poświęcić dla miłości. 

______________________

Kocham was jak coś nie bijcie plz ;_; 

𝙁𝙚𝙖𝙧𝙡𝙚𝙨𝙨 𝙇𝙤𝙫𝙚 | 30 days OTP challengeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz