Rozdział II

1.7K 233 51
                                    

Rozdział II

Scena balkonowa



Dlaczego boimy się ciemności? Co sprawia, że czujemy lęk, gdy tylko gasną światła? Będąc dziećmi, zawsze, prosiliśmy rodziców, aby nie wyłączali lampek nocnych i zostawiali uchylone drzwi od naszych pokoi. Gdy teraz sobie o tym przypomnimy, na twarzy pojawia się nieznaczny uśmiech. W końcu już wiemy, że nie było się czego bać. Strach mijał, gdy tylko ogarniał nas słodki sen, a w ciągu kolejnych lat nabraliśmy przekonania, że nie istnieją nocne zjawy i potwory. Jednak, gdy czasem wysiądą korki w mieszkaniu, nie powraca do nas to samo uczucie strachu, co kiedyś? Znów stajemy się małymi, bezradnymi istotami, które pożera czarna otchłań nocy. Ograniczeni do własnych zmysłów, zdani tylko na siebie. Każdy, najcichszy szmer, wywołuje palpitacje serca, a w naszych umysłach zaczynają snuć się wizje z najstraszniejszych horrorów.

~*~

1996

Był kwadrans po północy, gdy w jednym z blokowych mieszkań rozległ się donośny płacz małego dziecka. Rozbudzeni mieszkańcy zaczęli natychmiast przeklinać w myślach rodziców rozwydrzonego bachora, którzy nie potrafili uciszyć jego zawodzenia. Malec, swym piskiem, przerwał ich sen oraz z każdym, kolejnym jękiem przyprawiał mieszkańców o ból głowy.

- To znowu ten dzieciak pijaka Bryleckiego - westchnęła pani Helena Lisiecka, która dopiero co zdążyła ułożyć najmłodszą córkę do snu. Kobieta, zmęczona po całym dniu pracy i opieki nad własnymi dziećmi, musiała każdej nocy wysłuchiwać krzyków małego Bryleckiego. Ojciec dziecka zamykał go na balkonie, aby nie jęczał w domu. Robił to bez żadnych wyrzutów sumienia, nawet po interwencjach policji.

- Tego już za wiele! Zaraz ogłuchnę! - Do pokoju, w którym przebywała kobieta, wszedł jej mąż z dwuletnią siostrzenicą na ręku. Państwo Lisieccy od trzech miesięcy byli opiekunami córki zmarłej siostry pana Lisieckiego. Matka dziewczynki zmarła w wypadku samochodowym. Natomiast zrozpaczony ojciec postanowił powtórnie się ożenić, umieściwszy dziecko u rodziny zmarłej żony.

- Olinka się obudziła? - Kobieta spojrzała na dziewczynkę, która przecierała zaspane oczka. - Z tym rzeczywiście trzeba coś zrobić... Dzwonimy po policję? Przecież ten pijak Brylecki wyziębi dzieciaka na śmierć!

Pan Lisiecki postawił siostrzenicę na miękkim, perskim dywanie, po czym sięgnął po słuchawkę od telefonu. Mała Olinka, jakby tylko na to czekając, natychmiast pobiegła na swych pulchniutkich, chwiejnych nóżkach w stronę balkonu. Oszklone drzwi były lekko uchylone, przez nieuwagę pani Heleny, która zapomniała je domknąć, gdy chwilę wcześniej patrzyła na krzyczącego malca.

Balkon Bryleckiego był zaraz obok mieszkania wujostwa Olinki, wobec tego dziewczynka natychmiast zauważyła płaczącego chłopca. Przez dłuższą chwilę przypatrywała się jak drżący z zimna malec coraz mocniej tuli się do starej, brudnej szmatki, która leżała obok pustych butelek po piwie.

- Zamknij się gówniarzu! Nie drzyj mordy! - słychać było ochrypnięty głos zza drzwiami od balkonu chłopca. Gdy dziecko zaczęło jeszcze głośniej zawodzić, te same drzwi gwałtownie się otworzyły, ukazując postać wysokiego człowieka w mocno zużytym, czarnym garniturze. Nie zwróciwszy uwagę na obecność małej Olinki, wyciągnął pas i zaczął łajać przestraszonego chłopca po ramionach.

Mała dziewczynka w wielkim skupieniu obserwowała całą scenę. Jej dziecięcy umysł jeszcze nie mógł pojąć, co działo się z chłopcem na sąsiednim balkonie. Piwne ślepia Olinki rozszerzały się coraz bardziej, a skóra zaczęła cierpnąć. Czuła, że coś jest nie tak. Obraz bitego chłopczyka był tak daleki od tego wszystkiego, co do tej pory doświadczyła. Tak różny od miłych objęć cioci i wesołego głosu wujka, nie był to ciepły pocałunek matki, ani tęsknota w oczach ojca. Płacz słyszała już nie raz, sama się czasem bała, lecz nigdy nie doświadczyła czegoś równie podobnego. Musiała zareagować. Scena, której początkowo przyglądała się z zainteresowaniem, nabrała wymiaru czegoś potwornego.

Jej głos usłyszała pani Helena, która natychmiast zjawiła się na balkonie.

- Co pan robi temu biednemu chłopcu!? - krzyknęła kobieta, zauważywszy cierpiącego malca, nad którym znęcał się pan Brylecki.

- No... przecież mu się należy! - bełkotał w szale mężczyzna. - Bękart zabił moją ukochaną!

- Ależ to bezbronny, dwuletni dzieciak, błagam... Proszę przestać! - To mówiąc chwyciła dłoń sąsiada, w której trzymał pas.

- Puść mnie, babo! - Mężczyzna próbował wyrwać rękę z jej mocnego uścisku.

W tym momencie na balkon wtargnęło dwóch policjantów, którzy po wyważeniu drzwi od mieszkania, obezwładnili mężczyznę i wyprowadzili go.

- Nic pani nie jest?

- Mi nie, ale jego syn... Tego chłopca, trzeba stąd zabrać i umieścić w placówce opieki społecznej - stwierdziła Helena Lisiecka, gdy umundurowani wrócili po przerażone dziecko, które cicho skomliło, wtulone w swoje chude ramiona.

- To nie będzie konieczne - odparł jeden z policjantów. - Bratowa pana Bryleckiego znalazła dla niego rodzinę zastępczą. Jej dalecy krewni zajmą się malcem. Będą tutaj mieszkać...

- Całe szczęście, dziękuję za interwencję - dodał pan Lisiecki, który po chwili wbiegł na balkon. Gdy policjanci odjechali, jego wzrok padł na Olinkę, która w zupełnym bezruchu, wpatrywała się swoimi dużymi, piwnymi ślepiami w sąsiedni balkon.

- Ona go uratowała! Gdyby nie jej płacz, Brylecki mógłby nawet zabić swojego syna! - Zdumiony pan Lisiecki przytulił siostrzenicę, która natychmiast objęła pulchnymi rączkami jego łysą głowę. - To mała bohaterka!

- Ale dalej się boi! Za dużo widziała... - szepnęła zmęczona Helena Lisiecka. - Połóż ją spać...

Przypadek panny πOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz