Rozdział 4

686 32 86
                                    

1/3

Obudziłam się z cholernym bólem głowy. Zmarszczyłam zmęczona czoło, wzdychając uciążliwie. Która właściwie jest godzina..?

~ W końcu obudziła się śpiąca królewna. - odezwał się zrzędliwy głos w mojej głowie. Jęknęłam cicho. Przymknęłam powieki i leniwie się rozciągnęłam. Wykrzywiając przy tym usta w niechętnym grymasie. Uchylając jeno oko sprawdzam, która godzina. Niemal podskakuję na materacu.

Cholera! Moja praca! Kurwa! Firma!

- Co się stało? Dlaczego się nie obudziłam?! Widzisz, która jest godzina?! - zapytałam ją już całkowicie wybudzona i gotowa szykować się do pracy.

~ Otóż prawie straciłaś kontrolę i jako miłosierna połówka , choć z ogromną nie chęcią, powstrzymałam Cię od nieuniknionej przemiany. - wypowiedź Ahiry mnie w pewien sposób uspokaja. Jednak nie do końca.

- Muszę iść do pracy... - bąknęłam niechętnie zsuwając się z sofy.

~ Nie musisz.

- A to dlaczego? - zapytałam zaskoczona.

~ Zadzwoniłam do szefa i powiedziałam, że źle się czujesz. Dał Ci płatny urlop. Masz mu tylko dać znać kiedy wracasz. A twoja papierologia nie zostanie Ci odebrana. Zrobisz to, jak wrócisz...

- Wiesz doskonale, że praca była i jest dla mnie najważniejsza. - niemal na nią wrzeszczę.

~ Doskonale to wiem...

- TO PO JAKĄ CHOLERĘ SIĘ WPIERDALAŁAŚ?!?!?

~ Gdybyś widziała swój wczorajszy stan zrozumiałabyś!

- Nie obchodzi mnie to. - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

~ Kim jest pan Zac Korlles? - zapytała mnie ni z gruszki ni z pietruszki. Co?! Skąd?!

- Grzebałaś mi w telefonie!? - ryknęłam na całe gardło. Nie musiałam pytać. Po prostu to wiedziałam! Kurwa!

~ A więc?

- To nie twój zakichany interes!

~ Owszem mój...

- Nie! Idź! Daj mi święty spokój!!

Cisza. Zbawienna cisza! W końcu! Chyba nawet dobrze, że się wtrąciła. Mogłabym przypadkiem zrobić coś, co później mogłabym żałowała. A tego cholernie nie chciałam. Nie jestem taka jak Ahira, która jakimś dziwnym, niespotykanym sposobem, zachowała zimną krew. Dziwne... Tego to ja nie wiem, ale się dowiem.

Z trudem siadam na miękkiej sofie, wlepiając oczy w stertę dokumentów. Przecież musiałam to wszystko sprawdzić...

- Chyba się jeszcze trochę prześpię... - mruknęłam zaspanym głosem pod nosem. Wstałam z wygodnego mebla i poczłapałam do swojej sypialni. Położyłam się gwałtownie, zwijając w kłębek. Po kilku minutach zasnęłam.

....

Obudziłam się po południu z dziwnym przeczuciem, że powinnam coś sprawdzić. Otworzyłam z niechęcią jedną powiekę. Było niezmiennie tak samo jak tutaj wchodziłam. Nic się nie zmieniło. Rozciągnęłam się zaspana na moim miękkim łożu, ziewając przy tym potężnie.

Przetarłam dłońmi oczy i z ogromną niechęcią wstałam z mojego kochanego posłania. Nie musiałam iść dzisiaj do pracy, co nawet minimalnie mnie cieszyło.

Wstałam szybko, podeszłam zwinnym krokiem do szafy, gdzie trzymałam suknie na rozmaite okazje. Po chwili zastanowienia, wyciągnęłam z niej, czerwoną, niemal krwistą sukienkę, sięgającą do połowy mych ud, odsłaniając tym samym na moim prawym udzie znamię w kształcie wilczej łapy. Opinała moje kształty, tak jak powinna, ukazując tym sposobem, jaka jestem naprawdę. Sądząc po normalnych ludziach, mogłabym się spodziewać wiele. Zbyt wiele. Nawet nie chce mi się o tym myśleć. U dołu mojej dobrze wyposażonej szafy, znalazłam, pasujące do sukienki, czarne na długim obcasiku szpilki. Włosy pozostawiłam rozpuszczone. Na udzie, tak jak mówiłam mam tatuaż, który przedstawia wilczy odcisk łapy. Moje znamię, jedyna pamiątka z mojego dawniejszego życia. Co mogłam poradzić? Nic.
To co kiedyś uważałam za "dom" przepadło lata temu, wraz z moją rodziną..

Co mam robić jeżeli moja wilczyca z taką łatwością pokrzyżowała wszystkie moje plany na dzisiejszy dzień?

~ Może kogoś poznaj? - wtrąca się ze skargą słyszalną w głosie. Wywracam zniechęcona oczami. Czego jeszcze?

- Siedź cicho. - warczę, wychodząc z pokoju, schodząc po schodach, omijając przy tym wszystkie pomieszczenia, związane z ruchem dla mnie i dla niej.

~ Specjalnie to robisz? - oburza się, co mnie osobiście rozśmiesza.

- Nie wiem, o co Ci chodzi. - mruczę, podchodząc do stołu, patrzę na telefon. Nic. Żadnych wiadomości, nieodebranych połączeń. Dokumenty leżą tak jak je zostawiłam. Sięgam po kluczyki do mojego małego cudeńka, biorąc ze stołu telefon i podchodząc do wieszaka biorę z niego czerwoną torebeczkę. Schodzę po schodach do mojego auta. Uruchamiam go i mruczę sama do siebie, słysząc jego warkot. Wsiadam do niego, odkładając na tylne siedzenie torebkę z telefonem. Wkładam kluczyki do stacyjki i z piskiem opon wyjeżdżam z garażu.

=autostrada=

Przejeżdżam szybko. Ulica akurat była pusta, co bardzo mnie zadowalało. Moja wilczyca w końcu siedziała cicho, co dawało mi czas dla samej siebie. Co się stało? Dlaczego straciłam kontrolę nad sobą? Przecież następna pełnia jest dopiero za miesiąc. Wiem, że Alfy bardziej to odczuwają, są wrażliwsze, tak samo jak samice. Patrzę na licznik. Nie jest tak źle. Czterysta pięćdziesiąt kilometrów na godzinę to jeszcze nie tak dużo. Może tak, zależy dla kogo.

PełniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz