Rozdział I (ten właściwy)

607 27 3
                                    

10 LAT PÓŹNIEJ

Czuję, że źle robię, nie powinnam tu być, ale z drugiej strony chyba tak właśnie MA BYĆ. 

Przejrzałam się w lustrze po raz ostatni poprawiając welon. "No uśmiechnij się, to będzie twój najszczęśliwszy dzień w życiu" powiedziałam sama do siebie. Ale wcale taki nie jest. Będę stała przed ołtarzem z niewłaściwą osobą i choć wiem, że jakbym w ogóle pomyślała o wyjściu za mąż za mężczyznę którego chcę, moja rodzina, znajomi, cały świat by na mnie napluł...Czuję że popełniam właśnie błąd. A raczej popełnię go za jakieś 10 minut. Patrzę na swoje zaszkolne oczy w odbiciu i mrugam energicznie żeby tylko się nie popłakać. Kochanie, tęsknię za tobą. Wybaczyłam Ci wszystko co zrobiłeś wiele lat temu. Nie mam Ci nic za złe, wiesz? Wrócisz kiedyś po mnie? 

DZIEŃ MOJEGO PORWANIA (10 lat wstecz)

Środa. Mamy dziś 22 maja.

Ten dzień zaczął się jeszcze bardziej zwyczajnie niż wszystkie inne dni. Założyłam swoje zwyczajne dżinsy które miałam na sobie dwa dni wcześniej. Założyłam swój świeżo wyprany zwyczajny granatowy sweter. Bla, bla.  Zanim zeszłam na dół zerknęłam tylko w lustro żeby sprawdzić czy wyglądam zjadliwie. Oczywiście, że wyglądałam. Jak zawsze.

Grzebałam łyżką w misce pełnej płatków śniadaniowych i mleka, żeby wybrać te najmniej zmoczone kawałki. "Cini Minis?". Podniosłam głowę i zobaczyłam Jared'a, mojego starszego o 3 lata brata. "Myślałem, że nie lubisz cynamonu" powiedział uśmiechając się do mnie pod nosem. Odpowiedziałam mu z ironicznie zmarszczonymi brwiami "Każdy lubi Cini Minis". Zarechotał. Dobra, kiedy już się wyprowadzę z tego domu, Jared będzie jedyną osobą za którą będę tęsknić. Chociaż nie rozmawialiśmy za dużo potrafił być świetnym bratem i moim jedynym przyjacielem. Miałam w szkole ludzi których nazywałam "przyjaciółmi". Nie jestem z nimi jakoś super zżyta ale lubię czasem mieć z kim porozmawiać. Są w porządku i tyle mi wystarczy żeby całkiem nie stracić zmysłów. Oczywiście ojca który miał mnie zawieść do szkoły nadal nie było. Pracuje 30 kilometrów od domu a czasem mam wrażenie jakby był conajmniej w innym kraju. Mama też nie jest lepsza choć z nią da się wyjątkowo złapać jakiś kontakt, bardzo prymitywny ale wciąż kontakt. Słyszę stukot jej obcasów które właśnie weszły przez drzwi frontowe. Poczłapała do lodówki, wyjęła banana i jogurt które szybko schowała do torebki. 

-Jeszcze w domu? - Powiedziała mało zainteresowana, jakby w ogóle nie oczekiwała na odpowiedź.

-Tato ma mnie zawieść.                                                                                                                        

 -Ahaa. -Odparła jakby wiedziała, że to oznacza "Nie idę dzisiaj do szkoły". Postukotała butami do wyjścia. "Będę wieczorem!" Nie, mamo. Wiem, że nie będziesz.

Syndrom sztokholmskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz