rozdz. 1

1.2K 75 84
                                    

Mickiewicz był zły. Choć zły w tym wypadku to mało powiedziane. Rozsadzające go uczucie bardziej przypominało zwierzęcą furię, aniżeli jakąkolwiek ludzką emocję. Siedział w fotelu z pięknym, bogato zdobionym nożem w ręku, dysząc z wściekłości, czy raczej czegoś podobnego do niej.

Jego dłonie bezwiednie zaciskały się na drewnianej, rzeźbionej rękojeści ostrego narzędzia tak mocno, że zbielały mu knycie. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się natarczywie w lśniące, metalowe ostrze, po którym tańczyły świetlne refleksy. Zabić. Zabić. To jedno słowo huczało mu w głowie, nie pozwalając mu skupić się na niczym innym. A przecież pan doktor mówił, że już nie wróci... a co on tam wie.

Ale jednak to Adam od razu po wyjściu ze szpitala psychiatrycznego wyrzucił wszystkie przepisane mu tabletki do najbliższego kosza na śmieci. Dlaczego to zrobił? Głupie pytanie. Bo nie zamierzał być posłusznym cielaczkiem łykającym kolorowe pigułki, bo ktoś kazał mu to robić. Nie zamierzał faszerować się chemią otępiającą jego zmysły i tłumiącą instynkty. Wystarczy mu, że spędził w takim stanie siedem lat. Tak, dobrze słyszycie. Siedem pieprzonych lat zażywania różnorakich proszków i tabletek, robienia testów psychologicznych i rozmów z pseudospecjalistami próbującymi "naprawić" jego psychikę, zrobić z niego normalnego czlowieka.

Idioci.

Wspomnienia z tego okresu są zamglone, prawdopodobnie z powodu leków psychotropowych. To jakiś cud, że go wypuścili. Może to jakiś błąd systemu? Na pewno. Stan Adama nie poprawił się ani trochę, a już w żadnym wypadku nie na tyle, żeby pozwolić mu wyjść do innych ludzi i mieszkać samemu. I jeszcze to pożegnanie... Wszyscy lekarze z uśmiechem gratulowali mu wyzdrowienia. Mickiewicz miał ochotę zaśmiać im się w twarz. W tym zakładzie nikt nie miał szans na wyzdrowienie, a już na pewno nie on. Nie bez przyczyny nad wejściem do ponurego budynku wisiał szyld z czarnym napisem "Ośrodek Psychiatryczny Dla Beznadziejnych Przypadków I Osób Specjalnej Troski". Pacjentami byli głównie skrajni psychopaci, sadyści i mordercy. Tacy jak Adam właśnie.

A teraz to uczucie powróciło. Palące, żrące niczym kwas, pożerające go od środka, nie pozwalające myśleć o niczym innym. Domagało się krwi. Nie uspokoi się, jeżeli jej nie dostanie. Adam wiedział o tym aż za dobrze.

Zamknął oczy i policzył w myślach do dziesięciu. Potem jeszcze raz. Nie pomogło. Nie, nie może tego zrobić. Wtedy będzie musiał tam wrócić, do tego zimnego, nieprzyjemnego miejsca. Więzienia dla jego ciała i umysłu. Nie może do tego dopuścić. Nie wolno. Zły Adam. Niedobry Adam. Ale to tak boli... Nie wytrzyma dłużej. Spojrzał ponownie na trzymany w prawej dłoni nóż. Czuł chęć wbicia go w czyjeś trzewia. Pragnął poczuć ciepłą krew na rękach, otworzyć komuś brzuch i zanurzyć dłonie w gorących wnętrzościach. Musi to zrobić, chociaż ten ostatni raz.

Wstał i zdecydowanym krokiem wyszedł z mieszkania, chowając nóż do wewnętrznej kieszeni kurtki. Już po chwili stał na chodniku. Niebo było już całkiem ciemne, uliczne latarnie rzucały ciepłe, pomarańczowe światło na drogę. Gdzie najłatwiej znaleźć sobie ofiarę? O każdej porze dnia i nocy? W parku oczywiście. Tam też skierował swe kroki.

Usiadł na ławce w cieniu wielkiego, rozłożystego wiązu. Zmysły miał maksymalnie wyostrzone, słyszał najlżejsze dźwięki, jego jasne, bystre oczy rejestrowały każdy, najmniejszy ruch. Żaden spadający liść, żaden lecący owad nie umknął jego uwadze. Teraz wystarczy tylko upatrzyć sobie cel. Adam uważnie lustrował wzrokiem nielicznych spacerowiczów mijających ławkę, na której siedział. Głównie byli to młodzi, zakochani ludzie, przytulający się bądź trzymający się za ręce. Nic ciekawego.

Mężczyzna szukał kogoś...specjalnego. Nie za bardzo był w stanie to wytłumaczyć, ale w jakiś sposób wiedział, kogo ma zabić. W jego mózgu uaktywniało mu się czasami coś jak radar, który wskazywał mu ofiarę. Nigdy nie wiedział, na kogo wypadnie. Po prostu patrzył na jakąś osobę i wiedział, że to o nią właśnie chodzi. Że to właśnie on (nie lubił zabijać kobiet z tego samego powodu, dla którego nie niszczy się wartościowych dzieł sztuki) nie wróci dziś do domu.

O chłopcu, który pokochał mordercęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz