Rozdział III

362 19 1
                                    

Zawsze myślałam, że jestem odważna. Jak wszystkie te nastoletnie bohaterki książek o końcu świata które mimo tego, że są niskie i kruche potrafiły stanąć na swoim. Ja taka nie jestem. Mam cięty język, klnę jak szewc i w razie potrzeby potrafiłabym dać komuś szczękę ale nigdy nie byłam silna. Zawsze brakowało mi tego czegoś co innych stawiało na nogi, ja potrafię się tylko poddać. Nie umiem walczyć. Proszę dajcie mi spokój, nie będę walczyć.

Znowu budzi mnie ten sam tępy ból głowy. Moja szyja płonie, ściągam brwi gdy dotykając jej czuję pod palcami małą bliznę. Coś mi wstrzyknęli. Ta myśl działa na mnie jak kubeł zimnej wody i natychmiast się zrywam otwierając oczy. Otwieram usta nie potrafiąc ukryć zdziwienia ponieważ to co widzę teraz jest ostatnią rzeczą jakiej się spodziewałam. Leżę na jednoosobowym łóżku w prześlicznym jasnym pokoju. Czy to wszystko to był tylko zły sen? Jeżeli tak to gdzie teraz jestem? Może w izbie dziecka. Podchodząc do drzwi zauważam, że na stoliku obok łóżka stoi szklanka z jakimś płynem, dwa naleśniki i mała okrągła pastylka. Podnoszę talerz przyglądając mu się podejrzliwie i zauważam kawałek papieru który ktoś musiał włożyć pod naczynie.

Jedz śmiało, nie jest zatrute.

Prychnęłam odkładając liścik na miejsce. Uświadomiłam sobie własnie, że nie wiem jak długo tu jestem i kiedy ostatnio coś jadłam. Dziwny dźwięk dochodzący z mojego żołądka potwierdza, że muszę coś przełknąć. Biorę do ust mały kawałek naleśnika. A co mi szkodzi?

Czekam kilka sekund zaciskając powieki. Nic. Kończę jeść resztę posiłku i połykam tabletkę która jak stuknięcie czarodziejskiej różdżki sprawia, że ból znika. Niesamowite. Zamieram gdy ktoś powoli otwiera drzwi i przesuwam się na łóżku jak najdalej od nich. W progu stoi najmłodszy z wszystkich mężczyzn jakich tu widziałam i patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami jakby sam nie spodziewał się, że mnie tu zobaczy.

-O, nie wiedziałem, że już nie śpisz.

-Jakoś nie potrafiłam się zrelaksować. -Słyszę jak mój głos drży i mam ochotę walnąć tego palanta w twarz. Na jego ustach zaczął błąkać się uśmieszek pełen drwiny. Czy bawi go widok roztrzęsionej dziewczyny?
-Chyba się nie boisz, prawda?

-A mam powody by się nie bać? - Odpowiadam niemal szeptem i widzę, że uśmiech znika mu z twarzy. Zerka na stolik i znowu sprawia wrażenie zrelaksowanego odsłaniając swoje białe zęby.
-Widzę, że ci smakowało. Myślałem, że nie przełkniesz nawet jednego bo słaby ze mnie kucharz. - Przełykam ślinę zastanawiając się dlaczego tak swobodnie ze mną rozmawia. Czy takie sytuacje są dla niego normalne? Podciągam kolana pod brodę i mierzę go wzrokiem. Ma mniej niż 180 cm wzrostu i ścięte na jeża czarne włosy. Musiał też nie golić się jakiś czas bo na jego mocno zarysowanej szczęce widać lekki zarost. Boże, musi być tylko o kilka lat ode mnie starszy a pomagał mnie porwać. Całą swoją uwagę zatrzymuję na jego oczach, wykorzystując to, że się teraz na mnie nie patrzy. Są niebieskie, jakby granatowe i widać w nich psotne ogniki jak u młodego chłopca. Zauważam dopiero po kilku chwilach, że przyłapał mnie na tym jak się w niego wpatruję i natychmiast odwracam wzrok czując jak czerwień wpełza mi na policzki. Czuję też, że się uśmiecha gdy na mnie patrzy. Boże, to pewnie przez to, że spaliłam buraka. Czy on może już stąd wyjść? Zaraz, nie zapytałam go o najważniejsze.
-Gdzie ja jestem? - Po zadaniu tego pytania nadal się do mnie uśmiechał ale jego oczy nie były takie wesołe, to coś innego. Współczucie? Żal?

-Musisz wiedzieć, że nie chcemy twojej krzywdy. Jeżeli pozwolisz, ktoś z nas ci to wyjaśni. To nic osobistego, serio. -Przegryzłam niepewnie wargę i pomyślałam o mężczyznach tutaj z którymi wcześniej miałam do czynienia. Przypomniał mi się kwaśny oddech jednego z nich na mojej twarzy.

-Możesz ty mi wyjaśnić? - To nie była najlepsza opcja ale nie czułam się taka skrępowana i bezbronna jak przy tamtych dziadach. Na myśl o tym, że któryś z nich mógł na mnie patrzeć dłużej niż jedną sekundę mam mdłości.

Uśmiechnął się a wesołe ogniki znów tańczyły w jego oczach.

-Oczywiście, Lucrezio.

Syndrom sztokholmskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz