Rozdział 20

2.8K 115 0
                                    

Pov Harvey 

Od razu po wyjeździe Ivy sam musiałem zmienić swoje miejsce pobytu. Przeniosłem się do starego mieszkania, które dawno temu należało do mojego ojca. Mieściło się w jakiejś niezbyt przyjaznej okolicy, ale było mi to bardzo na rękę. Mieszkanie było małe na ostatnim piętrze mieszkalnej kamieniczki. Tam na spokojnie mogłem oddać się nic nie robieniu i ćpaniu. Dzięki paru przydatnym znajomościom nie musiałem się martwić ani o pieniądze, ani o kokainę.

Problem oczywiście pojawił się w momencie, kiedy podczas jednej z moich schadzek do okolicznych barów, przez burdę wszczętą przez jakiegoś pijaka została wezwana policja. Aresztowano wszystkich znajdujących się w barze. Był to wyjątkowo głupi sposób w jaki mogłem dać się złapać, ale w stanie, w którym się wtedy znajdowałem mało mnie to obchodziło. Zwłaszcza będąc pod wpływem niedawno zażytej dawki koki. Zupełnie pomijając fakt, że śmiałem się jak pojebany to jeszcze zaatakowałem jednego z gliniarzy. Mówiąc krótko miałem przesrane bardziej niż te pijaczyny, przez które ten cyrk z małpami się tu w ogóle pojawił.

- Patrząc na twoją kartotekę widzę panie Dougherty- zaczął komisarz, zgodnie z plakietką na mundurze o nazwisku Johannes, kiedy siedziałem w sali przesłuchań na komisariacie, irytował mnie jego przemądrzały ton, był prawdopodobnie dopiero co po awansie zaważywszy na młody wiek, wyglądał na młodszego ode mnie, co jeszcze bardziej mnie śmieszyło- że nie próżnowałeś- dokończył posyłając mi ironiczny uśmiech, czego nie skomentowałem w żaden sposób, patrzyłem na niego z obojętnym wyrazem twarzy, czując do niego jedynie ogromną niechęć- mimo że nie mamy żadnych konkretnych zarzutów, możemy cię tutaj potrzymać, bo nie jest tajemnicą, że jesteś bratem jednego z największych szych nielegalnych interesów- odparł krzyżując ramiona na piersi, patrząc na mnie z wyższością, miałem ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z mordy, ale że konfrontacja jeden na jednego nie była możliwa przez dwóch służbistów, którzy stali przy drzwiach- dopóki nie powiesz nam tego co chcemy wiedzieć, nie wypuścimy cię stąd- tu zatrzymał się jakby chciał zobaczyć moją reakcję, jednak nie otrzymał żadnej, i tak policja stanowa, nie jest w stanie zrobić mi nic, wsadzenie do więzienia to raczej wakacje. Sprawa by się nieco skomplikowała, gdyby w swoje ręce sprawy wzięło FBI.

- Nie czujesz się skrępowany prowadząc sprawę dorosłego?- zaakcentowałem ostatnie słowo posyłając mu wyzywające spojrzenie, mina mu nieco zrzedła, co mnie z kolei ucieszyło- poza tym powiem ci, że mogę tu siedzieć do usranej śmierci, a jedyne co ci powiem to, to że wyglądasz jak parodia policjanta- odparłem odchylając się bardziej na krześle- możesz moją sprawę przekazać komuś bardziej doświadczonemu? Na przykład panu Thomasowi- zaproponowałem w duchu śmiejąc się ze swojego durnego pomysłu, ojciec Ivy byłby dla mnie pobłażliwy i raczej nie postawiłby mi żadnych zarzutów, przeciągałby prawdopodobnie śledztwo dotąd, gdy nie złapią jednego z aktywnych gangsterów. Ja miałem o tyle dobrą sytuację, że od dłuższego czasu nie miałem z tym światem nic wspólnego. A przynajmniej nic w świetle tego co wie policja. A wie niewiele.

Siedzący naprzeciwko mnie nie był zadowolony z moich słów. Zareagował na nie patrząc na mnie, próbując ukryć swoją złość. Nie odpowiedział mi a jedynie zostawił mnie bez żadnej odpowiedzi w pomieszczeniu, zamykając za sobą drzwi z niemałym hukiem. Prychnąłem patrząc na pilnujących mnie policjantów. Ci akurat wyglądali przyzwoicie, nie wyglądali jak przemądrzające się podlotki. Resztę tego uroczego wieczoru spędziłem w celi. Nie było źle. Poza tym momentem, kiedy mój dobry humor się skończył i musiałem walczyć z tym by nie zacząć błagać strażnika o kreskę kokainy. Ten epizod jednak minął. Może przez resztki dumy, którą w sobie miałem, a może dlatego, że uzależnienie nie sięgnęło tak daleko. Nie wiedziałem. I nie obchodziło mnie to. Tak długo nie widziałem Ivy, że zastanawiałem się czy ona istnieje, czy mi się jedynie przyśniła. Z pewnością, była najlepszym momentem w moim życiu, a powrót do tego starego był dla mnie jeszcze gorszy niż bym się spodziewał. Prawie od razu nie byłem w stanie znieść tygodnia. Miałem ochotę ją zobaczyć. Powstrzymywała mnie jedynie myśl, że robię to z myślą o jej bezpieczeństwie. Damon musiał ogarnąć wszystkich, którzy mogli jej zagrażać, a to z kolei wymagało czasu. Jedyne co pomagało to jak już mówiłem, kokaina.

Kolejny dzień w u panów służbistów rozpoczął się nie najlepiej. Zostałem obudzony przez strażnika lodowatą wodą, co z góry skazało ten dzień na straty. Zwłaszcza, że czułem się jak kot podczas kąpieli. Mój chujowy dzień stanął pod znakiem zapytania, gdy zobaczyłem Roberta Thomasa, w pomieszczeniu do którego mnie wprowadzono. Przez myśl mi przeszło, że ta gnida naprawdę oddała moją sprawę Thomasowi.

- Dzień dobry panie Thomas- przywitałem się siadając naprzeciwko niego, z racji tego, że w pokoju był jeszcze jeden policjant nie mogłem zacząć wypytywać o Ivy. Wykrzesałem z siebie niemrawy uśmiech. On sam nie wyglądał najlepiej. Tysiąc razy lepiej ode mnie, ale widać było, że był zmęczony.

- Trevor- odezwał się do policjanta, który mnie przyprowadził- zostaw mnie i pana Dougherty' iego samych- odparł patrząc na podwładnego stanowczym spojrzeniem. Ten pytał go czy jest pewien, co ojciec Ivy skomentował jedynie ponaglającym spojrzeniem. Kiedy drzwi się zamknęły zostawiając nas samych przeniósł spojrzenie na mnie- nie mogłeś się powstrzymać od pakowania się w kłopoty?- spytał przecierając dłonią twarz opierając się jednocześnie ramieniem o swoje biurko- moja córka przyjdzie się dziś z tobą spotkać- oznajmił, na co momentalnie dzień okazał się być jednym dobrym z całej serii tych beznadziejnych, kiedy jej nie widziałem- musisz mi jednak coś wytłumaczyć- dodał patrząc na mnie- nie pozwolę ci spotykać się z Ivy jeśli z tego nie zrezygnujesz- zagroził jednocześnie mając spojrzenie pełne żalu i smutku.

- Skończyłem z tym- zapewniłem- naprawdę kocham Ivy- odparłem zgodnie z prawdą.

Pan Thomas odwrócił na chwilę wzrok ode mnie by wbić go w swoje biurko. Przetarł swoje lekko już pomarszczone czoło i ponownie spojrzał na mnie.

- Kocham moją córkę- zaczął- i nie mam zamiaru ponownie zabraniać jej się z tobą widywać- zaśmiał się- i tak zrobiłaby swoje- dodał- ona też cię kocha Harvey- wyznał patrząc na mnie niemal błagalnym wzrokiem- więc nie zrań jej- dokończył- tylko o to mogę cię prosić, jako ojciec- gdybym nie wiedział jak nieprzyjemny potrafi być Robert Thomas jako glina, za nic nie zgadłbym, że jest w stanie się tak ukorzyć. Sposób w jaki mówił, wyrażał jego strach o córkę. Ja sam zresztą, zawsze kiedy z nią byłem bałem się, że mogę ją zranić.

Jakiś czas potem do środka weszła Ivy. W jeansach i obszernej koszulce, i włosach spiętych z tyłu w coś co przypominało warkocza. Miała sińce pod oczami, a jej cera była jeszcze bledsza niż zwykle. A mnie nadal wydawało się jakby była najpiękniejszą istotą na świecie. Nie wiem, w którym momencie do niej podszedłem, wiedziałem jednak doskonale, kiedy przytuliłem ją mocno do siebie, całując chyba dziesięć razy w czubek głowy. Bardzo lubiłem to robić. Była przy mnie maleńka, a mimo to zawsze potrafiła na mnie nawrzeszczeć i się ze mną nie zgodzić.

- Tęskniłam- usłyszałem jej przytłumiony głos, co spowodowane było tym, że jak zawsze twarz miała wciśniętą w moją pierś. Doskonale wiedziałem, że często wdycha mój zapach, myśląc że tego nie wiem. Wiedziałem doskonale, zwłaszcza że sam miałem słabość do jej szamponu przez który jej włosy pachniały jabłkiem i cynamonem.

- Ja bardziej- odpowiedziałem ujmując dłońmi jej twarz uśmiechając się do niej. Dzięki niej czułem, że żyłem, a nie jedynie trzymałem się przy życiu przy pomocy kolejnych działek. Będąc z nią nie potrzebowałem niczego więcej. 

Father's nightmareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz