Zrozumiałem. Siedziałem z szeroko rozłożonymi nogami i dłońmi między nimi, próbując przyswoić to, co przed chwilą sobie uświadomiłem. A może nie mam racji? Może tylko tak to wygląda? Z moich wniosków wynika, że im bliżej chłopaka jestem, tym bliżej jestem przebudzenia. Po pamiętnym ściśnięciu dłoni matki zacząłem coraz częściej stawiać opór lękom. I po każdym takim przeciwstawieniu się dostawałem od niego pochwałę, a następnie byłem w stanie coś zrobić ze swoim ciałem w realnym świecie. Ostatnio nawet udało mi się wyszeptać ciche "mamo". To odkrycie zupełnie zmieniło moje postrzeganie. Według swoich przypuszczeń, abym się wybudził z tego dziwnego stanu i wrócił do domu, musiałem po prostu pozbyć się z siebie lęku. Całkowicie zaufać postaci o granatowych oczach.
~Kai..?
Spytałem, odzywając się ciszej niż zwykle. Chłopak usiadł obok mnie, znów na twarzy mając beznamiętną minę.
~ Jak się czujesz?
Zdziwiło mnie jego pytanie, gdyż nigdy wcześniej nie interesowały go takie tematy jak moje samopoczucie. Być może miał gdzieś niestabilność i nietrwałość ludzkiego ciała, może po prostu wiedział, że tu organizm po prostu funkcjonuje i już. I choć byłem pewien, że to przez coś coś stylu pierwszej opcji, musiałem przyznać sam przed sobą, że bardzo chciałem, aby chodziło o tę drugą. Przez ten cały czas strasznie namieszał mi w głowie. Stałem się chorobliwie wręcz uzależniony od jego obecności.
~W porządku. Jakieś plany?
Spojrzałem w te cudne, głębokie oczy i aż cicho westchnąłem. Zdałem sobie z tego sprawę gdy starszy zaczął się cicho śmiać, patrząc na mnie jakby z... politowaniem? No tak. Czego ja się spodziewałem? Lampie się na niego, jeszcze wzdycham pod nosem i co, liczę, że się na mnie rzuci? On nigdy by mnie nie dotknął w jakiś szczególny sposób, a co dopiero... no. Wiadomo. Zarumieniłem się obficie i odwróciłem wzrok.
~Chodź.
Wstał i ruszył przed siebie. Wiedziałem, czego mogę się spodziewać. Znów będę znany zimnym potem póki nie odważę się tego przerwać. Od razu zrobiło się zimniej, a nasze sylwetki otoczyła mgła. Rozglądając się dookoła, próbowałem przewidzieć, co tym razem będzie się działo. Chłopak gdzieś zniknął, a ja brnąłem przez mgłę wprost przed siebie. Poczułem uścisk na ramieniu, odwróciłem się powoli i zamarłem. Mój ojciec, który nie miał połowy twarzy, uśmiechał się do mnie upiornie. Lewa gałka oczna zwisała mu na wysokość kości policzkowej. Tam też nie miał twarzy, lecz mięśnie, niektóre zielonkawe, jakby przygnite. Z tej samej strony i dołu zupełnie brakowało czegokolwiek. Kość szczęki pokrywały jedynie nieliczne więzadła. Na ten widok było mi niedobrze, miałem ochotę zwymuotować.
~To twoja wina...
Z ust postaci łudząco przypominającej tatę śmierdziało stęchlizną. Powolnie uniósł rękę i wskazał na coś palcem. Odwróciłem się i spostrzegłem jak Kai odcina skalpelem skórę z policzka mojej matki. Już całkiem mnie mdliło. Mimo to podszedłem do niego. Złapałem go za dłonie ciągnąc go do góry, choć zupełnie nie wiedziałem, co zrobić. I naprawdę nie wiem, czy chodziło o te błyszczące oczy, w których było widać wielką dumę, czy delikatny, wydawać by się mogło, że wręcz czuły uśmiech, ale ironicznie do całej tej sytuacji puściłem jego dłonie łapiąc go za koszulkę, stanąłem na palcach i pociągnąłem go w dół, składając na jego ustach czuły pocałunek. Zdziwił i uradował jednocześnie mnie fakt, iż nie odepchnął mnie, a delikatnie odwzajemnił pieszczotę. Gdy się odsunąłem, zauważyłem, że cała creepy sceneria zniknęła, a on, pierwszy raz odkąd go widzę, nie miał nigdzie na sobie krwi. Podkoszulek i kurtkę zastąpiła czysta, grafitowa koszulka z logo jakiegoś zespołu.
~Brawo Alexis. Udało ci się.
Patrzyłem na niego, nic nie rozumiejąc.
~Twój czas tutaj dobiegł końca.