Rozdział 6

4.3K 140 13
                                    

Nim się zorientowałam co się dzieje zostałam złapana za rękę i pociągnięta do przodu. Przez co musiałam zacząć biec niemal wleczona przez Harveya. Ozzie przestraszony hukiem, wyciął przed siebie, zapewne wróci do domu i poczeka w naszym ogródku. Modliłam się w duchu by tak było.

Krzyki i strzały za nami, nie cichły, a ja nie miałam pojęcia co się dzieje, ledwo mogłam złapać oddech. Nigdy nie mogłam się pochwalić najlepszą kondycją fizyczną.

- Co się dzieje?- wysapałam, kiedy gwałtownie skręcił i ruszył w kierunku, całkowicie zbaczając ze ścieżki. Odwrócił się do mnie niemal mrożąc mnie spojrzeniem. W jego spojrzeniu odczytałam *to twoja kurwa wina, trzeba było mnie słuchać*. Postanowiłam poczekać z pytaniami, aż uciekniemy przed tą zgrają chłopów z łopatami i pochodniami. Znaczy wiecie pewnie byli to jacyś w chuj niebezpieczni gangsterzy z bronią w ręku, ale moja wyobraźnia lubi nieco przeinaczać rzeczywistość...

Nim się obejrzałam znaleźliśmy się przed bocznym wejściem do lasku. Przede mną stał czarny, matowy, motor kawasaki. Chłopak pośpiesznie podał mi kask a sam usiadł za kierownicą ścigacza patrząc niecierpliwie jak siłuję się z zapięciem.

- Niezdara- odparł pomagając mi zapiąć kask upewniając się, że jest dobrze zapięty- Wsiadaj musimy się pośpieszyć- odparł uruchamiając silnik wciągając mnie na miejsce za sobą.

Nie miałam ani chwili do stracenia. Uczepiłam się chłopaka w pasie, a ten momentalnie ruszył z miejsca z zawrotną prędkością. Zamknęłam oczy widząc tylko rozmytą plamę, przez którą czułam zawroty głowy. Złapałam się chłopaka jeszcze mocniej, przylegając do niego mimowolnie całym ciałem. Gdyby nie fakt, że jakieś szemrane typy nas gonią, może miałabym chwilę by czerpać jakąkolwiek przyjemność z jazdy, z zabójczo przystojnym facetem.

Zatrzymaliśmy się w nieznanym mi miejscu. Miałam ogromną nadzieję, że Ozzie bezpiecznie dotarł do domu. Nie raz zdarzyło mu się ruszyć w długą, ale po paru godzinach wracał do domu. Zawsze wczołgiwał się pod płotem, gdzie kiedyś wykopał dziurę i wchodził swoim wejściem do domu. Mimo tego że znał drogę do domu i zawsze wracał, to czułam ucisk w brzuchu ze strachu, że mogło mu się coś stać. 

- Mała, możesz już zdjąć ten kask- zauważył z rozbawieniem, przywołując mnie do rzeczywistości. Bez kłótni zdjęłam kask z głowy, tym razem nie musząc się z nim męczyć i położyłam go na siedzeniu motoru.

Wstałam i rozejrzałam się dookoła. Niebo zdążyło już ściemnieć. W miejscu, gdzie się znajdowaliśmy, był idealny widok na rzekę Delawere, prawdopodobnie dalej znajdujemy się w Filadelfii.

- Teraz możesz mi łaskawie wyjaśnić, co tu się do jasnej dzieje?! I dlaczego tu jesteśmy?- zapytałam patrząc na niego z wyrzutem. Po tym jak spokojnie sobie stał patrząc na wodę ciągnącej się wzdłuż miasta rzeki, wcale nie wyglądał na kogoś kogo przed chwilą ścigali. I bynajmniej nie wyglądał jakby za chwilę miałby się wytłumaczyć z wywiezienia mnie na drugi koniec miasta.

Westchnął patrząc w moją stronę. Przeczesał swoje gęste, ciemne włosy i przewrócił oczami.

- Jakbyś nie zauważyła gonili nas źli chłopcy z bronią, wolałaś tam zostać by zrobili z ciebie ser szwajcarski?- spytał patrząc na mnie z powątpieniem- Tylko wyświadczyłem ci przysługę, kochanie. Uratowałem cię z opresji, powinnaś podziękować, a nie mieć pretensje- zauważył kręcąc teatralnie głową.

- Możesz skończyć żartować?- przybliżyłam się o krok w jego stronę, mając nadzieję, że zauważy, że nie jestem w nastroju do żartów- Dlaczego zaczęli do nas strzelać? Kim oni byli? Czemu nas gonili?- pytania wylewały się z moich ust z prędkością karabinu maszynowego, resztę uniemożliwił mi palec chłopaka na moich ustach.

- Już ci mówiłem, że nie jest to disnejowski las, w którym Aurora hasała po lesie i całkiem przypadkiem spotkała tam księcia Filipa, zamiast potencjalnego gwałciciela- zauważył Harvey patrząc na mnie z nieskrywanym rozbawieniem. Faceci chyba jednak naprawdę nie dorastają- Prawdopodobnie była to okoliczna mafia, może myśleli, że byliśmy od ich konkurentów? Cholera wie- wzruszył ramionami- ta część lasu jest ich, więc cię informuję, że masz się tam nie kręcić- dźgnął mnie palcem w policzek, a ja poczułam się jak małe dziecko. Czy na każdym kroku musi mi przypominać, że jest starszy, mądrzejszy i wie więcej o świecie?

- W takim razie, co ty tam robiłeś?- zapytałam krzyżując ramiona na piersi.

Ten jedynie uśmiechnął się tajemniczo i podrapał się po brodzie.

- Nie wiesz, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła?- odparował pstrykając mnie lekko w czoło, na co go odepchnęłam nie hamując już swojej złości. Sięgałam mu ledwo do ramion, nie mogłam pozbyć się myśli, że wyglądam przy nim jak skrzat.

Westchnęłam przeciągle. Nie mogąc wzbraniać się przed zirytowaniem. Wróciłam wzrokiem z powrotem na stojącego przede mną chłopaka. Tam gdzie się znajdowaliśmy, ruch był niewielki, a jedynym stojącym nieopodal budynkiem był magazyn Ikei, który o tej godzinie, był prawdopodobnie nieczynny.

- A możesz mi chociaż powiedzieć, ile jeszcze mam tu z tobą stać?

- Możemy usiąść jeśli chcesz- uśmiechnął się do mnie rozbawiony. Starałam się ignorować fakt, że jego oczy wyglądały jak błyszczące zielone jabłka. Nie mogłam oderwać od nich wzroku.

Bez słowa zaczęłam iść w stronę, skąd przyjechaliśmy. Wiedziałam, że jest to irracjonalne, a spacerek o tej godzinie do domu, nie był dobrym pomysłem. Zwłaszcza, że na piechotkę, zajęłoby mi to kilka godzin. Nie musiałam długo czekać, a chłopak zaczął za mną wołać by po chwili znaleźć się przede mną. Skąd ja wiedziałam, że za mną pobiegnie?

** Witam w szóstym rozdziale! Specjalne podziękowania dla Sarkastycznej (jak zawsze <3) oraz Karynki, które sprawdzają, czy to co piszę da się w ogóle czytać :p. Dziękuję również wszystkim, którzy czytają i gwiazdkują :), mam nadzieję, że uda mi się wstawiać rozdziały regularnie, do następnego xxx**

Father's nightmareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz