4

612 29 0
                                    

Steve poleciał do Nowego Jorku już tydzień temu. Miał dużo misji i stwierdziliśmy, że nie będzie przylatywał, bo ma dóżo pracy. Ja w tym czasie mogłam się zająć tropieniem hydry, bez obawy, że Steve będzie się martwił.

Szłam wzdłuż torów, którymi jeźdżą dostawy hydry. Od 5 dni nic nie znalałam. Tory ciągną się w nieskończoność. Przystanęłam przy jednym drzewie. Oparłam się o nie i zsunęłam na ziemię. Byłam wyczerpana. Już miałam przymknąć oczy, kiedy poczułam wibrację w mojej kieszeni. Wyjęłam z niej nadajnik, na którym zobaczyłam lecący do groty punkt. Przewróciłam oczami i szybko wstałam. To był śmigłowiec Steve'a.

Musiałam wracać, wstałam, a po chwili poczułam nóż na moim gardle. Mój oddech został zstrzymany, a serce zaczęło szybciej bić. Postać, która trzymała nóż przy moim gardle, złapała mnie za nadgarstki, po czym przekazała mnie swojemu pomocnikowi. Związał mnie i przeżucił sobie przez ramię i zaczął iść w stronę jakiejś skały. Próbowałam się wyrywać, ale im bardziej się szrpałam tym jego uścisk wokół mojego pasa się zaciskał sprawiając okropny ból. W końcu się poddałam. Weszliśmy do jakiejś szary w skale, a jeden z nich przyłożył rękę do ściany, by  po chwili otworzyły się drzwi.

Po paru minutach znalazłam się w ogromnej sali, na której środku stało krzesło z różnymi maszynami. Usadzili mnie na nim i przypieli pasami. Nierozumiałam co się dzieje. Do sali wszedł wysoki męższczyzna o brunatnych włosach.

- Czego odemnie chcesz?! Zabij mnie odrazu! Przecież tego chcesz! - krzyknęłam nie planując nad emocjami. Męższczyzna przyłożył nóż do mojego policzka i wbijając się w niego lekko robiiąc ranę. Syknęłam z bólu, chciałam go uderzyć, ale nie mogłam.

-Taka wyglądana. Dajcie maskę.- zwrócił się do jednego z tych co mnie tu przynieśli. Mężczyzna podszedł do jekiegoś metalowego wózka i wziął z niego maskę, po czym  podszedł do mnie z zamiarem założenia jej. W trakcie zakładania bardzo się szarpałam, ale na darmo. Założył mi maskę, bez zwracania uwagi na ranę znajdującą się na moim policzku. Po chwili miałam maskę na sobie, a na policzku czułam okropny ból. Czułam jak do oczu napływają mi łzy.

Brunet nachylił się nademną, tak że jego twarz znajdowała się naprzeciwko mojej, popatrzył mi prosto w oczy, a po sekundzie wbił mi strzykawkę w rękę. Chciałam krzyknąć, ale maska mi to uniemożliwiła. Czułam jak płyn rozchodzi się po moim ciele. Wyrwał stdzykawkę i odrzucił ją na ok, po czym ruszył do wyjścia.

-Wiecie co dalej-rzucił na odchodne i zniknął za drzwiami. Męższczyźni podeszli do nie i odpieli pasy. Jeden z nich podniusł karabin i uderzył mnie kolbą w plecu, przez co wylądowałam na podłodze. Bez słowa podeszli do drzwi i staneli  naprzeciwko mnie pilnują wyjścia.

Wstałam już ledwo trzymając się na nogach, machnęłam ręką w stronę jednego z nich. Znów musiałam użyć magii krwi, ale tym razem nie mogłam aż tak tego przeżywać. Mężczyzna zginął się w pół, a ja przyszpiliłam go do ściany. Czułam w rękach jak jego tętniące pąpują krew. Zamknęłam oczy i odrazu przed oczami pojawił mi się obraz ułożenia tętnic w jego ciele. Zatkałam najwarzniejszą, Aortę, co spowodowała eksplosję krwi na cały jego organizm. Z drugim zrobiłam podobnie i wypadłam na korytarz.

Będąc tuż przy wyjściu odwróciłam się i zobaczyłam za sobą zgraję agentów. Szybko wyszłam na powierzchnię i zaczęłam jak najszybciej biec do groty. Po drodze próbowałam walczyć z bólem jakie czułam na całym ciele. Czułam się jakby ktoś łamał mi kość, składał ją i ponownie łamał.

Byłam już przy grocie, gdzie dostrzegłam Steve'a. Zaczęłam biec w jego stronę, ale... Upadłam i już nie mogłam się podnieść. Wszystkonie okropnie bolało do takiego stopnia, że nie mogłam się ruszyć. Wydałam z siebie tylko krzyk bólu.

Steve

Wszedłem do groty, gdzie myślałem, że zastanę Arge. Niestety jej nie było. Zastałem tam stos 5 talerzy z niedojedzonym posiłkiem, jak wywnioskowałem, to z obiadem i rozwaloną pościel na łóżku. Przebadałem wzrokiem całą grotę i nie zauważyłem śwadów porwania. Może poszła na spacer.

Wyszedłem z "mieszkania" i usiadłem na pobliskim kamieniu. Jeśli mój nadajnik działa to powinna zjawić się tu za niedługo.

Miała już 3 godzina odkąd jej nie było. Wstałem i zaczołem chodzić nerwowo w te i nazad, martwiłem się. Miałem dla niej niespodziankę, to miał być prezent. Chciałem ją z tąd zabrać, tutaj nie jest bezpieczna, a wolałbym żeby była. Mam nadzieję, że jej się spodoba w Nowym Jorku. Już spakowałem jej rzeczy, ciuchy, pamiątki i rzeczy bez których raczej się nie ruszy. Dziwił mnie jedynie fakt, że nei miała kosmetyków. Żadnych pudrów, podkładów ani maskar.

Z za myślenia wyrwały mnie czyjeś kroki na śniegu. Obejrzałem się i zobaczyłem... Argea, ale wyglądała inaczej niż zawsze. Miała na sobie jakąś maskę, na szyi miała rozmazaną krew, a z jej oczu lały się łzy. Stanąłem jak wryty. Nie rozumiałem dlaczego tak wygląda. Zaczęła biec w moją stronę, ale parenaście metrów przedemną upadła. Próbowała się podnieść, ale nie mogła. Leżała na śniegu i zwijała się z bólu. Zarzuciłem jej torbę którą spakowałem i odrazu ją zabrałem. Nie wiedziałem co się mogło stać, ale wiedziałem, że nie może tu zostać.

Wszedłem z nią do quinjet'a, jęczała z bólu. Ułożyłem ją na łóżku pokładowym, dołożyłem jej torbę i usiadłem za sterami. Wziąłem głęboki oddech i wystartowałem. Po chwili włączyłem autopilota, więc mogłem się nią zająć.

Kiedy do niej podszedłem dziewczyna spała. Sprawdziłem czy oddycha. Oddychała i go bardzo spokojnie. Spróbowałem ściągnąć jej maskę. Zeszła bez większych problemów, ale to co ujrzałem pod nią przeraziło mnie. Argea miała na pokiczu ranę ciętą, z której sączyła się krew. Więc wyjaśnia się fakt zkąd ta krew na szyi. Arge ruszyła się niespokojnie, przewracając się na bok, plecami do mnie. Ściągnąłem z niej jej sprzęt do obrony i bluzę, krórą miała na sobie, pozostawiając ją w krótkim rękawku. Zamiepokoił mnie fakt, że z pod koszulki wstał skrawek skóry, który był fioletoto-czerwony. Podwinąłem jej bluzkę i dostrzegłem ogromnego siniaka. Zakryłem spowrotem jej plecy, odwróciłam się, a po moim policzku spła łza. Co jej się mogło stać? Kto ją tak użądził? Jak mo1głem ją zostawić samą na cały tydzień. Nie mogę uwierzyć, że postąpiłem tak głupio.

-Tak Steve? W czym mogę Ci pomuc? - usłyszałem w słuchawce głos Bruce'a.

-Mam... Jedną dziewczynę. Trzeba jej pomuc. - powiedziałem łamiącym się głosem. Nie mogłem powstrzymać łez.

-Jasne. Przywieź ją do Avengers Tower. Zajmę się nią.

Nieskazana - Steve Rogers [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz