rozdz. 4

631 60 43
                                    

Od feralnego wieczoru minął tydzień. Cały ten czas Juliusz spędził na uczelni i w domu swojego przyjaciela, Zygmunta Krasińskiego, razem ze Skierką. Opowiedział koledze zmyśloną historyjkę o wadliwej instalacji elektrycznej i zapytał, czy nie mógłby spędzić kilku dni u niego. Nie mógł jednak mieszkać tam w nieskończoność, nadszedł czas aby wrócić do własnego mieszkania.

Pożegnał się z Zygmuntem i po raz setny podziękował mu za pomoc, po czym zabrał swoje torby i wyszedł na zewnątrz. Podniósł wzrok na niebo; dziś było wyjątkowo mało zachmurzone, o pięknym, szafirowym kolorze. Na drzewach pojawiały się pierwsze listki i pąki. W powietrzu czuć było wiosnę. Julek aż uśmiechnął się na tę myśl. Uśmiech jednak szybko zniknął z jego twarzy, gdy przypomniał sobie o wydarzeniach sprzed tygodnia. Wciąż nie zadzwonił na policję, cały czas odkładał to na kiedy indziej. W końcu zupełnie zrezygnował z tego pomysłu. Postanowił po prostu zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.

Przyspieszył kroku i już po chwili stał pod swoim blokiem. Z kieszeni jeansowej kurtki wygrzebał klucze i sekundy później człapał po schodach na drugie piętro. Spojrzał na buty, które miał na nogach. Nie lubił ich. Zdecydowanie wolał swoje niebieskie glany.

Stanął przed drzwiami do mieszkania i włożył odpowiedni klucz do zamka. Chciał go przekręcić, lecz, o dziwo, nie był w stanie. Zmarszczył brwi i nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte. Coś tu nie gra. Dobrze pamiętał, że zamykał je przed wyjściem. Trochę zaniepokojony wszedł do przedpokoju. Na pierwszy rzut oka wszystko było jak dawniej. Odłożył ciążące mu torby, po czym zdjął buty z zamiarem schowania ich do szafki. Otworzył ją, wyjął ukochane Martensy w stokrotki, i zatrzymał się. Tydzień temu znalazł przy drzwiach obuwie Adama i postawił je w szafce obok swoich butów. Teraz ich nie było. Pełen złych przeczuć wstał i podszedł do kuchni i przeniósł wzrok na blat, gdzie parę dni wcześniej zostawił bogato zdobiony nóż zawinięty w materiał. Na miejscu ujrzał tylko szmatkę. To może oznaczać jedno: Adam tu był.

Juliuszowi zrobiło się słabo, aż usiadł na podłodze w przedpokoju. Był tutaj... Teraz naprawdę powinien zgłosić to na policję. Ale czy na pewno? Julek starał się myśleć logicznie. Gdyby Mickiewicz wciąż chciał go zabić, zrobiłby to. Nawet gdyby nie wiedział, że mieszkał przez te kilka dni u Zygmunta, mógłby poczekać na niego przed uczelnią. Nie marnowałby czasu na zakradanie się do mieszkania Juliusza pod jego nieobecność. Fakt, musiał odzyskać nóż, by odebrać mu życie, ale z całą pewnością miał w domu więcej broni która świetnie nadawałaby się do tego zadania. To znaczy, że... Adam wcale nie chce mu zrobić krzywdy? Juliusz aż rozpromienił się, myśląc o tym. Zaraz jednak posmutniał. Nie, to raczej niemożliwe. Jeśli morderca z jakiegoś powodu trzyma go przy życiu, to raczej po to, by wybrać najdogodniejszy czas i miejsce na popełnienie zbrodni.

Młody chłopak schował twarz w dłoniach. Poczuł, jak po policzku spływa mu pojedyncza łza. Czyli to jednak nie koniec koszmaru. Cały tydzień utwierdzania się w przekonaniu że wszystko w porządku, że nic mu nie grozi, wszystko na marne. Teraz może tylko czekać na kolejny ruch Adama. Odsłonił twarz i oparł się o ścianę za sobą. Uspokoił oddech. Otarł załzawione oczy i zacisnął dłonie w pięści. Nie. Nie może myśleć o tym w ten sposób. Na pewno da się coś zrobić.

Oczywiście można zadzwonić na policję, ale Julek wykluczył tę opcję. Musiał się do tego przed sobą przyznać: wcale nie zależy mu na tym, by Adam trafił za kratki. Trzeba to rozwiązać inaczej. Chyba nawet wiedział jak.

Wstał z podłogi i poszedł do salonu, służącego mu też jako miejsce pracy. Szukając portfela obmyślał plan działania. Jakkolwiek nierozsądnie to brzmi, musi się spotkać z Mickiewiczem, i to jak najszybciej. Gdzie spotkał go ostatnio? W parku. Jest szansa na to, że dziś mężczyzna też tam będzie. Juliusz pójdzie tam wieczorem i stanowczo powie mu, co o tym wszystkim sądzi. I do tego zagrozi wezwaniem policji. To powinno zadziałać. Lepiej jednak nie iść tam samemu, może Zygmunt mógłby mu towarzyszyć? Zadzwoni do niego jak najprędzej. Znalazłszy portfel, zdecydowany wyszedł z mieszkania i ruszył w kierunku swojej ukochanej restauracji Shin-tao. Tam dokładniej wszystko obmyśli.

Zajadając się pierożkami gyoza Juliusz poważnie zastanawiał się, czy jego plan aby na pewno jest taki dobry. Bądź co bądź, zakładał stanięcie twarzą w twarz ze swoim niedoszłym mordercą. Jednak z jakiegoś powodu taka perspektywa napełniała go nie tylko lękiem, lecz bardziej... Ekscytacją? To chyba nie powinno tak wyglądać, prawda? Nieważne. Chłopak wyjął z kieszeni spodni telefon i przyjrzał się swojemu odbiciu w czarnym ekranie, po czym zadzwonił do Zygmunta i umówił się na spotkanie wieczorem.

Jedna kwestia nie dawała mu jednak spokoju. Dlaczego, u licha, nie zadzwonił na policję? Wciąż nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Za każdym razem, gdy wybierał odpowiedni numer, przed oczami stawał mu uśmiechnięty, uprzejmy mężczyzna. Podświadomość Juliusza zdawała się ignorować fakt, że Adam prawie pozbawił go życia. Nie do wiary...

Westchnął głęboko, wkładając do ust kolejny pierożek z nadzieniem z kurczaka. Jego ulubionym. Postanowione. Jeśli dzisiaj spotka Adama, powie mu, czego od niego oczekuje. I co się stanie, jeśli nie zostawi go w spokoju. Będą w parku, miejscu publicznym, w dodatku nie sami, więc Mickiewicz chyba nie zrobi mu krzywdy, prawda? A nawet jeżeli będzie próbował, Julek potraktuje go paralizatorem. Tak, właśnie tak. Z ulgą zacisnął dłoń na małym urządzeniu spoczywającym w wewnętrznej kieszeni jego kurtki. Może się przydać.

Chwilę później Juliusz skończył jeść i zapłacił za posiłek. Pożegnał się z właścicielem restauracji, który był jego znajomym z uczelni, i wyszedł.

Będąc już w swoim mieszkaniu Julek postanowił dla zabicia czasu pościelić łóżko, gdyż wyglądało ono jak jeden wielki bigos. Bigos? Dlaczego akurat bigos? Nieważne. Poprawił pościel, kołdrę, złożył w kostkę ulubiony kocyk i położył poduszkę ma swoim miejscu. Chwila chwila, czegoś tu brakuje. Gdzie się podziała jego piżama? Przeszukał jeszcze raz łóżko, sprawdził pod nim, szukał też w pokoju. Nie ma jej! Przeszukał też salon i łazienkę, bez skutku. To znaczy, że... Student zgrzytnął zębami. Adam! No nie, tego już za wiele. Rozumiał jeszcze zabieranie swojej własności, ale kradzież jego koszulki to zwykła bezczelność! Tym bardziej musiał się z nim spotkać. Intrygujący czy nie, Mickiewicz to chuj. Niebezpieczny. Trzeba uważać.

Niecałą godzinę później Juliusz stał przed lustrem gotowy do wyjścia. Telefon? Jest. Paralizator? Oczywiście że jest. Zygmunt czekał na niego w parku. Można wychodzić. Zawiązał zielone sznurówki swoich ulubionych butów i wyszedł na klatkę schodową. Po chwili był na dworze.

Było już ciemno, latarnie uliczne dawały ciepłe światło. Zupełnie jak tamtego wieczoru. Student wzdrygnął się na to wspomnienie. Ruszył w kierunku parku. Miejmy nadzieję, że Adam przyjdzie.

Dosiadł się do Zygmunta i klepnął go w ramię na przywitanie.

- No, przyszedłeś! - ucieszył się Krasiński. - Wytłumaczysz mi w końcu, co mamy tu robić?

- Po prostu... - odparł Juliusz - Czekam na kogoś, ale wolałbym nie spotykać się z nim sam na sam.

- A wiesz chociaż kiedy ten twój "ktoś" przyjdzie?

Juliusz zmieszał się nieco.
- Właściwie... To ja nie jestem pewien czy w ogóle przyjdzie.

Zygmunt uniósł brew i spojrzał na niego zdziwiony.
- Okej... Powiesz mi chociaż kto to?

Julek pokręcił głową.

- Aleś ty tajemniczy... - skwitował Krasiński, uśmiechając się pod nosem.
- Poczekam tu z tobą godzinę, potem wracam do siebie. Sorry, nie mogę zostać dłużej, obowiązki wzywają.

Juliusz skinął głową z wdzięcznością.

-----------------------------------------------------------

Przez następną godzinę nic się nie wydarzyło. Julek z każdą minutą tracił nadzieję, że Adam pojawi się w parku. Właściwie dlaczego miałby się pojawić? Kiedy Zygmunt poszedł do domu, Juliusz chciał zrobić to samo. Postanowił jednak poczekać jeszcze kwadrans, kurczowo ściskając w jednej ręce paralizator, a w drugiej telefon z wybranym numerem policji. Tym razem nie zawaha się zadzwonić.

Minęło jednak piętnaście minut, a nic się nie działo. Juliusz siedział w parku sam jak palec. I kiedy już wstawał z ławeczki z zamiarem pójścia do domu, zobaczył ludzką sylwetkę idącą w jego stronę.

To on.

O chłopcu, który pokochał mordercęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz