07⚡️ogniste fretki

885 62 10
                                    

••Nakoa••

— Właśnie dzisiaj, na naszej arenie, kolejni wielcy mistrzowie zmierzą się ze sobą o miejsce w turnieju mistrzów!

Nakoa wstał z krzesła i zacisnął mocno kciuki, wraz z pozostałymi czterema strażnikami Białego Lotosu przeżywając każde kolejne wypowiedziane przez komentatora słowo. Dzisiejszy mecz w Turnieju Żywiołów był dla maga wody szczególnie ekscytujący: nie każdego dnia Osomyszołowy z Ba Sing Se walczą o tytuł mistrzów. Był wielkim fanem tego sportu odkąd skończył dziesięć lat. I choć był teraz w Mieście Republiki — sercu tej dyscypliny — nie mógł pójść na mecz i jak normalny fan obejrzeć tego widowiska na żywo. Czemu? Powód był jeden i zwał się Tenzin. Radny z Wyspy Świątynnej darzył zawodników i sam sport wielką pogardą, uznając to za profanację pierwotnego celu magii. Twierdził, że na swój sposób brutalny sport obdziera żywioły z ich piękna i unikalności, sprowadzając je do rangi akcesoriów służących do zadawania bólu i radowania przygłupiej gawiedzi. Tak właściwie miał trochę racji, jednak wcale nie dawało mu to prawa do rzucania zakazami na prawo i lewo. Odkąd Tenzin pozwolił im zostać na Wyspie Świątynnej minął tydzień. Całe czternaście dni spędził na obserwowaniu Korry, męczącej się z dziwnymi zabytkami mającymi pomóc jej w opanowaniu technik magów powietrza oraz ciągnącymi się w nieskończoność medytacjami, póki co nie dającymi absolutnie żadnych owoców. Okazjonalnie puszczał kaczki na stawie, bawił się z Oogim bądź po raz któryś tam z rzędu liczył okna i drzwi (robił to tak często, że przez ostatnie dwie noce zaczął je liczyć nawet przez sen). W skrócie: nudził się, i szczerze żałował, że na wyspie nie ma ani jednego słoniolwa morskiego (mimo iż były to stwory o wyjątkowo paskudnych charakterkach). Jedynym źródłem jakiejkolwiek rozrywki pozostało więc małe radio, podpięte do gniazdka w kantynie strażników z Białego Lotosu, pilnujących Korry od tygodnia. Od początku meczy eliminacyjnych Nakoa co wieczór odwiedzał strażników, siadał z nimi przy stole i przysłuchiwał się kolejnej audycji. Było to dość okrutne: móc słuchać komentatora, nadającego z drugiego brzegu. Widok złotej, rozświetlonej setkami świateł areny wprowadzał go w stan depresyjny. Jedynym sensownym pocieszeniem była tutaj Kenna, nudząca się równie mocno co on. Różnica polegała jednak na tym, że w przeciwieństwie do Nakoi, Kenna nie mogła robić praktycznie niczego fajnego. Za każdym razem gdy Tenzin zmuszał ją do medytacji, mającej na celu na nowo odblokować jej magiczne chi, coś w niej pękało: Nakoa wyczytywał to z jej oczu.

— Hiro ma werwę! Zbliża się, dwukrotnie ostrzela przeciwników! Yomo zostaje odrzucony do trzeciej strefy! Mają coraz mniej czasu! Czy Yomo się utrzyma? Nie, co za tragedia! Wszystko w rękach Deli! Zawodniczka miota się po drugim sektorze! Jest jedyną nadzieją Osomyszołowów!

— Dwajcie, Osomyszołowy! — zawołał Serim, wstając przy tym tak gwałtownie, że ławka na której siedział została wywrócona, zaś siedzący na niej razem z nim Wu wylądował na podłodze. Shu rzucił w niego garścią płatków ognia, sycząc przy tym jak opososzczur.

— Zwariowałeś! Niedźwiedziobaki zwyciężą! Dobrze mówię, Nak? — zapytał, szturchając Nakoę ramieniem w bok. Nakoa, którego policzki wypchane były ryżowymi płatkami, pokiwał jedynie głową. — Ha! Dobrze mówisz, przyjacielu! Osomyszołowy nie mają szans!

— Nie kracz, Shu! Niedźwiedziobaki przegrały pierwszą rundę! Nie nadgonią z tym nowym magiem ziemi! — Nakoa uderzył metalową łyżką o stół. Kogo jak kogo, ale Sai — nowiutkiego maga ziemi Niedźwiedziobaków — nie mieli się prawa czepiać. Dziewczyna miała najwyższe wyniki na kwalifikacyjnych testach sprawnościowych z tego roku. Jeśli nie ona to nikt nie zapewni im zwycięstwa. Panowie pochylili się na raz w stronę radia, z zaciśniętymi pięśćmi oczekując na wynik decydującego starcia pomiędzy Sai a Yamo.

dawn of equality⚡legend of korraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz