Rozdział 19

317 23 5
                                    

~Sen~


Była zima. Wiatr brutalnie wiał we wszystkie możliwe strony. Trwała zima. Śnieg pokrywał wszystko co było możliwe. Drzewa. Kamienie. Podłoże. Biegaliśmy po lesie. Ja i cztery inne wilki. Czworaczki. Cud. Alicja twierdziła, że ich matka nie doniesie ciąży. Pomyliła się wtedy pierwszy raz. I ostatni...

Trwała śnieżyca. Praktycznie nic nie było widać. Dlatego wszyscy kierowaliśmy się węchem. Ja kierując się do przodu, a reszta posłusznie po moich bokach. Polowaliśmy. Reszta była u siebie. Wyczekiwali nas. Jednak nikt się nie spodziewał, że któreś z nas, że ja wyczuję tutaj człowieka. Przystanęłam, a reszta uczyniła to samo co ja. Uniosłam swój pysk ku górze, wciągając zimne powietrze. Przymknęłam błękitne oczy i ruszyłam. Tak gwałtownie i niespodziewanie, że reszta z cudem za mną nadążała. Skręcałam gwałtownie, przeskakując ponad obalonymi drzewami. Ten zapach.. utkwił w mojej pamięci tak głęboko, że nigdy go nie zapomnę...

Kierowałem się gdzieś, gdzie sam nie wiedziałem. Miałem dojść do swojego schronu, cały i zdrowy i odpocząć po dzisiejszym dniu. Śnieżyca trwała sobie w najlepsze, kiedy ja mozolnie próbowałem odnaleźć właściwą drogę. Pomimo tego, że byłem dobry w terenie, moja orientacja nigdy mnie nie zawiodła, a teraz? Sam nie wiem gdzie jestem i jak daleko mam do swojego schronu.

Nie byłem pewny gdzie zmierzam. Idę przed siebie z nadzieją, że nie napotkam, żadnych dzikich zwierząt. Po kilkunastu minutach dotarłem do malutkiej polanki, na której znajdował się duży, na półtorej metra głaz. Chciałem do niego podejść. Uniemożliwiło mi to jednak warczenie. Z wieku gardeł. Obejrzałem się za siebie. Nikogo nie było. Przełknąłem cicho ślinę. Byłem zmarznięty i wyczerpany. Być może moja wyobraźnia działała mi na złość. Nie zdziwiłbym się...

Poruszyłem się cicho. Szelest. Gdzieś przede mną. Zamarłem. Z białej ściany śniegu wyłoniły się wilki, o nienaturalnych rozmiarach. Jeden z nich wyróżniał się szczególnie. Pośrodku z mordem w niebieskich oczach, stała biała wilczyca. Emanowała z niej chęć posmakowania krwi. Inne wilki, dwoje po każdej jej stronie, warczały na mnie i szczerzyły swoje duże ostre kły. Starałem się patrzeć na wszystkie. Było to niemożliwe. Tętno mi przyśpieszyło. Bałem się... Jeżeli mnie zaatakują, już nigdy nie zobaczę swojej żony i mojej malutkiej córeczki... To mnie przerażało. Co by zrobili? Gdyby znaleźli moje pokiereszowane ciało? Zadzwoniliby po policję? Zorganizowaliby łowy? Przecież ten las ciągnie się nieskończenie daleko.

Złapałem się za ramię, gdzie trzymałem mały nożyk myśliwski. Nie zamierzałem poddawać się bez walki. Ma jeszcze w sobie tyle godności.

Wilk o śnieżnobiałym umaszczeniu zauważył mój ruch. Zwęziła groźnie powieki, a wilki po obu jek stronach rozdzieliły się okrążając mnie i uniemożliwiając tym samym moją ewentalną ucieczkę. Rozglądałem się za wilkami, które przerastały go we wzroście. Ich oczy były takie demoniczne. Tak strasznie przytłaczające. Wiedziałem, że nie ujdę z życiem. To było już dawno osądzone. Przekierowałem swoją uwagę na białą bestię. Była lekko najeżona i ewidentnie przymierzała się do skoku.

~ Kim jesteś? - zapytał mnie głos. Kobiecy głos. Słyszałem w nim tyle jadu i nienawiści, że aż zachłystnąłem się swoją śliną.

- Kimś, kogo nie powinno tutaj być...

I zła odpowiedź. Być może darowałaby mi życie, gdybym odpowiedział inaczej. Skoczyła na swoją ofiarę rozwierając swoje ogromne szczęki. Ostatnie co usłyszał las to krzyk, który tak jak się pojawił, tak ucichł.

PełniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz