ona jest wśród kamieni

368 35 62
                                    

Linia horyzontu była prosta i nieskończenie długa. Przecinała świat na pół. Połowa należała do oceanu, połowa zaś do nieba, i patrząc na to Taehyung miał wrażenie, że ziemia już w ogóle nie istnieje, choć przecież stał na jej twardym gruncie, skuty grawitacją, a może raczej własnym sumieniem. Czuł jej rozproszony na wietrze, wilgotny zapach, czuł jej drobinki na skórze swoich stóp, czuł wysoką trawę, łaskoczącą go w kostki. Ale jedyne, co widział, to ocean i niebo. A jedyne, w co chciał wierzyć, to ta cienka mglista linia, przecinająca świat na pół.

Taehyung z niechęcią przeniósł wzrok na swoje stopy, zatopione po czubki butów w trawie. Wielka, bujna, rozfalowana, przypominała żywą, świadomą istotę, która tak wiele lat spędziła na obserwowaniu oceanu, że postanowiła się do niego upodobnić.

A więc Taehyung tonął.

Tonął w zieleni.

Falująca wokół niego trawa zdawała się lewitować, unosić w przestrzeni, niczym starożytne wiszące ogrody, które czyjaś ręka, zdecydowanie nie ludzka, ale co do boskiej Taehyung również miał wątpliwości, postanowiła zbudować na krańcu świata, a potem porzucić na pastwę soli i wiatru. A może to sam ocean zapragnął tego rodzaju ofiary na uhonorowanie swojej potęgi, by móc dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku odbierać swój trybut, wżerając się coraz głębiej w wapienne skały klifów i rzucając wyzwanie zielonym falom, tracącym swój ziemisty grunt.

Może ocean tak naprawdę pragnął tego samego, co Taehyung.

Może chciał unicestwić ziemię i nadać światu perfekcyjny kształt przeciętej na pół pomarańczy.

Woda, niebo, a między nimi horyzont, niczym ostrze noża.

I nic więcej.

A więc ocean był jego sojusznikiem. Taehyung odnotował tę myśl w pamięci z niemałym zadowoleniem. Długo czekał na ten moment, a teraz wszystko wyglądało dokładnie tak, jak to sobie wyobraził. I nagie, ostre skały, i wściekle kotłująca się u ich stóp piana morska. I wiatr i sól i cisza. Potężne masywy klifów, od setek lat zwracające swoje pełne bruzd i zmarszczek twarze ku wodzie, w milczącym oczekiwaniu. Przypominały mu ludzi, których znał. A może ludzi, których miał w sobie. Cały ten mglisty, zgniłozielony krajobraz był tylko gładką taflą jeziora, w którym przeglądała się jego dusza. Zatopiony w świetle wyblakłego słońca obraz, dla którego istniał tylko jeden właściwy tytuł.

Młodość.

Jej wielki rozkwit, pierwszy i ostatni.

Taehyung zamknął oczy i zrobił krok w przód. Trawa zaszumiała głośniej, wijąc się wokół jego kostek, i sam nie był pewien, czy jej zielone macki próbują przytrzymać go przy ziemi, czy też raczej poganiają go ku przepaści. Chłopak rozłożył szeroko ramiona, a jego koszula załopotała, niczym zagubiony żagiel, który pomylił wodę z ziemią i utkwił pośród lądów, zwinięty w kącie strychu na długie lata, teraz wreszcie gotowy, by ponownie wyruszyć.

Taehyung uśmiechnął się delikatnie i otworzył oczy. Kilka kamyków osunęło mu się spod stopy i runęło w przepaść, niknąc pośród burzliwej mozaiki wiatru i fal. Chłopak obserwował ich lot ku zgubie, czując jak kręci mu się w głowie. Nie chciał podzielić ich losu.

A może chciał.

Było coś pięknego i smutnego w tych drobnych okruchach świata, znikających bez śladu w oceanicznej otchłani.

Było coś pięknego i smutnego w rozpadaniu się, więdnięciu, usychaniu.

W przemijaniu.

Ale wszystko miało swój czas i swoje miejsce. Taehyung jeszcze tylko raz spojrzał w dół, wychylając się leciutko, żeby pełniej ogarnąć wzrokiem pienistą kipiel u swoich stóp. U podnóża wielkiego klifu, dobrych parę metrów od jego potężnej sylwetki, wystawał spomiędzy fal wielki, kamienny kieł. Zewsząd otoczony wodą, milczący w swojej samotności. Zwrócony ku otwartemu oceanowi, który stopniowo go pożerał. Jak Prometeusz wiszący na skale. Taehyung tak się zapatrzył na tę dostojną iglicę, że nawet nie poczuł kilku kolejnych kamyków, kruszących mu się pod czubkami butów.

ta nasza młodość // taekookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz