Rozdział 3. - Niemiecki, Mierosławski i polityka

192 23 46
                                    

Poznań, Wielkie Księstwo Poznańskie

Józef, zestresowany niczym uczniak przed swym pierwszym egzaminem, zsiadł z konia i skierował się w stronę domu pana Chmielińskiego. Rozważał, czy nie byłoby lepiej wynająć jakiegoś mieszkanka tu, w Poznaniu, by nie musieć dojeżdżać do miasta z Szarzyn. Porzucił jednakże ten pomysł, gdyż po pierwsze — wydawało mu się absurdalnym wynajmować mieszkanie, gdy ma się niecałą godzinę drogi do domu, a po drugie — nie miał pieniędzy na tego typu inwestycje.

Nakazał młodzieńcowi, który chciał zarobić — temu, co ostatnio — pilnować Kasztanki, a on sam wraz z potrzebnymi w jego mniemaniu materiałami ruszył do zadbanej, otynkowanej na beżowo, kamienicy Chmielińskich, którzy mieli ją na własność. Otworzyła mu gosposia, z uśmiechem zapraszając gościa do środka i poprowadziła go do miejsca, w którym miały odbywać się lekcje.

Przy ciężkim, dębowym stole, na obitym tkaniną krześle z tegoż samego drewna, siedziała Amelia, która powstała, gdy jej nauczyciel wszedł do pokoju. Dygnęła, unosząc lekko rąbek swej błękitnej sukni o prostym kroju, z niewielkim dekoltem i długimi, lekko rozkloszowanymi, rękawami. Było jej w niej niemiłosiernie gorąco, ale matka wymogła na dziewczynie ten strój, który bardziej przypominał Amelii habit zakonny, niźli suknię do przyjmowania gości.

— Dzień dobry panu — powiedziała, posyłając w stronę Halczyńskiego delikatny uśmiech. Józef zauważył, że promień słońca, który przedarł się przez okno, padł na włosy jego uczennicy, sprawiając iż wyglądały na wykonane z prawdziwej miedzi. Z uśmiechem tym zaś wydawała się bardziej jakąś zapomnianą boginką światła, a nie — zwykłą dziewczyną z mieszczańskiej rodziny.

— Dzień dobry — odparł, a jego wzrok spoczął z kolei na drugiej dziewczynce, która, siedząc na kozetce w kącie pokoju, udawała, iż czyta powieść, lecz tak naprawdę zerkała ukradkiem na Józka i Amelię. — Panienkę również witam — przywitał się, a blondynka spłonęła rumieńcem. — Mogę wiedzieć, jaka panienki godność?

— Maria Anna — odpowiedziała zmieszana dziewczynka, po czym wróciła do czytania. Miała robić za przyzwoitkę, choć wiedziała, że to będzie bardzo żmudne, gdyż Amelia nigdy nie była dziewczyną, która słała powłóczyste spojrzenia do każdego napotkanego mężczyzny.

— No dobrze, panienko Amelio, żeby zacząć panienkę uczyć, muszę najpierw znać zakres panienki wiadomości z wszystkich przedmiotów.

— Przygotowałam się. Proszę — odparła dziewczyna, podając Halczyńskiemu swoje notatki z poprzednich lekcji, zwłaszcza niemieckiego. Nie było tego wiele, bo zaledwie parę kartek, lecz zawsze coś.

— Dobrze — skwitował Józef, czytając wyraźne pismo Amelii z licznymi zawijasami i innymi ozdobnikami. — To teraz ćwiczenie dla panienki: proszę odmienić czasownik sein. — Dziewczyna pokiwała głową, po czym zamoczyła stalówkę pióra w kałamarzu stojącym na biurku i, pochylając się nad kartką, zapisała najpierw osoby, a potem odpowiednie formy czasownika, tak, jak uczyli ją poprzedni nauczyciele. Gdy to uczyniła, podała papier Józkowi, który skinął głową z aprobatą.

— Co pan sądzi o polityce, panie Halczyński? — zapytała nagle Amelia, odrywając się od kolejnego ćwiczenia zadanego jej przez Józefa.

— Moim zdaniem panienka z dobrego domu nie powinna się mieszać w takie sprawy — odparł lekko spąsowiały Józek, dziwiąc się, że zaledwie szesnastoletnia dziewczyna mogła zrozumieć z politycznego bełkotu coś więcej niż nazwiska polityków.

— Skoro mój przyszły mąż jest politykiem, i to znaczącym, to chyba odpowiednim wydaje się interesować tymi sprawami — rzuciła nieco wyniosłym tonem, uśmiechając się w stronę nauczyciela. Halczyński odchrząknął delikatnie, bo po raz pierwszy zabrakło mu słów. — Jak pan myśli, kiedy Polska uzyska niepodległość?

GuwernerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz