Adam nagle ocknął się, leżąc na podłodze w kuchni. Za oknem było już jasno, choć niebo zasłoniły ciężkie, deszczowe chmury. Może będzie padać? Spojrzał na siebie. W lewej ręce trzymał pustą już butelkę po wódce, w prawej zaś...widelec?
Wciąż nie do końca przytomny z niejakim trudem usiadł, przyglądając się dokładnie sztućcowi. Po chwili jednak wypuścił wszystko z rąk i położył się z powrotem, patrząc tępo w sufit. Przyglądał się z zaciekawieniem małemu pająkowi budującemu skomplikowaną budowlę z pajęczyny. Niesamowite. Nie ważne, gdzie takie zwierzę się znajdzie, zawsze będzie umiało się przystosować.
Do Adama stopniowo wracały wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Zamknął oczy. Po powrocie z nieudanej napaści wrócił do domu i jednym haustem wypił pół butelki ukochanej nalewki ze śliwek. Następnie, warcząc do siebie i rzucając przekleństwami, wypił resztę. Potem otworzył kolejną butelkę i sytuacja się powtórzyła. I znowu. Ile w sumie wczoraj wypił? Ponownie podniósł się do siadu i, opierając się na rękach, uważnie rozejrzał się dookoła siebie. Jedna pusta butelka pod stołem, druga stała na blacie, trzecia leżała roztrzaskana w zlewie, czwarta leżąca tuż obok niego. Podsumowując, tylko cztery litry mocnego alkoholu. Mogło być gorzej.
Spojrzał ze zdziwieniem na leżący przy nim widelec. Przecież wczoraj nic nie jadł, a przynajmniej niczego takiego sobie nie przypominał. Po chwili jednak poczuł pulsujący ból w lewym przedramieniu. Przeniósł na nie wzrok. Z uśmiechem przyjrzał się kilku rzędom równych, czerwonych dziur w skórze pokrytej zaschniętą krwią. Przesunął po nich palcami. Naprawdę dźgał się widelcem? Dawno nie był aż tak pijany... Nic wielkiego, samo się zagoi, tym razem szwy nie będą potrzebne. Na szczęście, zostało mu w zapasie już tylko kilka nici chirurgicznych, mogą się jeszcze przydać, a szkoda byłoby marnować je na coś takiego. Zlustrował wzrokiem resztę swojego ciała w poszukiwaniu ewentualnych obrażeń. Nic nie znalazł, ale prysznic może mu się przydać. Wstał i pomachał głową na boki. Kac? W życiu. Nigdy go nie miał i mieć nie będzie. Chociaż w tej kwestii los się do niego uśmiechnął.
Po drodze do łazienki zrzucił z siebie wygniecione ubrania. Wziął szybki, bardzo zimny prysznic, który w mgnieniu oka całkowicie go rozbudził. Wyjął z apteczki bandaż i założył lekki opatrunek na zranione ramię. Potem raźnym krokiem podszedł do szafy, wyjął z niej pierwsze lepsze części odzieży i zakładając, obmyślał plan działania.
Skoro nie zabił Juliusza wczoraj, zrobi to w najbliższym czasie. Nie myślał zbyt wiele na temat dziwnej sytuacji z wczorajszego dnia, obarczając winą odstawienie od leków. Musiał tylko znaleźć swój ukochany nóż... Spojrzał na półkę, na którą zawsze go odkładał. Że zdziwieniem zauważył, że go tam nie było. Gdzie go zostawił? Może w kurtce? Podszedł do leżącego na podłodze ubrania. Przeszukał wszystkie kieszenie, bez skutku. O nie. To może oznaczać tylko jedno. Nóż wciąż jest w mieszkaniu jego niedoszłej ofiary! Adam zacisnął pięści.
-Kurwa- powiedział głośno. Potem jeszcze raz. Czy pomogło? Może trochę. Teraz tym bardziej musi wybrać się do Julka. Przynajmniej wie gdzie mieszka, więc nie będzie to trudne.
Mickiewicz założył na lewy nadgarstek elegancki zegarek i spojrzał na wskazówki. Wpół do jedenastej, świetnie. Juliusz powinien być już na uczelni, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by wejść do jego mieszkania. Przy okazji przydałoby się zabrać z tamtąd buty, dzisiaj będzie musiał założyć inne, mniej wygodne, za to nieco bardziej "modne". Adam skrzywił się na myśl o tym słowie. Moda, czyli sytuacja, w której kilku ludzi uznaje, że coś dobrze wygląda. A społeczeństwo idzie za nimi jak bezmózgie bydło. Okropne. No cóż, mówi się trudno. Poprawił rozczochrane włosy i zwichrzone bokobrody, po czym wyszedł z domu.
Niecałe dwadzieścia minut później stał przed wejściem do niedużego bloku mieszkalnego. Obejrzał domofon i wcisnął losowy guziczek.
- Czego tam? - usłyszał szorstki, nieprzyjemny damski głos.
-Ulotki przyniosłem, można wejść?- odparł najuprzejmiej jak potrafił. Odpowiedziało mu bzyknięcie otwieranych drzwi.
-Dziękuję- rzucił i ruszył po schodach na drugie piętro. Teraz wystarczy tylko otworzyć drzwi do mieszkania.Przyjrzał się dokładnie zamkowi, podotykał go, stuknął kilka razy przykładając do niego ucho. Nic prostszego. Wyjął z kieszeni czarnej bluzy odpowiedni wytrych i już po chwili znalazł się w środku. Zamknął cicho drzwi i rozejrzał się. Tak jak się spodziewał, mieszkanie było puste.
Od razu wziął się za poszukiwanie noża. Bezskutecznie przeszukał salon, skierował się do kuchni, gdzie znalazł zgubę. Była tam, zawinięta w delikatny biały materiał. Adam niemalże z czcią odwinął go i wydobył z niego swoją ukochaną broń. Obejrzał ją, szukając ewentualnych uszkodzeń, lecz na szczęście nic nie znalazł. Lekko przycisnął ostrze do lewego kciuka; z zadowoleniem zauważył cienką czerwoną kreskę na skórze. Obrócił nóż w palcach, bawiąc się nim jak kiedyś, po czym schował narzędzie do kieszeni bluzy.
Dobrze, teraz warto byłoby znaleźć buty. Poprzedniego dnia zostawił je przy drzwiach wejściowych, lecz teraz ich tam nie było. Mężczyzna rozejrzał się dookoła, zatrzymując po chwili wzrok na szafce na buty. Gdzie mogło podziać się jego obuwie, jeśli nie tam? Otworzył szafkę i z triumfem wypisanym na twarzy wyjął z niej to, czego szukał. Jego ukochane, czarne jak noc glany z krwistoczerwonymi sznurowadłami. Tuż obok nich stało jednak coś jeszcze. Inne buty, bardzo podobne, też na grubej gumowej podeszwie podbijanej śrubami, lecz niebieskie, ze wzorem stokrotek i zielonymi sznurówkami. Mickiewicz z niejakim zdziwieniem wpatrywał się w nie. Wyjął je i obejrzał. Tak, to prawdziwe Martensy, choć w bardzo nietypowej odsłonie. Odłożył je na miejsce. Nie spodziewał się znaleźć takiego obuwia u Juliusza, lecz była to całkiem przyjemna niespodzianka. Mężczyzna stawał się coraz bardziej zafascynowany tym małym, niepozornym na pierwszy rzut oka chłopcem. Może jednak zostawi go przy życiu jeszcze przez jakiś czas? Ale nie na długo, w końcu i tak go zabije. Ha! To dopiero będzie satysfakcja! Adam wstał i zamknął szafkę, po czym skierował się do wyjścia. Usiadł na podłodze przed drzwiami, zdjął ze stóp niewygodne gałgany, które ktoś miał czelność nazwać butami i założył swoje glany. Od razu lepiej.
Już otwierał drzwi, kiedy naszła go pewna myśl. Zamknął je i ruszył w kierunku sypialni. Znalazłszy się w niej, podszedł do łóżka, w którym zapewne spał Julek. Wiedziony jakimś dziwnym instynktem Mickiewicz uklęknął, wyciągnął rękę i ostrożnie dotknął poduszki, potem kołdry i puchatego, czarnego kocyka. Jeszcze parę godzin temu spoczywało na nich ciało tego drobnego chłopca. Dziwnie było myśleć o tym w ten sposób... Mężczyzna już miał zabrać dłoń, gdy zauważył coś wystającego spod poduszki, jakieś ubranie. Wziął je do ręki. Była to duża, czarna koszulka z logiem zespołu Nirvana. Adam ostrożnie badał materiał palcami, po czym podniósł go do twarzy. Zamknął oczy i wypełnił nozdrza zapachem Juliusza.
A był to zapach doprawdy niezwykły. Mieszanka lawendy z wanilią oraz domieszką czegoś, czego Mickiewicz nie potrafił nazwać, lecz bardzo mu się spodobało. Był to cudowny zapach ludzkiego ciała, miękki, ciepły i delikatny. Przez chwilę rozkoszował się tą niesamowitą wonią, lecz po chwili oprzytomniał. Co on najlepszego robi? Powinien wracać do domu. Mężczyzna wstał z kolan i spojrzał na trzymaną w dłoni koszulkę. Miał ochotę zabrać ją do domu, by móc znów poczuć ten wspaniały zapach. Po chwili namysłu wyszedł z pokoju, wciąż ją trzymając.
Rozejrzał się dookoła sprawdzając, czy nie zostawił żadnych śladów. Chociaż w sumie po co? Zabrał nóż, buty i t-shirt. Juliusz na pewno zauważy, że tu był. Ciekawe, jaka będzie jego reakcja. Przestraszy się? A może wciąż jest pod wpływem uroku wewnętrznego Mickiewicza? Możliwości jest wiele. Byleby tylko nie zadzwonił na policję. No, chyba że już to zrobił. Ale w takim wypadku już dziś rano funkcjonariusze pukaliby do drzwi Adama, co rzecz jasna się nie stało. A to oznaczało, że Julek nikogo nie powiadomił o wczorajszych wydarzeniach. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, wychodząc z mieszkania. Czyżby ten uroczy chłopiec był aż tak podatny na manipulacje? To wręcz nierealne, a jednak możliwe. Zszedł po schodach, wyszedł z budynku i ruszył w kierunku swojego bloku.
Musiał wyglądać dość niecodziennie, niosąc w rękach buty i koszulkę, z nożem wystającym z kieszeni bluzy, mając na nogach ciężkie Martensy, w dodatku ubrany cały na czarno, z dziwacznie ostrzyżoną brodą i nieułożonymi włosami. Wyraźnie odstawał od innych, normalnych ludzi. Na tę myśl zaśmiał się cicho. Ale czy kiedykolwiek był taki jak oni?
CZYTASZ
O chłopcu, który pokochał mordercę
FanfictionAdam, morderca i psychopata zostaje wypuszczony z oddziału zamkniętego, lecz chęć zabijania powraca. Następną ofiarą ma być uroczy student, Juliusz. Okładka wykonana przez grabeusz_romantyk na Instagramie