Część 15

3.2K 116 13
                                    


Justine to wszystko wydawało się bardzo dziwne. Z jednej strony miała wrażenie, że wszyscy wkręcają ją w jakiś kawał. A z drugiej, widząc ich poważne i pełne napięcia miny, zdawała sobie sprawę, że może na nich czyhać niebezpieczeństwo.


- Steve, może to głupie pytanie, ale czy te demopsy są groźne ? - dziewczyna spytała cicho, przedzierając się przez chaszcze.
Chłopak nadal trzymał ją mocno za rękę, a ona nie zmierzała jej puszczać.

- Są. Niestety bardzo. I oby był tylko jeden... - odparł - ale nie martw się, obronię cię - dodał po chwili.

Grupka nastolatków szła tak około pół godziny. W końcu ich oczom ukazało się pordzewiałe ogrodzenie. Justine, widząc, że Max podnosi kawałek metalowej siatki, by wejść pod nim do środka, mimo strachu zrobiła to samo.

Po chwili piątka przyjaciół znalazła się na dużym, porośniętym trawą placu.

- Trzymaj się blisko mnie - powiedział Steve - a gdyby coś się stało... użyj tego - dodał, podając dziewczynie broń.

Ta spojrzała na niego z niepokojem.

- To tylko na śrut... Ale może się przydać - dodał, kierując się do opuszczonego budynku.

Ciszę przerwał nagle kolejny skowyt, z tym że znacznie głośniejszy, co było znakiem, że demopies jest o wiele bliżej niż ostatnio.

Grupka cicho weszła do budynku, świecąc latarkami po porośniętych mchem ścianach.
Justine zauważyła, że na podłodze leżą odłamki szkła, a w szybach nie było okien. Po wyblakłym linoleum walały się papiery i gruz. Gdzieniegdzie dojrzała też czerwone, zaschnięte już plamy po krwi. Na ich widok przeszedł ją zimny dreszcz. Kurczowo ścisnęła rękojeść wiatrówki. Wolałaby siedzieć teraz w przytulnej włoskiej knajpie, pijąc wino. Potwory, przejście do innego wymiaru... to była ostnia rzecz, której spodziewała się po takiej dziurze, jaką było Hawkins.

Dustin skręcił w lewo i wymacał na ścianie klamkę od drzwi, które pchnął tak, że wydały z siebie przeszywający ciszę metaliczny zgrzyt.

Reszta weszła za nim do sporych rozmiarów półkolistej sali, na której ścianach znajdywały się ślady po spaleniźnie. Na środku pomieszczenia znajdowała się wielka dziura, jak gdyby coś w tym miejscu wybuchło.

- Widzę go ! - pisnął Lucas, wpatrując się w lornetkę z termowizjerem.

Justine spojrzała w kierunku, który wskazywał.
W dziurze po wybuchu coś było.
Coś łysego, rozmiarem przypominającego lwa.

- Demopies! - szepnął Steve.

Dziewczyna wzięła od Lucasa lornetkę i to co zobaczyła sprawiło, że włosy stanęły jej dęba.
Zwierze, o ile w ogóle można to było tak nazwać, nie posiadało sierści, miało przeraźliwie chude, oślizgłe ciało, a zamiast głowy coś na kształt rośliny...

- I co teraz? - Justine spytała cicho.

- Atakujemy - odparł Steve, wyciągając pudełko fajerwerek.

Od autorki -

Kochani, będę robić edit poprzednich rozdziałów, więc zachęcam do przeczytania jutro od początku bo trochę zmienię początki fabuły by pominąć nudne fragmenty, oraz żeby nie było z perspektywy Justine i Steve'a tylko w 3 osobie, bo tak będzie brzmiało znacznie lepiej.
Jutro będzie wszystko gotowe i dodam też nowe rozdziały. Komentujcie :)

Steve Harrington Love Story FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz