Rozdział 8

115 8 4
                                    



Dobiegaliśmy do granicy terytorium, byłem nieco zaniepokojony, że zdążyli oddalić się na taką odległość. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie mogę bagatelizować Krisa. Może i jest z innego gatunku wilkołaka, może jest drobniejszy ode mnie. Ale to, że umie dorównać kroku Kibie, świadczy tylko o tym w jak dobrej kondycji jest. Do tego posiada te swoje zdolności, co czyni go naprawdę trudnym przeciwnikiem.

Zaczynamy się do nich zbliżać, więc zwalniamy. Wiatr nadal działa na naszą korzyść, niosąc ich zapach w naszą stronę. Coraz bardziej czuć intensywną woń mojego mate, drażniący alfii zapach Krisa i zapach śmierci...Krew i wnętrzności sarny. W zapachu Kiby wyczuwam rozluźnienie, niemal relaks. Mój wilk się denerwuje. Kiba czuje się bezpiecznie przy Krisie, nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia. Na tą myśl cały się spinam, ale nie przyspieszam, najpierw muszę ocenić sytuacje. Mam już kilka scenariuszy w głowie, w tym dwa dość krwawe, jeden zbyt romantyczny, przez co nie realny i czwarty zdroworozsądkowy. Zobaczymy, który ostatecznie zrealizuje...

Przestajemy zbliżając się do szerokiego parowu, otoczonego krzewami. To z niego bije woń naszych zbiegów i sarny. Daje znak, aby wataha rozproszyła się i otoczyła kołem miejsce. Nie mogą nam się wymknąć...

Ostrożnie idąc nisko na łapach skradam się do szczytu zbocza. Obok mnie jest Scott i Cora. Wychylam się i zamieram, a serce mi się kraja.

Mój mate wylizuje sobie łapy z krwi, leży niedaleko sarny nieopodal małego cieku wodnego. Wygląda na zadowolonego i objedzonego. Na jego sierści ciągle zalega zaschnięta krew, pamiątka wczorajszych wydarzeń. Czuje się naprawdę źle, mogłem go zabić... Do tego to ja powinienem o niego zadbać podczas leczenie, nie Kris. To ja powinienem coś dla niego upolować, nasycić go, wylizać krew z śnieżnobiałego futra...

Kris przerywa własną toaletę i zaczyna lizać Kibę po pysku.

Tego już za wiele, nie mogę na to patrzeć. To cios poniżej pasa, nie tylko dla mnie, ale też dla Cory. Patrzę na siostrę spina się i markotnieje, podsuwa ogon pod siebie.

- Wychodzimy! - wydaje rozkaz wilkom.


)))

Jest cudownie z dla od kłopotów, leżymy obaj czyszcząc swoje futra z krwi ofiary, która dała nam siłę i nasycenie. Co prawda moja wilczyca, chce do Dereka, a sam do niedawna czułem się źle i odczuwałem duszności. Ale to zaczęło mijać, jakieś pół godziny temu. A teraz czuje się wręcz świetnie. Jestem objedzony, a obecność Krisa mnie uspokaja.

- Masz całą brudną głowę – słyszę jego głos w swojej głowie.

Kris zaczyna lizać mnie po pysku i żuchwie. Cóż całą głowę zatapiałem we wnętrzu sarny, aby dostać się do podrobów.

Nagle Kris stroszy uszy i staje na wyprostowanych nogach. A ja nagle słyszę szelesty dochodzące z chyba każdej strony, a potem czuje zapach. A raczej całą paletę zapachów dwudziestu wilków.

- Mamy przejebane – mruczę w myślach. Kris się spina i warczy, rozglądając się na boki. Jedno oka należy już do jego wilka alfy. Czuje jego zdenerwowanie, podszyte strachem. O dziwo na widok wyłaniających się wilków, nie czuje tak dużego strachu jak na początku myślałem. Moja wilczyca odczuwać nawet ulgę, ale nie wiem dlaczego. Wczoraj była jeszcze obrażona Dereka i odpowiadało jej towarzystwo Kisa, a teraz furczy na Krisa, który nieco mnie zasłania, a na widok wilka Dereka zaczyna się cieszyć...

Odczuwam to jak rozdwojenie jaźni. To chore, nie rozumiem tego.

- Dużo ich... - stwierdzam, patrząc na watahę składając się z dwudziestu wilków, w różnych rozmiarach i umaszczeniach. Stoją wpatrzone w nas na szczycie zbocza parowu. Otoczyły nas, nie mamy jak uciec. Konfrontacja jest nieunikniona. Derek zbiega na dół, za nim idzie duży srebrny wilk i nieco drobniejsza brązowa samica. Po zapachu rozpoznaje w nich Scotta i Corę.

Śnieżna wilczycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz