Morningstar ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że pamięta ostatnie kilka tygodni jak przez mgłę. Imprezy, alkohol, narkotyki i Ewa to jedyne co rejestrował. Krótki wyjazd na melanż przemienił się w jedną wielką pijacką wycieczkę. Zwiedzili już chyba każdy klub, do którego dało się dotrzeć w najbliższych kilku miastach. Morningstar przeleciał tyle lasek, ile nie zdołał w czasie całego swojego dotychczasowego pobytu na Ziemi. One miały przyjemność, on mógł się wyżyć - pasował mu taki układ. Nie zamierzał wracać do domu, nic już go tam nie ciągnęło. Im dalej od Los Angeles, tym bardziej czuł się wolny. Dopóki alkohol szumiał mu w głowie, nie tęsknił ani nie myślał zbyt wiele. Wszystko wydawało mu się takie, jakie powinno być: puste, bezcelowe i niewymagające.
Uniósł twarz i zamrugał, jakby zbudzony z długiego snu. Czyżby jego ciało zaczynało uodparniać się na używki? Zdecydowanie nie mógł na to pozwolić. Siedzieli teraz wraz z Ewą w jakimś kasynie, wykłócając się na co przeznaczyć kolejne pieniądze. Mieli do wyboru ruletkę, partię pokera i kilka innych, nieco nudniejszych możliwości. Miejsce wyglądało bardzo przyjemnie. Wszędzie lśniły błękitne neony, a powietrze gęste było od tytoniowego dymu. Hostessy z tacami pełnymi drinków przechadzały się między wystrojonymi dżentelmenami i damami, ich potencjalnym źródłem zarobku. Gdy Lucyfer z Ewą w końcu zdecydowali, podeszli do stolika z kartami. Już mieli rozpocząć partię, gdy wysoki ochroniarz chrząknął i puknął pana piekieł w ramię.
- Niestety, musi pan przerwać grę. Ktoś oczekuje na dole - oznajmił mężczyzna. Lucyfer, nadal lekko pijany i nie do końca stabilny, wstał od stołu lekko się zataczając. Ewa ruszyła za nim, jednak ochroniarz chwycił ją za ramię.
- Tylko pan Morningstar - rozkazał. Brunetka prychnęła i wróciła do stołu. Ciemnooki prowadzony przez ochroniarza przeszedł przez kasyno i po schodach w dół. Za oszklonymi drzwiami wyjściowymi dostrzegł policyjne migawki. Odbijały się od szyb i rozświetlały nocne niebo. Jednak nie była to policja z miasta w którym się znajdował. Podchodząc bliżej do szyb, udało mu się zauważyć napis na wozie: Los Angeles Police Departament. Zmarszczył brwi, czując jak w mgnieniu oka trzeźwieje. Po jaką cholerę przyjechali aż tutaj? Czekał go jeszcze większy szok, gdy wyszedł na chodnik. Przy samochodzie stał nie kto inny jak blondynka z włosami związanymi w niedbały kucyk. To nie mogła być ona, pomyślał w pierwszym momencie. To nie miało sensu. Miał wrażenie, jakby stracił dech. Gdy kobieta odwróciła się i spojrzała mu w oczy czuł, jakby cała Ziemia usunęła mu się spod stóp. Chloe Decker we własnej osobie. Targało nim tyle emocji jednocześnie, ale jedyne co zrobił to zesztywniał i ze świstem wciągnął powietrze. Kobieta natomiast z zaciętym wyrazem twarzy wyprostowała się i taksowała go spojrzeniem.
- Po co tu przyjechałaś? - zapytał szorstko. Może to kolejna z narkotycznych wizji? Może jego umysł nie umie pogodzić się z tym, że Decker go nie potrzebuje? Nikt go nie potrzebuje?
- Słucham? Jaja sobie robisz? - uniosła brwi z niedowierzania. Lucyfer milczał, odpowiadając jedynie wrogim spojrzeniem.
- Nie ma cię od tygodni, próbowałam się dodzwonić. Co twoim zdaniem do cholery miałam zrobić?! - kobieta była coraz bardziej wściekła i zdezorientowana.
- Iść do swojego nowego przyjaciela? - warknął Morningstar i odwrócił się, chcąc jak najszybciej wrócić do butelek alkoholu. Nie miał już siły z nią rozmawiać
- O czym ty gadasz? - blondynka złapała go za ramię i ponownie spojrzała na jego twarz, marszcząc brwi.
- Widziałem was na komisariacie. A teraz z łaski swojej daj mi spokój i wracaj do LA. Masz tam dużo zajęć - oznajmił twardo, unikając jej wzroku. Dostrzegł, że oczy kobiety się zaszkliły. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek był wobec niej tak chłodny.
CZYTASZ
𝙁𝙚𝙖𝙧𝙡𝙚𝙨𝙨 𝙇𝙤𝙫𝙚 | 30 days OTP challenge
Fanfiction[Deckerstar] Seria krótkich opowiadań z moją ulubioną parką. Rozpoczęte: 24.06.19