Gdy złapał mnie za nadgarstek poczułam dziwny ból. Taki jakby ktoś lub coś weszło w mój umysł i zaczęło tam grzebać. Wszystko wokół zaczęło wirować. Co jakiś czas widziałam różne obrazy.
Piękna brunetka i wysoki przystojny mężczyzna stojący w parku. Trzymali się za ręce. Na ich twarzach widać wymalowane szczęście.
Obraz zniknął. Po chwili pojawił się kolejny.
Ta sama para w ładnym, dziecięcym pokoju. Kobieta pochylała się nad małym łóżeczkiem. Do pomieszczenia weszła znana mi postać. Lucjusz. Mówili coś ale ja nic nie słyszałam. Po twarzy kobiety płynęły łzy. Wyszli wraz z blondynem zostawiając dziecko.
Dom w płomieniach. W oddali słychać płacz. Dziecięcy płacz. Trójka dorosłych w płaszczach i kapturach patrzyli na rozprzestrzeniający się ogień.
Dziwne uczucie zniknęło. Czułam jak upadam na ziemię. Nie wiem ile minęło czasu. Znów obudziłam się na czarnej, skórzanej sofie. Obok mnie siedział chłopak.
-Nic ci nie jest?- spytał przerażony.
-Boli mnie głowa. Co się stało?- rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nikogo oprócz blondyna nie było.
-Czarny Pan wszedł w twój mózg żeby pokazać ci twoich rodziców. - wyraźnie widziałam zmartwienie na twarzy Draco mimo tego, że próbował uzyskać obojętny ton.
Wstałam, on zrobił to samo. Gdy wyszłam z pokoju, widziałam długi, ciemny korytarz. Na końcu było światło. Uchylone drzwi i jasność. Poszłam w tym kierunku. Wchodząc do pomieszczenia zauważyłam duży stół. Przy nim siedzieli, ten brzydal, Lucjusz i chyba jego żona.
-Co to miało znaczyć? Kto to był? Co to za dziecko?- od razu zasypałam Czarnego Pana pytaniami.
-Twoi rodzice nie zginęli w żadnym pożarze. Żyją i mają się znakomicie. To ty umarłaś tamtej nocy.- spokojnym tonem powiedział łysol.
Co ty pierdolisz
Momentalnie zrobiło mi się słabo. Moja twarz pobladła a nogi same się ugięły. Chłopak stojący za mną złapał mnie i posadził na krześle.
-Posłuchaj dziecko.
Jestem już młodzieżą palancie.
-Jesteś czarownicą. Niedługo powiem ci kim są twoi rodzice i będziesz mogła z nimi porozmawiać. - Twarz Lucjusza wreszcie wyrażała jakąś emocje. Był zdziwiony. Tak samo jak ja i Draco.
-Czarownicą? - powtórzyłam. - Jak to czarownicą? - byłam szczerze oszołomiona.
- Wszystko wyjaśnię ci kiedy indziej. Jutro musisz jechać na zakupy i do Hogwartu. Draco nie był tam we wrześniu ale czas wrócić do szkoły. - spojrzałam na chłopaka. Uśmiechnął się do mnie lekko.
Po całym wyczerpującym dniu poszłam spać na czarnej sofie. Zasypiając myślałam co jeszcze szokującego może przynieść świt.
Nazajutrz obudziły mnie promienie wpadające do pomieszczenia przez duże okno.
Obok kanapy stała wielka walizka a do nogi komody przywiązana była smycz Dolara. Usiadłam na łożu i przetarłam oczy. Draco zapukał w otwarte drzwi pokoju i poinformował mnie, że za dwadzieścia minut mam przyjść na śniadanie. Nie mogłam uwierzyć w to, że rzekomo jestem czarodziejką jednak ta myśl nie dawała mi spokoju. Czy ja naprawdę przeżyłam ten pożar?
Przecież nie mam ani jednej blizny poza jedną. Długa linia na łydce. Nigdy nie wiedziałam skąd się tam wzięła ale ogień raczej nie rozcina tylko parzy. Siedziałam w miejscu jeszcze kilka minut.
Wstałam, ubrałam się i poszłam zjeść czując jak mój żołądek się zaciska.
- Dzień dobry!- usłyszałam ciepły, kobiecy głos. Mama Draco. Usiadłam przy stole.
- W walizce są wszystkie twoje rzeczy, twój pies jest w pokoju, w którym spałaś ale to już pewnie zauważyłaś. Zaraz po śniadaniu przeteleportujesz się z Draco do Olivandera i kupisz różdżkę. - spokojnym tonem mówił pan Lucjusz. Jedząc tosty przytakiwałam słuchając co jeszcze będę potrzebowała w szkole.
-Gotowa? - poczułam uścisk na nadgarstku.
- Gotowa na c...- nie zdążyłam dokończyć pytania. Wszystko zaczęło wirować. Bardzo nieprzyjemne uczucie. Chwilę później ja i młody blondyn staliśmy w sklepie pełnym miliona pudełek. Z zaplecza wyszedł starszy mężczyzna.
-Boże, co tu się dzieje
- Pani Norrington! Pan Malfoy! Sądziłem, że spotkamy się jakieś sześć lat temu ale w końcu lepiej niż w cale panno Olivio. Proszę żebyś do mnie podeszła. - uśmiechnął się do mnie miło. - Jak już pewnie wiesz lub nie różdżka sama musi wybrać sobie właściciela. - uważnie słuchałam i po kolei brałam od staruszka kijek za kijkiem. Nie działo się zupełnie nic.
- To bez sen...- przerwał mi trzask spadającego pudełka. Nie wiedziałam skąd dochodził odgłos ale starszy pan pobiegł gdzieś i zniknął między potężnymi regałami. - Tobie też tyle zajęło wybieranie tego badyla?- zwróciłam się do Draco.
- Nie... Poszło mi zdecydowanie dużo szybciej. - zaśmiał się. Wtedy wrócił staruszek z pudełkiem, które ledwo udawało mu się utrzymać w dłoniach. W jego oczach widziałam strach i szok. Po chwili różdżka sama wyskoczyła z opakowania i wylądowała w mojej dłoni. We włosach poczułam przyjemny ale chłodny wietrzyk.
- Delphini umarła... - rzekł ponuro starzec. Nie wiedziałam o co chodzi. Malfoy chyba też nie. - Potomkini samego Salazara Slytherina odeszła. To jej różdżka. Wróciła do sklepu bo straciła właściciela. Na następną posiadaczke wybrała ciebie. To wydaje się takie nierealne ale... Wydaje mi się, że jesteś córką Toma Marvolo Riddle... - mężczyzna zawiesił się. Miał łzy w oczach i współczucie w głosie. - Gdy Czarny Pan dowie się, że jego córka zginęła, a jej różdżkę otrzymała druga córka... - znów urwał swoją wypowiedź w połowie zdania.
Kolejny rozdział w środę, bo nie będę miała jak wrzucić w czwartek.
Napiszcie czy wam się podoba.
Buziaki, miłego dnia/wieczoru/dobranoc.
CZYTASZ
Zostań na dłużej
Short StoryHistoria pełna magii i miłości. Nie no nie wiem jaki opis, bez kitu.