I

31 4 0
                                    

Przechadzałem się właśnie po przepięknych  ogrodach pałacowych, wykorzystując swój czas wolny najlepiej, jak tylko mogłem. Delikatnie dotknąłem pąków róż posadzonych tak, by tworzyły misterną i symetryczną kompozycję z rozkwitających kwiatów. Szybko jednak odjąłem od nich rękę i odwróciłem wzrok, gdyż zbyt wyraźnie przypominały mi o mojej niedawno zmarłej matce. Naprawdę niedawno? Odeszła ona przecież w grudniu, dostała zapalenia płuc, pamiętam to wszystko wyraźnie, a teraz jest już początek czerwca. Cóż, czas rzeczywiście płynie szybko.

Podszedłem do rozległego oczka wodnego i zacząłem obserwować pluskające się tam ryby. Gdy się im tak przyglądałem, moja pamięć przywiodła mi na myśl obrazy ze szczęśliwych chwil dzieciństwa, gdy wraz z ojcem karmiłem pływające po tafli kaczki. Niestety, takich momentów nie było wiele - on zajmował się królewskimi obowiązkami od rana do późnego wieczora, czasem pracował w nocy, a ja całymi dniami uczyłem się języków obcych, kaligrafii, algebry i wszystkiego innego, co jest potrzebne, by być odpowiednio wykształconym członkiem rodu Lanvian. Do tego jego nagła śmierć okrutnie przekreśliła jakiekolwiek szanse na... na wszystko, od ciągnących się godzinami mądrych rozmów, których tak bardzo potrzebowałem, po trwający choćby sekundę widok ukochanego papy oraz miły dźwięk jego kroków.

Niestety, ze wszystkich wspólnych przeżyć najwyraźniej w moją pamięć wrył się moment jego odejścia. Lament matki, niedowierzanie wuja, moja histeria. Nikt nie był na to gotowy, nawet sam ojciec - pamiętam, jak drżał ze strachu, gdy wtuliłem się w niego po raz ostatni.

Próbowałem jakkolwiek oderwać się od tych smutnych rozpamiętywań, lecz im bardziej trudziłem się, by zająć myśli czym innym, tym silniej te bolesne wspomnienia wracały.

Nagle usłyszałem nieśmiałe: „Wasza Książęca Mość..." za moimi plecami. 

- Tak, Hieronimie? - spytałem starego służącego, odwracając się od oczka wodnego.

- Król chciałby widzieć się z jaśnie panem w tej chwili. Mówił, że czeka w salonie szachowym.

- Dobrze - odparłem machinalnie, po czym zwróciłem się w stronę wejścia do zamku.

Gdy tylko odźwierny otworzył mi drzwi do pokoju, od razu rzucił mi się w oczy widok wuja. Siedział on zgarbiony ze zwieszoną głową i rękoma położonymi na kolanach, przez co wydawał się strasznie mały w porównaniu do rozmiaru długiej kanapy, na której się usadowił. Przed nim, na małym stoliku do gry w szachy leżał złożony na pół list z przełamanym lakiem.

- Usiądź, Danielu, mam ci coś do powiedzenia - powiedział z wyczuwalnym przygnębieniem.

Gdy zająłem przy nim miejsce, wpatrzyłem się w jego stroskaną twarz. Spostrzegłem, że uważnie dobiera słowa, zamiast spontanicznie zacząć rozmowę, pewnie ma mi do przekazania jakieś smutne wieści.

- Bo widzisz - zaczął po westchnięciu - Dostałem list z Asjenu. Było w nim napisane, że król Joachim bardzo ciężko zachorował. Pojedziemy go odwiedzić.

- Będzie tam Bazyli?- zadałem pytanie, lecz szybko po tym rzuciłem: „Już nieważne", uświadamiając sobie, że przełożeni zakonu dominikanów, do którego wstąpił najprawdopodobniej nie pozwolą mu na tak dalekie podróże. Szczerze mówiąc, to wciąż nie mogę zrozumieć mojego kuzyna-jest prawowitym dziedzicem tronu Zjednoczonych Królestw Ravegne i Mircji, miałby takie bogactwa i taką władzę, o jakiej inni mogą tylko pomarzyć, a wybrał życie zakonne w ubóstwie. Cóż, nie mnie go oceniać, ma on swego rodzaju powołanie, realizuje je, pozostaje zwyczajnie życzyć mu szczęścia. Tylko wuja Jana trochę szkoda, że po dostaniu listu od syna, co niestety zdarza się rzadko, chodzi on osowiały przez parę dni z powodu wielkiej tęsknoty za pierworodnym.  

Spytałem też, czy wybierze się z nami Eryka, gdyż władca sąsiedniego królestwa jest jej tak samo bliski jak mnie, traktujemy go niczym członka naszej własnej rodziny i darzymy go szczerym uczuciem.

- Niestety nie. Wiesz, widok chorego w takim stanie, w jakim jest Joachim nie jest szczególnie przyjemny dla dam. Do tego sam wiesz, Eryka ma delikatne zdrowie, nie chcę, by się od niego czymś zaraziła.

Chciałem dopytać, co miał na myśli, mówiąc „w takim stanie", ale on w porę odezwał się słowami:

- Powóz już powinien czekać. Chodźmy, nie ma czasu do stracenia.

Jechaliśmy do Asjenu w milczeniu. Nie ukrywam, że miałem o wiele lepszy humor od wuja. Wiedziałem dobrze, że bliski przyjaciel mojego ojca nieraz wpadał w tarapaty podczas swych podróży i zawsze wychodził z nich obronną ręką, więc żadna zaraza naprawdę nie uczyni mu większej krzywdy.

- Podobno złapał to paskudztwo wcześniej - wuj Jan powiedział smętnie.

- Ale on się z tego wyleczy, prawda? - spytałem.

- Danielu - tu wuj splótł palce obu dłoni ze sobą, przyłożył je do ust niczym pokutnik, a po chwili odjął je, kontynuując - On cierpi na suchoty... i dziś może to być ostatni raz, gdy możemy z nim jeszcze porozmawiać. W liście było napisane, że gorączka miesza mu zmysły, ale ma czasem przebłyski świadomości, może właśnie nadchodzi już czas, by się z nim...

- Pożegnać? - dopowiedziałem nieświadomie.

W odpowiedzi zamiast jakichkolwiek słów ujrzałem tylko ponure przytaknięcie głową.

Dopiero po dłuższym czasie zrozumiałem, co wuj Jan tak naprawdę do mnie powiedział. Momentalnie ogarnęła mnie fala tak lodowatego smutku, że aż się wzdrygnąłem. To... to naprawdę niemożliwe! Poczułem, jak w moich oczach stopniowo zbierają się łzy. Zwiesiłem głowę, starając się je ukryć. To wszystko nie dzieje się przecież naprawdę!

Próbowałem jakkolwiek zająć myśli czymś mniej bolesnym, więc zacząłem nerwowo rozpinać i zapinać ponownie guziki od kaftana. Jednak rozpacz owładnęła moim ciałem do tego stopnia, że musiałem przerwać czynność z powodu trzęsących się dłoni.

Wtem spostrzegłem, że koła karocy się zatrzymały.

- Czemu stoimy? - spytałem prawie bezgłośnie, gdyż żałość zdążyła już zacisnąć mi gardło.

W porę przełknąłem narastającą gulę w gardle i powtórzyłem:

- Czemu my do cholery stoimy?! - tuż po tych słowach zauważyłem, jak bardzo drżą mi wargi z nadmiaru przeżywanego żalu połączonej ze złością w okrutnej harmonii.

- Już dotarliśmy, Wasza Książęca Mość! - odpowiedział mi krzyk woźnicy.

Gdy sługa otworzył mi drzwi od powozu, miałem wrażenie, że moje nogi sklecone są z siana niedbale przewiązanego sznurkiem i w jednej chwili ugną się pode mną. 

Nagle, w mojej głowie pojawiła się myśl niespodziewana i paląca jak ognista strzała: „To mogą być ostatnie chwile wujka Joachima. Muszę zdążyć się z nim pożegnać. Muszę.".

Prędko zebrałem w sobie ostatki sił i pognałem w stronę wrót zamku najszybciej, jak tylko potrafiłem.

Wbiegłem do środka, nie witając się ani ze służbą, ani z gwardią. Biegłem po marmurowych schodach tak szybko, że aż potknąłem się niejednokrotnie. Dobrze znałem drogę do sypialni króla Asjenu, byłem w jego pałacu nie raz, organizowano tu często uczty, bale i przyjęcia, na których byłem częstym gościem.

Przed komnatą przyjaciela mojego ojca stał posępny odźwierny, jak tylko mnie zobaczył, odezwał się zakłopotany:

- Książę Daniel! Proszę tym osłonić usta - tu podał mi białą, trójkątną chustę - To powinno zapobiec zarażeniu się od chorego.

Jak tylko z trudem zakończyłem związywać ze sobą rogi tkaniny, mężczyzna niepewnie otworzył mi drzwi. To, co za nimi zobaczyłem, przeraziło mnie do szpiku kości...



 

Ostatnie drgania strun lutniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz