Szliśmy chyba 40 minut. To znaczy, jeden mnie niósł, a drugi szedł obok. Nie miałam na nic ochoty. Przechodziliśmy obok mega gęstych krzaków, po czym skręciliśmy w lewo i ukazał mi się drewniany domek. Spojrzałam w dół i zobaczyłam nóż w kieszeni gościa, który aktualnie mnie niósł. To był ten sam nóż, którym oberwałam w nogę. Miałam już plan, jak załatwić tego typa, ale zostałby wtedy tamten drugi. Jednak chyba warto zaryzykować? Niższy typek nie mógł mnie zobaczyć, bo był po drugiej stronie. Sięgałam już powoli po nóż, starałam się, aby ten co mnie niesie, nie ogarnął, że chce mu go zakosić. Dosięgnęłam go! Delikatnie wyciągnęłam go z sakiewki, czy jak to tam się nazywa. Nigdy tego nie robiłam. Nagle przypomniał mi się mój sen. Ten, w którym zabiłam jednego z trzech pijaków. Do tej pory pamiętam ten lód w sercu. Pomyślałam, że to nie musi być trudne. Zbliżyłam nóż do pleców niosącego mnie i... Zrobiłam to... Wbiłam mu nóż w plecy... Gościu zatrzymał się, zesztywniał i zrobił się zimny. Po chwili zakręcił się w miejscu i legł na ziemię, martwy. Naprawdę to szybko działa. Drugi typ ogarnął co się stało. Na początku patrzył wystraszony na martwe ciało swojego wspólnika, jednak po chwili odwrócił się gwałtownie w moją stronę i zaczął do mnie podchodzić rozwścieczony. Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony w poszukiwaniu pomocy, ale tu nie było żywej duszy. W końcu postanowiłam uciekać. Nadal miałam w ręku nóż. Biegłam przez las, nie znając terenu. Co jakiś czas odwracałam głowę do tyłu by zobaczyć czy gościu mnie goni. Niestety tak. Chciałam przyspieszyć, ale już nie dawałam rady. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że noga mnie już nie boli. Poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Myślałam, że umrę, ale tak się nie stało. Zamiast umrzeć, miałam jeszcze więcej energii. Czułam się tak jakbym to nie była ja. Nadal biegłam.
-Wracaj tu szmato kurewska!
-Spierdalaj!
Krzyknęłam.
-Wracaj, albo/
Albo co? Nie słyszałam już kroków za sobą. Postanowiłam się odwrócić i to co tam zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach. Przed typem stał Sans. Wyglądał na wściekłego. Jeszcze nigdy go nie widziałam w takim stanie. Jego lewe oko zaczęło jażyć się raz na niebiesko, raz na żółto. Obok niego pojawiła się wielka, zwierzęca czaszka, która unosiła się obok Sansa. Koleś, który mnie gonił, lewitował?
Sans coś powiedział do tego gościa po czym czaszka rozwarła swoją wielką paszczę i strzeliła niebieskim promieniem w tego gościa. Usłyszałam okropny krzyk, jednak nie trwał on zbyt długo. Czaszka zamknęła paszczę i zniknęła. Po tamtym kolesiu nie zostało nic. Nagle ból nogi powrócił i straciłam wszystkie siły, jakie jeszcze podczas ucieczki dostałam. Zakręciło mi się w głowie i po chwili widziałam ciemność.《Time Skip.》
-*co ja zrobiłem?! czy ja naprawdę nie umiem jej upilnować? naprawdę jestem aż tak żałosny? zapewne tak...*
Usłyszałam Sansa. Z trudem otworzyłam oczy. Byłam w swoim łóżku. Zobaczyłam Sansa siedzącego na skraju łóżka. Podpierał głowę rękoma, opartymi o kolana.
-S-sans? Wszystko dobrze?
Sans gwałtownie się odwrócił i spojrzał na mnie. Wyglądał jakby zobaczył ducha. Jednak nagle się rozweselił.
-TI.! ty żyjesz!
Zmarczyłam brwi.
-A czemu miałabym nie być żywa?
Sans odwrócił wzrok. Wyglądał na lekko zdenerwowanego.
-n-nie, nie o to mi chodzi... mniejsza! masz szlaban na wychodzenie gdziekolwiek, dokądkolwiek, beze mnie! nie wiem co bym zrobił, gdyby coś ci się stało...
Oh, martwi się? Chwila, moja noga! Usiadłam prosto i ściągnęłam spodnie. Walić to, że przy Sansie. Nie było tam rany. Była tylko blizna.
-S-sans? Jak? Ty mi to wyleczyłeś?
Popatrzyłam na niego, ale on omijał mój wzrok. Jednak po chwili nasze spojrzenia się spotkały.
-j-ja... chociaż tyle mogłem zrobić... kurwa! proszę cię TI.! nigdy więcej nie wychodź bez mojej wiedzy, bo tak to się właśnie potem kończy!
Zaczął panikować. Musiałam go uspokoić, więc podeszłam do niego bliżej i go przytuliłam. Od razu przestał gadać.
-Już jest dobrze?
-.... nie... jestem na ciebie zły...
-Przepraszam.
-....nie przyjmuje słownych przeprosin...
-....A takie przeprosiny?
Zbliżyłam się do niego bliżej i złożyłam buziaka na jego policzku. Wyglądał na zdziwionego, jednak po chwili znowu wyglądał na obrażonego.
-Okeeej? A takie przeprosiny przyjmiesz?
Złapałam go gwałtownie za czaszkę i przyciągnęłam do swojej twarzy. Byłam zdeterminowana. Sans na ten gest się zarumienił na niebiesko. Szybko przycisnęłam swoje usta do jego i zatopiliśmy się w głębokim pocałunku. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego co robię. Szybko Odsunęłam się od nadal zszokowanego Sansa. To był zły pomysł.
-Przepraszam... Nie powinnam...
Sans nagle popatrzył na mnie, ciągle zszokowany, ale po chwili uśmiechnął się lekko.
-Po prostu nie wiem/
-ciii~ nie musisz nic więcej mówić, rozumiem.
-Hę? C-co rozumiesz?
Sans uśmiechnął się pod nosem.
-kochasz mnie... to oczywiste.
Serce zaczęło mi szybciej bić. Czułam, że się rumienię.
-C-Co?! To nie prawda! To znaczy... Bardzi cię lubię! Papsa też, ale....
-ale?
Myślałam nad odpowiedzią, ale nic nie przyszło mi do głowy.
-Nie, nic już... Po-po prostu zapomnij..
Sans zaczął się nad czymś zastanawiać po czym spojrzał na mnie.
-TI.... nie ma co owijać w bawełnę... ja... eh... ja cię tak jakby... kocham...
...?!
-wiem co sobie teraz myślisz.... "Nie znamy się za długo, a ten już mnie kocha? Debil...". jednak wiedz, że nawet jeżeli mnie teraz znienawidzisz... zawsze będziesz mogła na mnie liczyć....
Co? Czemu miałabym go znienawidzić? On mnie tyle razy uratował. Jest dla mnie taki miły i czuły. Martwi się o mnie. Zabił człowieka, aby mnie uratować. To chyba coś znaczy? A ja co niby zrobiłam dla niego? Nic... Co prawda, obiecałam sobe, że nie będę miała chłopaka, ale... Szkoda mi go.
-Sans... Wiesz... Ja chyba też coś do ciebie... Czuję... Jesteś dla mnie najważniejszy. I... Masz rację... Nie znamy się za długo, ale to nie ma znaczenia!
Sans spojrzał na mnie z nadzieją na twarzy.
-czyli... chcesz mi powiedzieć, że... ty też mnie kochasz?
Niepewnie pokiwałam głową. Sans wyglądał na bardzo szczęśliwego. Tak bardzo, że rzucił mi się na szyję. Przytulił mnie, a ja jego. Nagle Sans zrobił coś czego nigdy bym się po nim nie spodziewała. On mnie ugryzł w szyję... I to nie lekko.
-S-Sans?! Co ty robisz?! T-to boli! Przestań!
Sans odsunął się ode mnie. Patrzył na mnie jak na ofiarę jednak po chwili wrócił na ziemię. Wystraszył się czegoś, po czym odsunął się ode mnie jeszcze dalej.
-o nie, nie, nie! tylko nie to! tylko nie teraz!
-Sans? O co chodzi?
Sans popatrzył się na mnie mega wystraszony.
-ruja...~*~
Dam da ra ram dam dam dam!
Witajcie koteczki wy moje :3
Napisałam już rozdział, bo mi się nudzi ;3
Otóż mówiłam, że gdy będzie 35 głosów to wstawiam kolejny rozdział... Ha! Macie wcześniej >:3
Mam nadzieję, że ten rozdział wam się spodobał :3
Ogólnie, to 1060 słów ;3
Dobra,
Bye ~
CZYTASZ
||Ten Szkielet|| Sans x Reader || ZAKOŃCZONE ||
FanficPrzeczytaj, a się dowiesz ( ͡° ͜ʖ ͡°) ~*~ #125 - xreader [6 sierpnia 2019] #187 - undertale [22 sierpnia 2019] #130 - undertale [24 sierpnia 2019] #97 - undertale [29 sierpnia 2019] #86 - undertale [4 stycznia 2020]