9.

185 12 9
                                    

Elena

— Jestem! — uśmiecham się szeroko i wskakuję do samochodu na miejsce pasażera.

Nachylam się, żeby dać Damonowi buziaka, a on nadstawia policzek w moją stronę. Poprawiam się na siedzeniu i chwytam go mocno za policzki. Odwracam przodem do siebie i całuję w usta. Trochę się boję, że ktoś nas zobaczy i powie Klausowi, ale nie potrafię się powstrzymać.

— Wariatka — kpi ze mnie, ale ja wiem, że mu się to podoba.

Przyjechał po mnie na koniec lekcji i wybieramy się do niego.

— Dziś umówiłem się z Klausem — oznajmia mi, mając na myśli ich rozmowę.

Kurde, znów ten temat.

— Nie mów mu, jeszcze nie dziś — proszę go.

— Elena ja się go naprawdę nie boję, im szybciej się dowie, tym szybciej przywyknie i się z tym pogodzi — tłumaczy mi, ale ja i tak się boję. 

Klaus nie jest miły w takich sytuacjach, gdy ktoś lub coś mu się sprzeciwia. Dogania mnie w myślach obietnica, którą mi złożył. To chora sytuacja, ale dałam się w nią zaplątać i jest mi zwyczajnie wstyd, bo to wygląda, jakbym go zmanipulowała. To okropne.

— Przecież to twój przyjaciel — bronię się, jednocześnie szantażując Damona.

— Nie zaczynaj w ten sposób — teraz Damon się broni — wiem, że to mój kumpel, ale powiedz szczerze, przecież nigdy byś z nim nie była — dodaje zdenerwowany.

Trochę mnie zaskakuje jego pewność siebie i to jakim tonem to mówi, dlatego szybko postanawiam to wykorzystać. Chytry uśmieszek wdziera się na moją twarz.

— No nie wiem — żartuję.

Reakcja jest natychmiastowa. Sięga po mnie i przyciąga do siebie.

— Odwołaj to! Natychmiast! — grozi z udawaną złością, jakby chciał mnie pocałować.

— Bo co? — droczę się z nim i mu nie pozwalam.

Unikam jego ust.

— Bo? 

— Mam was! — głos Rebeki rozbrzmiewa we wnętrzu samochodu, a jej postać opiera się łokciami o otwartą szybę.

Natychmiast z Damonem odskakujemy od siebie jak oparzeni.

— Kurwa! — Damon klnie głośno i rąbie dłonią w kierownicę.

Jestem przerażona. Moje myśli zaczynają pędzić przed siebie na oślep. KLAUS SIĘ DOWIE!

Rebekah otwiera drzwi i pcha się na siedzenie obok mnie. Nie przeszkadza jej, że to jednoosobowe miejsce. Uśmiecha się jak psychopatka.

— Tak czułam, że się spotykacie — szczerzy się.

— Rebekah... — zaczynam, ale w sumie nie wiem, co chcę jej powiedzieć.

Gula rośnie mi w gardle.

— Nic nie mów! Ja coś powiem. Fajna z was para, podobacie mi się. Wiem, że spotykacie się w sekrecie, ale jesteś moją przyjaciółką i chyba we mnie nie wątpisz...

— A Klaus to twój brat! — warczy na nią Damon, przerywając jej trajkot.

Rebekah milknie na chwilę, ale widzę, że złość już w niej buzuje, bo usta wygina w grymas, który wiem, że zwiastuje Damonowi kłopoty.

— A KLAUS TO ĆPUN! NIE ZASŁUGUJE NA MOJĄ PRZYJACIÓŁKĘ! Poza tym chyba nie sądzisz, że kiedykolwiek się Elenie podobał! — wydziera się na Damona, czym chyba daje mu do zrozumienia, że jest po "naszej" stronie.

— Kurwa, wiedziałem, że tak będzie! — klnie Damon i kręci kpiąco głową — Mówiłem ci! — rzuca oskarżycielsko w moją stronę, mając na myśli, że w końcu nasz sekret się wyda.

Odwraca wzrok i patrzy gdzieś za okno po swojej stronie. Wiem, że jest wściekły. Nie chciał, żeby to się wszystko odgrywało za Klausa plecami. To jego przyjaciel. Nie ważne, co sobie uroił, a my wcale nie musimy się przed nim ukrywać, ale jakoś tak się składa, że to cały czas robimy. Spotykamy się, a Klaus o tym nic nie wie. Wiem, że Damonowi z tym ciężko. Czuje się niekomfortowo i winna, bo to przeze mnie. Zbyt długo upierałam się, żeby nie rozmawiał z Klausem. Tajemnica, która cały czas mnie prześladuje, coraz głośniej puka w tył mojej głowy. Muszę się przyznać do rozmowy z Klausem.

— Nie wkurzaj się Damon — odzywa się Rebekah — weź, mu powiedz i tyle.

— Nie! — automatycznie zaprzeczam.

Damon prycha złośliwie. Siedzi i nawet na mnie nie patrzy. Zerka na Rebekę.

— Widzisz? Widzisz, co ona wymyśla? — zwraca się do niej, gestykulując ręką w moją stronę.

Znów się odwraca.

— A ty głupi się jej słuchasz — odgryza się Rebekah, ale on nie reaguje.

Serce zaczyna mi walić ze strachu. To do niczego dobrego nie prowadzi.

— Nie zgadzam się ...

— Jedyne, na co możesz się nie zgodzić, to kolor sukienki na bal — teraz Rebekah dogryza mi.

Damon natychmiast odwraca głowę w moją stronę i świdruje mnie oskarżycielskim spojrzeniem, ale nic nie mówi. Nie powiedziałam mu o balu.

— Nie idę na żaden bal, już ci mówiłam — perswaduję Rebece.

— Mało obchodzi mnie twoje zdanie, jutro idziemy na zakupy. Zaraz po szkole, więc... — patrzy z kpiącym uśmieszkiem na Damona i szyderczo zwęża oczy — możesz jutro po nią nie przyjeżdżać, wiem, że robisz to od trzech tygodni — śmieje się.

Damon nic się nie odzywa. Siedzi ze wzrokiem wlepionym w szybę.

— To narka gołąbeczki — Rebekah wysiada i klepie samochód w dach — fajny wózek, a wasz sekret jest u mnie bezpieczny, buziaki, pa — odchodzi i znika w swoim samochodzie.

Zerkam ostrożnie na Damona, ale on nie patrzy na mnie. Odpala silnik. Sądzę, że odwiezie mnie do domu, a nie do siebie, jak się umawialiśmy, ale nie. Jedziemy do niego. Kiedy tylko przejeżdżamy przez Long Beach Bridge, staję się spokojniejsza. Co prawda, gdyby moi rodzice wiedzieli, że codziennie po szkole ląduję w Long Beach, to pewnie zamknęliby mnie w piwnicy, ale na razie wiedzą tylko, że spotykam się z Damonem, jednak nie wiedzą, że godzinę drogi od domu i że Damon jest ode mnie starszy o cztery lata i że mieszka sam. Moi rodzice, to jedyne osoby, które wiedzą o mnie i Damonie. No i teraz Rebekah.

Parkujemy pod blokiem Damona i wysiadamy.

— Jesteś głodna? — pyta.

— Trochę — odpowiadam, ale wiem, że on zapewne bardzo.

Chwyta mnie za rękę i ciągnie do Key Food. Robimy zakupy w ciszy. Wiem, że wciąż jest zły.

— Damon — próbuję zagadać.

Powstrzymuje mnie tylko ręką. Robi dalej zakupy i karze mnie swoim milczeniem. Wiem, że i tak się pokłócimy o Klausa i wkurza mnie to.

Kiedy wchodzimy do jego mieszkania, wciąż milczy. Rozpakowuje zakupy i zaczyna przygotowywać jedzenie. Staję obok niego. Trącam go biodrem. Uśmiecha się, ale mimo to wciąż nic nie mówi.

Lubię go tutaj. W Long Beach. Jest sobą. Jest Damonem, który zawładnął... moim sercem. Nie spina się tak, jak zawsze, gdy przebywamy na Manhattanie. Tam jest nie sobą. Spięty i podenerwowany, łatwo wybucha. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale ja też tutaj jestem inna. Więcej rzeczy potrafię mu wybaczyć, przemilczeć, odpuścić.

— Jak chcesz, to mu powiedz — wzdycham.

Odkłada nóż, którym kroił kurczaka i odwraca się w moją stronę. Opiera biodrem o blat i patrzy na mnie z góry, zakładając ręce na piersi.

— A ty, kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? — pyta z uśmiechem, ale też trochę z udawaną pretensją.

Nie pasuje to do niego. Ta udawana pretensja, ale podoba mi się. Lubię się z nim droczyć, tylko że w tej chwili kompletnie nie mam pojęcia, o co mu chodzi. Mam nadzieję, że nic nie wie o mojej rozmowie z Klausem, bo zapadnę się pod ziemię.

— O czym? — uśmiecham się, ale tylko dlatego, że chcę podkręcić temat i w miarę możliwości oddalić od siebie zarzut o rozmowie z Klausem.

— O balu, nie udawaj — mówi wprost.

Uśmiech znika z moich ust.

— Ale, że co miałam ci powiedzieć? — pytam zbita z tropu.

— Że jest bal — niby się uśmiecha, ale widzę, że coś go gryzie.

— Po co miałam ci mówić? Przecież to oczywiste, że zawsze jest bal na zakończenie liceum, ty nie miałeś? — parskam śmiechem.

— Miałem, chodziłem przecież do tego samego liceum — mówi lekceważąco.

— Co? — wytrzeszczam na niego oczy.

— Nie o mnie rozmawiamy — upomina mnie.

— A o kim? — targuję się.

Kompletnie nie wiem, o co chodzi.

— Z kim idziesz? — pyta w końcu twardo.

Parskam śmiechem, a on odwraca wzrok. Jest skrępowany. Przygryza dolną wargę i poprawia założone na piersi ręce. Pierwszy raz widzę go takim.

— Żartujesz? — śmieję się z niego.

— Niby z czego? — drga w miejscu.

— Jesteś zazdrosny? — kpię z niego.

Kręci głową. Uśmiecha się. Patrzy gdzieś w bok, a potem na mnie.

— Nie jestem — wypiera się.

— Nie? — teraz już jawnie się z niego nabijam.

Śmieje się i patrzy znów gdzieś w bok. Oblizuje usta, tak jak lubię i znów przygryza dolną wargę.

— Może jestem i co? — kpi sam z siebie, ale to udawana kpina. Jest zazdrosny.

Mój śmiech milknie, a on przestaje się uśmiechać. Patrzy na mnie z góry. Pochyla się do mnie, ale przystaje w połowie. Jego oczy patrzą na chwilę w moje, a potem znów na moje usta. Pochyla się bardziej, przymyka oczy i dotyka ustami moich ust, ledwo nimi poruszając. Rozsupłuje ręce i mnie obejmuje. Umyka mu spazmatyczne westchnienie.

— Jestem kurewnie zazdrosny — dyszy i przyciska mnie do siebie bardziej.

Gorąco, które zawsze przy nim czuję, znów wybucha.

Love that consumes youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz