4.

184 13 30
                                    

Elena

Poranek jest rześki, chłodny można powiedzieć, ale przyjemny. Mimo to jestem śpiąca i trochę nieobecna, bo wczoraj położyłam się spać zbyt późno. Idę dziewięćdziesiątą szóstą ulicą, brzegiem chodnika i kiedy już prawie docieram przed wejście do szkoły, jakiś samochód zatrzymuje się tuż przy mnie z piskiem opon. Odskakuję w bok.

— Cześć! — woła do mnie chłopak siedzący za kierownicą, przez opuszczoną szybę.

To Damon.

Już nie jestem ani śpiąca, ani nieobecna. Idiota. Wystraszył mnie na śmierć. Rozglądam się, bo ludzie przez chwilę się na nas gapią, ale staram się nie zwracać na nich uwagi. Damon w ogóle tego nie robi, gapi się prosto na mnie z krzywym uśmieszkiem. Po chwili wszystko wraca do normy. Każdy z gapiących się ludzi, znów rusza w swoją stronę. Rzucam ukradkowe spojrzenie na samochód. Pojęcia nie mam, skąd Damon ma taki wóz, ale wygląda imponująco. Jest niebieski. Starodawny. Klasyk.

Wpada mi do głowy żart.

— O! Cześć, widzę, że nie kłamałeś, kiedy mówiłeś mojemu tacie, że chodzisz ze mną do klasy — naśmiewam się z niego — wysiadaj, lekcje zaczynają się za pięć minut.

— Właściwie... to... — nie dokańcza, ale wysiada z samochodu.

Rozgląda się, jakby się bał, że ktoś znajomy go zobaczy. Naciąga czapkę bardziej na oczy, a potem podchodzi do mnie blisko i wkłada ręce do kieszeni. Zawisa nade mną i patrzy z góry prosto w oczy, ale wzrok ma nieobecny, jakby się zastanawiał co powiedzieć, lub czy powiedzieć to co zamierzał. 

— Właściwie co? — dopytuję.

Moje pytanie przywołuje go jakby zza światów, bierze krótki, ale głęboki wdech i patrzy na mnie pewny siebie.

— Nie idź dzisiaj do szkoły. Jedź ze mną.

Znów to robi. Prosi, a jednocześnie nakazuje. Jakby wiedział, że to się i tak stanie. Denerwuje mnie tą swoją pewnością siebie.

— Nie mogę — odmawiam i próbuję go wyminąć.

Zastępuje mi drogę, a ja prawie na niego wpadam. Cofam się więc o krok.

— Wątpię — wyciąga ręce z kieszeni i krzyżuje je na piersi.

Podnoszę na niego oczy.

— Ach tak? Niby skąd możesz to wiedzieć? 

— Odmawiasz, bo to ja proszę — dodaje wymownie i cofa o kilka kroków — a tak naprawdę, to chcesz pojechać — próbuje mnie wkurzyć.

Opiera się o bok samochodu plecami.

— Musiałabym upaść na głowę, żeby chcieć z tobą pojechać — kpię — Poza tym ty? Prosisz? — podaję w wątpliwość to, co mówi.

— No.

— Pff, chyba sobie żartujesz — prycham na niego — nie mogę z tobą pojechać, nie znam cię. Niby dokąd chciałbyś, żebym z tobą pojechała? — przedstawiam mu swoje wątpliwości.

— Znasz mnie, widziałaś moje prawo jazdy, a zabiorę cię... zobaczysz, jak się zgodzisz — tłumaczy, bardzo pewny siebie — chcesz? Dam ci moje prawo jazdy na czas, który spędzisz ze mną — uśmiecha się kącikiem ust.

Parskam śmiechem.

— Przykro mi, ale mam dziś sprawdzian, nie mogę — odmawiam mu, choć każdy nerw w moim ciele krzyczy, że chce z nim pojechać. 

Jestem zła na samą siebie, że to czuję i na niego, że o tym wie i jest tego taki pewny, ale nie chcę się poddać zbyt łatwo. Chcę zobaczyć, jak bardzo zależy mu na tym, żebym z nim pojechała.

— Sprawdzian? Serio?

— Nie drwij, muszę chodzić do szkoły, bez względu na to, co ty o tym sądzisz — zarzucam mu.

— Wiem, nie drwię, sam uczyłem się jeszcze niedawno — mówi poważnie.

To coś nowego. Nie podejrzewałabym.

— Pewnie nie zdałeś i powtarzałeś ostatnią klasę... czekaj... — liczę na palcach — jakieś trzy razy? — żartuję sobie z niego.

— Tak właściwie, to nie powtarzałem żadnego roku na NYU — wzdycha i podnosi brwi z wyższością.

Ja też, ale ze zdziwienia. Studiował? I to na New York University? Najlepszej uczelni Stanowej?Jaaasne. Nie wierzę.

— Ale? — dopytuję, bo czuję, że coś się za tym kryje.

— Ale... mnie wywalili, zupełnie niedawno, pół roku przed dyplomem i nie skończyłem.

Teraz już wiem, dlaczego wcześniej nie widziałam go wśród kumpli Klausa. Pewnie niedawno wrócił.

— Za co? — pytam automatycznie — sorry, to nie moja sprawa — jest mi głupio.

Love that consumes youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz