I.Fizyk

341 27 6
                                    

Później mówiono, że człowiek ten nadszedł od północy, od strony Skały. Szedł pieszo nie oglądając się na mijających nielicznych przechodnìów, lecz w zanadrzu trzymał kartę wzorów. Było późne popołudnie, wszystkie biedronki i żabki były już zamknięte, a ulice niemal puste. Było ciepło, a człowiek ten miał na sobie czarny garnitur, zdecydowanie zwracał uwagę. Zatrzymał się przed Ministerstwem Śledzia i Wódki. Postał chwilę i posłuchał częstotliwości fal dźwiękowych dochodzących gdzieś ze środka. Nieznajomy nie wszedł do lokalu. Zmienił zwrot swojego wektora ruchu w dół uliczki. Była tam druga gospoda, mniejsza, nazywała się Saigon. Tu było pusto. Karczma nie miała najlepszej opinii. Karczmarz uniósł głowę znad marynowanego kota i zmierzył gościa wzrokiem w całej jego wysokości. Obcy, ciągle w garniturze stał przed, znajdując się w stanie spoczynku, milczał.
- Co podać?
- Woda w temperaturze pokojowej w szklance o objętości 20cm³ - rzekł nieznajomy. Głos miał nieprzyjemny. Karczmarz wytarł ręce o płócienny fartuch i napełnił naczynie polewając z kanistra z logiem wody "Opocznianki". Było wyszczerbione. Nieznajomy nie był stary, ale jego krótkie włosy były prawie zupełnie białe. Pod garniturem nosił białą, męską koszulę z napisem "e=mc²". Kiedy ściągnął marynarkę, wszyscy zauważyli, że na pasie za plecami miał kartę wzorów. Nie było w tym nic dziwnego, w Opocznie prawie wszyscy chodzili z bronią. Choć nieczęsto z tak nietypową. I nikt nie nosił jej na plecach, niby łuku czy kołczana. Nieznajomy nie usiadł za stołem, pomiędzy nielicznymi gośćmi. Stał dalej przy szynkwasie godząc w karczmarza przenikliwym kocim wzrokiem. Pociągnął z kubka redukując poziom cieczy w naczyniu.
- Izby na nocleg szukam.
- Nie ma. - burknął karczmarz, patrząc na buty gościa pod kątem 60 stopni.
- W "Ministerstwie" pytajcie.
- Tu bym wolał.
- Nie ma - karczmarz rozpoznał wreszcie akcent nieznajomego. Z pewnością pochodził z Podlasia. 
- Zapłacę - rzekł obcy cicho, jakby niepewnie. Wtedy właśnie zaczęła się ta cała skomplikowana historia. Nieprzyjemnie wyglądający drągal, który od chwili wejścia obcego nie spuszczał z niego wzroku, wstał wytwarzając energię kinetyczną o pewnej wartości i podszedł do szynkwasu. Jego towarzysze w ilości pierwiastka z czterech stanęli z tyłu, nie dalej niż dwa kroki.
- Nie ma miejsca, hultaju, podlaski włóczęgo - charknął, stając tuż obok nieznajomego. - Nie trzeba nam takich jak ty tu, w Opocznie. To porządne miasto! Nieznajomy wziął swój kufel i zmienił nieznacznie swoje położenie o wektor o zwrocie w prawo. Spojrzał na karczmarza, ale ten unikał jego wzroku, był obrócony względem niego o 45 stopni. Ani mu było w głowie bronić gościa z podlasia. W końcu, kto ich lubił? 
- Każdy Podlasianin nienawidzi matematyki - ciągnął drągal zionąc fenoloftaleiną, krzemem i złością. - Słyszysz co mówię, pierwiastku niedoliczony? 
- Nie słyszy. Odchody mu w uszach - rzekł jeden z tych z tyłu, a drugi zarechotał. 
- Płać i wynoś się! - wrzasnął dziobaty. Nieznajomy dopiero teraz spojrzał na niego. 
- Wodę skończę. 
- Pomożemy ci - syknął drągal. Wytrącił podlasianinowi kufel z ręki i jednocześnie chwytając go za ramię, złapał mocno za koszulę. Jeden z tych z tyłu przygotował cyrkiel do ataku. Obcy zwinął się w miejscu, wytracając go z równowagi. Karta wzorów zasyczała w pochwie, a fizyk zaczął wyczytywać głośno wzory z grawitacji. Zakotłowało się. Krzyk. Ktoś z pozostałych gości rzucił się w stronę wyjścia. Nieznajomy w kilka sekund przeniósł ogłuszonych typów potęgą wzorków do stanu spoczynku na podłodze karczmy. Karczmarz - usta mu dygotały - patrzył na nich z przerażeniem i nie mógł zmienić swojego położenia, jego wektor pozostawał zerowy. Opoczyńska policja wpadła do karczmy z hukiem i szczękiem, we trzech. Musieli szukać żuli w pobliżu. Pałki mieli w pogotowiu, ale na widok trupów natychmiast wyciągnęli miecze. Fizyk przylgnął plecami do ściany, lewą ręką wyciągnął amperomierz z kieszeni.
- Rzuć to! - wrzasnął jeden z policjantów rozdygotanym głosem. - Rzuć to zbóju, pójdziesz z nami! - Drugi strażnik obszedł nieznajomego z drugiej strony.
- Leć po ludzi, Reksio! - krzyknął do trzeciego, trzymającego się bliżej drzwi. Fizyk milczał, stawiał opór o wartości 0 Omów, czyli żaden i wpatrywał się w nich spokojnie. Następnie działy się rzeczy, które się nawet fizjologom nie śniły. 

Ostatni FizykOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz