Rozdział 6

72 11 2
                                    

Hyun Min Seo

– Jesteś w tym dobra.

Od tych paru słów zaczęła się moja przygoda.

Wszyscy artyści – nie ważne, czy są to malarze, pisarze czy muzycy – potrzebują uznania. Słów, których mogą się trzymać, gdy opuszcza ich motywacja. Gdy czują, że to co robią, nie ma głębszego sensu. Kiedy pragną się poddać, gdy tylko nadchodzi zwątpienie.

To uznanie sprawia, że pragniemy zaryzykować. Potrafimy postawić na szali wszystko, co mamy i co możemy mieć, byleby tylko podążyć za idealnym wyobrażeniem przyszłości.

Takie uznanie pozwala nam uwierzyć w swoje umiejętności i równocześnie zaślepić.

Dzięki uznaniu wszyscy zaczynamy naszą przygodę.

A ja nie byłam wyjątkiem.

***

Lekki ból głowy nie pozwala mi długo spać. Słyszę jakieś krzątanie na korytarzu.

Siadam na łóżku i przecieram oczy, nie zważając na to, że teraz prawdopodobnie mam rozmazany tusz pod oczami. Przeczesuję palcami splątane włosy, starając się je ułożyć tak, by nikogo nie przeraził mój poranny wygląd.

Bezszelestnie zsuwam się z łóżka i po cichu podchodzę do uchylonych drzwi. Stoję pod nimi co najmniej kilka minut, zastanawiając się, czy powinnam w ogóle wychodzić. Szczerze rozważam wrócenie do łóżka i udawanie śpiącej, by tylko nie spotkać się twarzą w twarz z Park Si Woo.

Nagle drzwi otwierają mi się przed nosem na oścież.

– Jezus Maria – mówię przestraszona, przykładając dłoń do serca.

Biorę kilka głębokich wdechów, próbując uspokoić swoje przyspieszone serce.

– Okazywanie teraz wstydu jest lekko bezsensowne. Co się stało, już się nie odstanie – padają pierwsze słowa z jego ust. Nie są one szorstkie czy zimne, raczej neutralne.

Podnoszę na niego wzrok. Widzę, że w prawej dłoni trzyma szklankę z jakimś napojem, który wyglądem nie przypomina wody czy też soku. Ubrany jest już w białą koszulę i czarne spodnie od garnituru. Czuję bijące od niego drogie, mocne perfumy. Wygląda jakby zaraz miał wychodzić i dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, że jestem obcą w jego mieszkaniu i prawdopodobnie nie wyjdzie do pracy, póki ja go nie opuszczę.

– Przepraszam... – zaczynam zakłopotana. – Powinnam już iść...

Wtedy mężczyzna wkłada mi do ręki szklankę, mówiąc:

– To elektrolity.

Przyglądam się podejrzanie szklance.

Gdyby chciał mnie otruć, już dawno by to zrobił, zauważam i wypijam całą zawartość szklanki.

– Możesz zostać tutaj tak długo aż nie znajdziesz dla siebie mieszkania.

Mało co nie wypuszczam z ręki szklanki.

– Mówisz poważnie? – pytam, kompletnie mu nie wierząc.

– Tak. Twój pokój znajduje się na końcu korytarza.

To powiedziawszy, obraca się na pięcie i idzie w stronę kuchni.

Chwilę stoję zamurowana, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą był Park Si Woo. Próbuję sobie poukładać w głowie to, co się przed chwilą usłyszałam.

Mam zamieszkać z facetem i to nie byle kim, bo Park Si Woo, którego szczerze jakoś nie trawię. Z tego co zrozumiałam, nie oczekuje ode mnie pieniędzy nawet za wynajęcie pokoju, więc wnioskuję, że mam mieszkać u niego na łasce.

Make a wish (PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz