Rozdział 23. - Miłość jeździ powozami

123 10 89
                                    

Elegancki powóz zaprzężony w czwórkę czarnych koni zmierzał w kierunku Krakowa. Został on wynajęty i opłacony  przez panią Annę Chmielińską, która nie chciała nawet słyszeć o zwrocie pieniędzy, jaki proponował jej Józek. Kazała to potraktować jako prezent ślubny, zresztą — niezwykle kosztowny. Oprócz tego, podarowała nowożeńcom komplet porcelanowej zastawy stołowej.

Józef potraktował te prezenty jako zbytnią hojność, lecz pani Anna argumentowała to tym, iż Halczyński — wedle zwyczaju — zarówno obdarował kosztownymi prezentami siostry Amelii, jak i sypnął groszem domowej służbie.

— Ach, ja jeszcze nie mogę uwierzyć, że jestem twoją żoną — zawołała z radością Amelia, od niedawna Halczyńska, która ubrana była już w strój należny mężatce, to jest — w suknię podróżną z ciemnobrązowej tafty, wspaniale podkreślającą jej kasztanowe włosy.

— Ja również, moja najdroższa — szepnął siedzący obok niej Józek i delikatnie pogładził policzek swojej żony. Był szczęśliwy. Nie potrafił opisać tego, co działo się w jego duszy w ciągu tych kilku dni po ślubie, lecz z pewnością mógłby wzlecieć ku niebu z radości, jaka go ogarniała. Jakby to w nią zamienił się cały ten stres, który przeżywał przed ślubem... — Kocham cię — dodał łagodnym tonem.

— Ja ciebie też — powiedziała sennym głosem Amelia i ziewnęła, oparłszy się o ramię męża. Ten zaś objął ją w talii i ucałował czubek jej głowy. Podróż wyczerpywała również i jego, więc doskonale rozumiał senność żony. Jechali już od przeszło sześciu godzin, a cel zdawał się tak samo odległy jak na początku. — Myślisz, że twoja ciotka mnie polubi?

— Ciebie się nie da nie pokochać — mruknął Józek, nadal tuląc do siebie ukochaną. — Ale nikomu cię nie oddam, choć zapewne wielu by chciało... — Przypomniała mu się Judyta. Jej nigdy nie mówił takich rzeczy. W sumie, pod koniec ich relacji kłócili się ze sobą niemal przez cały czas. Halczyński z przerażeniem uświadomił sobie, iż taki okres w jego małżeństwie może dopiero nadejść. Na razie postanowił jednak cieszyć się tym, co miał.

— Jaka ona jest?

— Kto? – zapytał z roztargnieniem.

— Twoja ciotka — odpowiedziała Amelia z odrobiną irytacji, lecz jednak wkrótce porzuciła temat, gdyż zauważyła, że na policzku Józka pojawił się zarost. Pogodziła go ręką, jakby chciała sprawdzić, jak bardzo kłuje, po czym nieco się skrzywiła.

— Jest dość wesoła i otwarta na ludzi. Nie przeraź się, to tak naprawdę bardzo miła osoba, tyle że w domu pokazuje swoją prawdziwą naturę: istna z niej choleryczka. Ktoś, kto jej nie zna, mógłby pomyśleć, że podpisała jakiś cyrograf z diabłem na moce piekielne — zażartował, a na ustach Amelii pojawił się delikatny uśmiech. Józek nachylił się odrobinę i złożył na tych uroczych, różowych usteczkach krótki, acz przepełniony czułością pocałunek.

— Jeśli zatrzymamy się dziś na noc w jakimś hotelu, ogól się. Z zarostem ci brzydko. Spakowałeś brzytwę?

— Moim zdaniem nie wyglądam najgorzej... A w nocy wolę robić coś innego, niż się golić — rzucił, na co Amelia spąsowiała.

— Józek! — zawołała karcącym tonem.

— Tak? — spytał się spokojnie Halczyński, udając iż nie zauważył niczego niestosownego w swojej wypowiedzi. — Przykro mi, mon chérie, ale wygląda na to, iż odnajdujesz podteksty w całkiem porządnej wypowiedzi. A wiadomo — głodnemu chleb na myśli — zaśmiał się.

— Józek... — syknęła z oburzeniem i z zawstydzeniem Amelia. Jej policzki przybrały już kolor dorodnych buraczków.

— A przecież ja w nocy mogę robić różne rzeczy — kontynuował swój wywód Józef — mogę czytać, mogę pisać wiersze opisujące piękno mej małżonki, bądź też — objadać się słodyczami, gdy ty nie będziesz widziała...

GuwernerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz