Rozdział 3

109 13 6
                                    

Park Si Woo

Towarzystwo robi się wesołe i wyluzowane już po dwóch godzinach. Jednak mimo, że powoli kończy się jedzenie, mężczyźni nie podnoszą się ze swoich miejsc. Butelki leżą poprzewracane na stole, co mnie jako perfekcjonistę, bardzo drażni. Niektórzy opierają na dłoniach głowy i starają się nie zasnąć przy stole.

Ja trzymam się całkiem nieźle, a to tylko dlatego, że pod koniec mężczyźni już niezbyt kontaktowali i nie wiedzieli, czy alkohol trafia do mojego gardła. Mój kieliszek stoi pełny już od godziny. Jako jedyny z całej grupy trzymam pion, nie chwieję się na boki i nie mamroczę pod nosem jakiś nonsensów.

Zerkam na zegarek i wzdycham, zastanawiając się, jak długo jeszcze będę musiał tutaj siedzieć.

Nagle jeden mężczyzna podnosi się z miejsca, krzycząc:

– Chodźmy!

Nikt za bardzo nie wie, o co mu konkretnie chodzi. Parę osób podnosi wzrok z nad blatu stołu i patrzy na chwiejącego się mężczyznę zamglonym wzrokiem.

– Znam... super miejsce – mówi pijackim głosem, a jego wypowiedź przerywa czkawka.

Drugi mężczyzna zrywa się z miejsca, podpierając się na stole, by nie upaść.

– Chodźmy! Nie siedźmy tutaj!

Masuję sobie placem wskazującym i kciukiem mostek nosa, zamykając przy tym oczy. Staram się stłumić w sobie niechęć.

Nagle ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu i ciągnie do góry za kołnierz marynarki.

– Park Si Woo, ty też z nami idziesz.

Powstrzymuję głośne westchnienie. Nie śmiem się sprzeciwić pijanej ekipie, gdyż i tak bym nie wygrał kłótni, nawet mając najbardziej logiczne argumenty.

***

Klub nie wydaje się wcale taki zły. Z zewnątrz wygląda trochę jak melina, jednak w środku jest przytulnie i trochę starodawnie. Ma to w sobie pewien urok i dlatego nie dziwię się, widząc sporą grupę gości. Miejsc siedzących prawie w ogóle nie ma. Jednak jest parę wolnych wysokich stolików, przy których niestety trzeba stać, a patrząc na stan moich współpracowników, mam przeczucie, że za chwilę będę ich zbierać z podłogi. Mężczyźni słaniają się na nogach, a oczy mają na wpół otwarte.

Dyskretnie odsuwam się od pijanego towarzystwa i zajmuję jedno z miejsc stojących, dość blisko sceny. Opieram łokcie na drewnianym blacie i rozglądam się jeszcze raz po sali, szczerze zainteresowany tym miejscem. Goście, który odwiedzili ten klub, ubrani są dość elegancko. Nikt tutaj nie przyszedł w dżinsach czy bluzach. Towarzystwo ubrane jest tak, jakby nie przyszło do klubu tylko do filharmonii.

Nagle zapala się białe światło reflektorów, które przyciąga moją uwagę w stronę sceny. Czerwone kotary rozsuwają się powoli. Unoszę wzrok na osobę stojącą na scenie.

Kobieta emanuje spokojem i pięknem. W blasku reflektorów jej srebrna suknia mieni się i wydaje się jakby żywa. Długie i lśniące kasztanowe włosy kontrastują z bladą cerą i chłodem bijącym od koloru sukni. Mam wrażenie, że kobieta góruje nad całą salą i działa na wszystkich zgromadzonym onieśmielająco. Mam też wrażenie, że ona doskonale o tym wie i z tego korzysta, przeciągając tłum na swoją stronę.

Make a wish (PL)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz