Rozdział 27

459 25 13
                                    

Kendra

- A to zdrajca! - wycedził wściekły Warren. - Jak tylko wrócimy do Baśnioboru, strzelę go w tą zakłamaną mordę i zamknę ponownie w skrzyni ciszy! - prychnął. Ja zastygłam. Gav... przepraszam, Navarog, znowu nas oszukał! Nie że bym była jakoś specjalnie zaskoczona, ale to nadal lekki szok. - Ja go po prostu zabiję. - stwierdziła Vanessa, przyglądając się z pod przymrużonych oczu sztyletowi ze srebrną rękojeścią. Doren przestąpił z nogi na nogę. - Całkowicie zgadzam się z Van. - powiedział, a napotykając wzrok swojego kumpla, dodał - Nowel także. - Elizabeth wywróciła oczami. - Ekhem? Ja tu jestem? - powiedziała pełnym politowania głosem. - A, i chciałam powiedzieć, że wracam z wami. Każdy musi mieć czasem wakacje. Nawet ja. Seth, skarbie, zamknij usta, bo wyglądasz  jak ryba rozdymka, a ja nie lubię ryb. No co wszyscy takie zdziwione miny? Skoro wszystko ustalone, to za piętnaście minut wyruszamy. - obróciła się na pięcie i odeszła tanecznym krokiem w kierunku drzwi po mojej lewej stronie. - Czyli mamy jeszcze jedną osobę. - westchnął Paprot. - Może nam pomorze w walce? Ma potężne magiczne moce. - zastanawiał się na głos. Zadrżałam niekontrolowanie. W labiryncie zostałam oblana paroma litrami lodowatej wody i teraz szczękałam zębami. Mój chłopak to zauważył, podszedł do mnie i okrył swoją kurtką. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością i przytuliłam go. On też objął mnie ramieniem. - To co teraz robimy? - spytałam otulając się szczelnie kurtką. Warren wzruszył ramionami. - Czekamy.

15 minut później

- A więc ruszajmy! - krzyknęła radośnie Elizabeth, stając po środku sali tronowej w dżinsach, czarnym podkoszulku, okularami przeciw słonecznymi na nosie i z małą walizką w ręce. - Jestem za. - skinął głową Warren. - Ale którędy? -wampirzyca zmarszczyła brwi. Po chwili zamyślenia pstryknęła palcami, a cały świat zawirował. Parę sekund później staliśmy już w promieniach słońca na szczycie Babiej Góry. Walizka Elizabeth uniosła się i lewitowała za swoją właścicielki w powietrzu. - Idziemy! - zakomenderowała (Eliza, nie walizka) ruszając ścieżką, leżącą na przeciwko tej, którą tu dotarliśmy. A my, chcąc nie chcąc, ruszyliśmy za nią. Po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach schodzenia w dół po kamiennych płytach, doszliśmy do schroniska. Królowa śniegu, nadal z entuzjazmem, wyczarowała pełny zestaw piknikowy i zaprosiła na do posiłku. O dziwo, wszystko było przepyszne. Po zjedzeniu, ruszyliśmy w dalszą drogę: tym razem asfaltową drużką. Gdy doszliśmy wreszcie na parking, Paprot zrobił swoje czary-mary i otworzyło się przejście do naszego rezerwatu. Wszyscy przez nie przeszliśmy i po chwili staliśmy już w pełnym słońcu w ogrodzie przy domu. Rozkoszowałam się tym znajomym ciepłem. Nagle oprzytomniałam. - Navarog! - syknęłam. Wszyscy pokiwali zgodnie głowami i zaczęliśmy się skradać w kierunku werandy. Gdy do niej doszliśmy, usłyszałam krzyk babci. Wbiegliśmy do środka, żeby zobaczyć straszną scenę: dziadek leżał podłodze, najwyraźniej ogłuszony, a na środku salonu stała babcia... z przytkniętym do szyi nożem. A kimś, kto trzymał nóż, był Navarog.



Obcy07

Baśniobór: Mroczna magia [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz